Już jutro, w Walentynki, nastąpi premiera kolejnej odsłony cyklu Darksiders, noszącej podtytuł Genesis. Nasuwa się jedno pytanie: warto?
Darksiders to rozwijany od lat cykl, w którym wcielamy się w Jeźdźców Apokalipsy. Pierwsza odsłona pozwalała nam grać jako najmłodszy Jeźdźca, Wojna. W dwójce działaliśmy jako przywódca, Śmierć, a Darksiders III wprowadziło pierwszą żeńską postać, Furię. Niestety jakość gry zdecydowanie odbiegała od fantastycznej dwójki. Swoje wrażenia ze sprawdzenia przygód Furii opisałem w poniżej podlinkowanej recenzji.
Na kolejną produkcję z tej serii czekałem z umiarkowanym optymizmem, trochę zrażony trzecią częścią. Mimo tego chętnie wybrałem się w minionym roku na spotkanie z THQ Nordic na Gamescomie, gdzie zobaczyłem Darksiders Genesis w akcji. Prezentacja na nowo rozpaliła moją miłość do Darksiders i sprawiła, że ochoczo śledziłem wszelkie informacje o tym tytule. Bardzo ucieszyłem się, otrzymawszy od THQ Nordic kod recenzencki na Darksiders Genesis w wersji na konsolę PS4. Niecierpliwie czekałem na uruchomienie gry po pobraniu jej z serwerów Sony. W końcu nastąpiła ta chwila – tytuł znalazł się na dysku twardym mojej konsoli, a ja, pełen nadziei jak dziecko rozpakowujące świąteczne prezenty, nacisnąłem przycisk X na padzie, włączając testowaną produkcję. Okazało się, że już pierwsze wrażenie było bardzo dobre, a im dalej, tym tylko lepiej.
Już sama muzyka w menu głównym przypadła mi do gustu. Do naszych uszu docierają podniosłe tony, jasno informujące, że weźmiemy udział w epickiej podróży, niepozbawionej odniesień do postaci i wydarzeń znanych z chrześcijaństwa. Pozytywne wrażenie utrzymuje się podczas grania w Darksiders Genesis. Wydawane przez naszych przeciwników odgłosy zagrzewające ich do walki, tętent kopyt naszych rumaków, czy dźwięki wydawane przez różne podłoża, po których biegamy – wszystko brzmi bardzo dobrze i wiarygodnie. Samo słuchanie dźwięków otoczenia bardzo długo zachwyca. Nie bez znaczenia jest też dobry dobór aktorów podkładających głosy. Z miłym zdziwieniem stwierdziłem, że nawet polski dubbing jest świetny i połowę gry przeszedłem właśnie z polskimi głosami. Jest to z mojej strony ogromny komplement, bo w przeważającej ilości gier nie jestem w stanie dobrze bawić się z innymi głosami niż angielskie. Tu miałem wrażenie, że nierzadko polscy aktorzy zdołali nawet pobić profesjonalizm anglojęzycznych. Brawo!
Na pochwałę zasługuje również strona wizualna Darksiders Genesis. Bez wątpienia ta odsłona jest najbardziej barwna w serii. Nie jest to jednak bynajmniej kiczowata barwność. Mimo mnóstwa kolorów twórcom, studiu Airship Syndicate, udało się zachować odpowiednio mroczny i poważny klimat, charakterystyczny dla uniwersum. Należy zaznaczyć, że gra zawsze działa płynnie i nie ma mowy o żadnych spadkach liczby klatek na sekundę. Animacje są idealne i jedynym moim zastrzeżeniem wobec nich jest ich za mała ilość. Niestety, wykańczając przeciwnika danego typu zawsze będziemy widzieć tę samą animację. Szkoda.
Jak widać na okalających tę recenzję zrzutach ekranu, nie mamy już do czynienia z trzecioosobową grą akcji. Zamiast tego otrzymujemy izometrycznego hack’n’slasha, coś na kształt Diablo w uniwersum Darksiders. Na pewno jest to zaskakujące dla fanów serii. Okazuje się jednak, że taka forma rozgrywki idealnie pasuje do przygód Jeźdźców Apokalipsy. W Genesis możemy grać jako Wojna i Waśń. Bardzo spodobało mi się to, że braci nie wyróżnia jedynie nałożona skórka postaci. Różnice między bohaterami są o wiele bardziej istotne. Na przykład Wojna może rzucać czymś na kształt czakramu, którym aktywuje odległe przyciski, a rzucając nim w ogień, przejmie jego właściwości i może służyć do podpalenia oponentów, czy detonowania ładunków. Waśń natomiast może rzucać portalami, którymi dostanie się do niedostępnych w inny sposób miejsc. Odpowiednie łączenie umiejętności braci jest kluczowe podczas grania w Darksiders Genesis. Możemy przełączać się między tymi Jeźdźcami w dowolnym momencie. Tytuł wpiera tryb współpracy – zarówno lokalnie, na podzielonym ekranie, jak i przez sieć. Szkoda jednak, że można grać razem wyłącznie z osobami z naszej listy znajomych – nie ma ogólnego wyszukiwania chętnych kompanów. Gra działa tak samo dobrze w pojedynkę, jak i we dwoje – bardzo dobrze, że nie jest wymuszane korzystanie z żadnego z tych trybów i gramy tak jak nam pasuje.
Powróćmy jeszcze do różnic między Wojną, a Waśnią. Sam sposób poruszania się jest inny – Wojna jest ociężały i powolny, natomiast jego brat odznacza się większą zwinnością, ale też mniejszą liczbą punktów zdrowia. Przekłada się to na style walki. Nowy bohater w serii zadaje szybsze, ale zadające mniej obrażeń ataki i jest nastawiony na błyskawiczne uniki. Dodatkowo jego uzbrojenie to głównie dwa pistolety, którymi wyczynia istne cuda. Spora w tym zasługa mnóstwa rodzajów amunicji, z której możemy korzystać – mamy do dyspozycji oczywiście zwykłe pociski, którymi może i nie wyrządzimy wielkiej szkody, ale za to ilość takiej amunicji jest nieskończona. Jednak o wiele ciekawsze są alternatywne tryby strzału – pociski ładowanej mocy, amunicja przeszywająca kilku oponentów jednocześnie, czy ładunek elektryczny przeskakujący z oponenta na oponenta. Szczególnie do gustu przypadł mi właśnie ten rodzaj ze względu na jego zasięg i spore obrażenia.
Wojna również nie da sobie w kaszę dmuchać. Ta postać korzysta przede wszystkim ze swojego ogromnego miecza, którego ciosy trochę trwają, ale są w stanie zadać imponujące uszczerbki na zdrowiu przeciwnika. Bohater ten jest nastawiony na ataki wykorzystujące ogień – a to wprawimy się w ruch wirujący, będący w stanie podpalić nieprzyjaciół, a to przywołamy z nieba kilka ogromnych mieczy z wielką siłą wbijających się w ziemię, a to przywołamy swoją