Lubicie przemierzanie lochów, walkę z wieloma przeciwnikami i zbieranie sprzętu? Curse of the Dead Gods jest dla Was.
Nie ukrywam, że jestem fanem hack ‘n slashy i wszelkich diablo-podobnych produkcji. Uwielbiam stosunkowo niedawno wydane Darksiders Genesis (moją recenzję tej gry możecie przeczytać tutaj) i już teraz wyczekuję na marcowego Hadesa w pudełku; nie miałem jeszcze okazji zagrać w ten tytuł. W związku z moimi upodobaniami nie mogłem przejść obojętnie obok najnowszego dokonania studia Passtech Games. Curse of the Dead Gods okazało się produkcją niesamowicie wciągającą, aczkolwiek niepozbawioną jednocześnie pewnych mankamentów. Jakich dokładnie? Czy ich ilość i waga w istotny sposób kształtują ostateczne wrażenia płynące z rozgrywki? Na te pytania odpowie niniejsza recenzja. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zaprosić Was do lektury i przybliżyć zasady, na jakich opiera się produkcja.
Po pierwsze należy zwrócić uwagę na to, że w Curse of the Dead Gods nie znajdziemy żadnej historii. Gra rozpoczyna się od krótkiego filmiku. Widzimy na nim naszą postać – bezimiennego śmiałka, który postanawia wejść do lochów. Domyślamy się, że jego celem jest odnalezienie chwały i bogactwa, ale nie dowiemy się tego. Twórcy nie zamierzają nam niczego ułatwiać – rzucają nas w środek istniejącego już świata i nie zachęcają do pogłębiania naszej wiedzy na jego temat. Co prawda na chętnych czeka zapoznawanie się z bestiariuszem, przybliżającym i charakteryzującym przeciwników, aczkolwiek nie jest to do niczego potrzebne. Trochę szkoda, że nie dostajemy premii za wczytywanie się w opisy potworów i nie ma co liczyć na to, że znajdziemy porady rodem z Wiedźmina. Leksykon stworów nie da nam informacji, jaka broń jest najlepsza na określony rodzaj przeciwników ani jakie ruchy są najbardziej skuteczne w danym typie starć. Nie uważam tego bynajmniej za ogromną wadę recenzowanej gry. Niemniej jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że potencjał bestiariusza nie został w pełni wykorzystany.
Zaczynamy stawiać pierwsze kroki w Curse of the Dead Gods i docieramy do pierwszego z wielu pokoju. Korytarze lochów są przepełnione przeciwnikami, których będziemy musieli pokonać, chcąc przejść dalej (samą walkę opiszę jednak w następnym akapicie). Bardzo opłacalne jest dokładne eksplorowanie terenu. Czekają na nas poukrywane skrzynie ze złotem i wyposażeniem, czy leżące monety. Nie można też zapomnieć o ogromnej liczbie pułapek – nie zdradzając wszystkich, wspomnę o klasyku; wysuwających się z podłogi kolcach, ale znajdziemy też figury atakujące wchodzących w ich promień rażenia śmiałków dzierżoną dzidą, wielkimi kamiennymi łbami plującymi kulami ognia czy chociażby wybuchających beczkach. Nie bez znaczenia jest fakt, że możemy wykorzystać te pułapki do likwidowania przeciwników.
Z całkowitą pewnością mogę stwierdzić, że będziecie szukali wszelkich sposobów na poradzenie sobie z różnego rodzaju tałatajstwem czyhającym na nasze życie. Umiejętnie prowadzona walka to prawdziwy taniec ze śmiercią. Mamy do dyspozycji broń podstawową, dodatkową i boczną (o ile takową znajdziemy). Asortyment uzbrojenia jest bardzo bogaty – są miecze, bicze, pistolety, łuki, tarcze, kosy, miotane noże, pazury – na pewno będziecie często zmieniali swoje wyposażenie na inne odnalezione bronie. Tym bardziej, że oręż często zawiera dodatkowe premie do efektów – a to znajdziemy pistolet, zapewniający krytyczne obrażenia przy oddaniu perfekcyjnego strzału, a to nasz miecz będzie w stanie podpalić przeciwników lub dwuręczny młot przywróci nam zdrowie z każdym celnym ciosem. Zawsze możemy przytrzymać przycisk ataku, aby wykonać naładowaną wersję ataku – oczywiście kosztem braku możliwości poruszania się podczas przygotowania ciosu, tym samym wystawiając się na ataki przeciwników. W Curse of the Dead Gods niemal wszystko chce nas zabić i pozostawanie w ruchu jest kluczowe, jeśli zależy nam na przeżyciu. Twórcy dodali też unik, do którego wykonania wykorzystujemy koncentrację – jeśli wydamy wszystkie jej punkty, musimy przez pewien czas unikać przyjmowania ciosów na klatę lub pozostać w bezruchu, a wytrzymałość zregeneruje się. Nie mniej ważne od uników jest świadome stosowanie blokowania – wykonanie go w ostatniej chwili pozwoli sparować cios. Nasz oponent zostanie ogłuszony, będąc podatnym na darmową serię uderzeń. Jednak jakbyście nie kombinowali i tak ostatecznie zostaniecie zabici. Ale spokojnie – śmierć to dopiero początek.
Po zgonie jesteśmy przenoszeni do świata podziemia – Underworld. Możemy tu wydać zgromadzoną specjalną walutę na ulepszenie umiejętności naszej postaci. Można tu wykupić między innymi skrzynie z broniami, które zabierzemy na kolejną próbę, większą ilość błogosławieństw i przysług bogów. Dokonawszy zakupów, ruszamy w stronę drzwi, po czym ponownie ruszamy na podbój lochów. Widzimy przed sobą mapę z trzema głównymi ścieżkami. Na każdej z nich widnieje inny rozkład tematyki nagród za przejście korytarzy i wybór jednej drogi automatycznie dezaktywuje dwie pozostałe. Zapewniane premie mogą dotyczyć na przykład nowej broni, jej ulepszenia, poprawy statystyk (na przykład prędkości poruszania się), złota czy uzdrowienia. Część z bonusów nie jest jednak darmowa – nierzadko będziecie musieli złożyć ofiarę przy kapliczkach. Oferowane w nich premie możemy odblokować na trzy sposoby: wydając złoto, poświęcając część naszego zdrowia (oddając ofiarę z krwi) lub wykorzystując boską przysługę, o której wspomniałem wcześniej. Należy się jednocześnie liczyć z tym, że korzyści wiążą się z konsekwencjami – wypełni się nasz wskaźnik spaczenia, a gdy osiągnie odpowiednie pułapy, spadnie na nas klątwa. Ta jest w stanie sporo namieszać w rozgrywce – na przykład każdorazowe otwarcie drzwi będzie wymagało opłacenia przejścia złotem lub krwią albo będziemy mieć mniej koncentracji, czy przeciwnicy będą przyjmowali obrażenia wyłączenie, gdy będą w nieoświetlonym obszarze.
Curse of the Dead Gods zawiera interesującą mechanikę związaną z oświetleniem lub jego brakiem. Pułapki możemy zauważyć jedynie, gdzie dzierżymy pochodnię. Możemy nią atakować, aczkolwiek te ciosy nie wywrą ogromnego wrażenia na przeciwnikach. Często będziecie więc szukać palenisk do rozpalenia, by następnie przerzucić się na standardowe bronie, których ataki można łączyć w całe sekwencje. W żadnym razie nie znaczy to, że walki są łatwe – mało tego, każde otrzymane uderzenie skutkuje przyrostem wypaczenia. Gwarantuję Wam, że będziecie się starali zadbać, aby ciążyła na Was jak najmniejsza liczba klątw. Jest to niezbędne, aby mieć jakieś szanse na pokonanie bossa kryjącego się na końcu każdej sekwencji pokojów. Starcia z nimi wystawią na próbę nasze opanowanie mechanik rozgrywki – będziemy musieli sprawnie unikać ciosów, jednocześnie obserwując poziom naszej kondycji, wyprowadzać swoje ataki i starać się przeżyć za wszelką cenę. Zgon oznacza automatyczne przeniesienie do Underworld, a co za tym idzie – restart progresu w przechodzeniu lochu, zachowując jedynie odblokowane umiejętności i ulepszenia. W tym wszystkim najlepsze jest to, że recenzowana gra niesamowicie motywuje do ciągłego powtarzania etapów. Rozgrywka bardzo silnie wciąga i nie sposób się od niej oderwać. Syndrom jeszcze jednej próby jest czymś, czego nie sposób odmówić Curse of the Dead Gods.
Grafika w najnowszym dziele Passtech Games jest jednym z jego najsilniejszych punktów. Gra wygląda jak film animowany wprawiony w ruch i przywodzi mi na myśl połączenie Diablo z Borderlands. Daje to bardzo przyjemny dla oka efekt, aczkolwiek na pewno nie jest to styl dla każdego. Ja zostałem przez nieco całkowicie kupiony i uważam go za ogromną zaletę recenzowanej produkcji. Nie znaczy to bynajmniej, że Curse of the Dead Gods jest perfekcyjną, wolną od wad grą. Najbardziej odczuwalnym minusem jest bardzo oszczędna strona dźwiękowa – o ile same odgłosy otoczenia i broni są jak najbardziej w porządku, o tyle muzyka zdaje się w ogóle nie istnieć. Nie mogę też nie wspomnieć o braku polskiej wersji językowej – tekstu jest na tyle sporo, zwłaszcza przy opisie losowo generowanych klątw czy statystykach broni – że nieobecność spolszczenia może odtrącić sporą część graczy. Tytuł nie zawiera również różnych poziomów trudności, aczkolwiek przyznaję, że uważam to za bardzo dobre rozwiązanie. Gra nie należy do najtrudniejszych, ale mimo tego niekiedy potrafi stanowić wyzwanie. Dodanie poziomów trudności mogłoby niekorzystnie wpłynąć na ten balans. Sporym plusem jest za to dodanie możliwości całkowitego spersonalizowania sterowania. Nieczęsto spotyka się tę opcję na konsolach. Studio Passtech Games wyszło jednak naprzeciw osobom, którym nie podobałby się domyślny układ przycisków.
Curse of the Dead Gods jest świetną produkcją i obowiązkową pozycją dla miłośników gatunku hack ‘n slash. Można się przyczepić do braku fabuły i polskiej wersji językowej, ale jednocześnie należy sobie zdawać sprawę ze skali projektu oraz ceny gry. Tytuł kosztuje zaledwie 84 złote i w moim przekonaniu jest wart każdej złotówki z tej kwoty. To produkcja, przy której można spędzić naprawdę sporo godzin, a rozgrywka nie nuży. Uważam tę grę za jedną z najlepszych reprezentantek swojego gatunku i na pewno będę do niej wracał jeszcze wiele razy. Zdecydowanie warto kupić Curse of the Dead Gods i sprawdzić swoje umiejętności. Zginiecie niezliczoną ilość razy podczas swojej podróży, ale wrócicie silniejsi i bogatsi w wiedzę oraz przepełnieni determinacją. Ta gra jak mało która z każdym ponownym przechodzeniem fragmentu mapy nie frustruje, a daje motywacyjnego kopa. To dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie i nie zdziwię się, jeśli zdobędzie nagrody w swoim gatunku. Zasługuje na nie.
Kod recenzencki zapewniło Indigo Pearl.
Dodaj komentarz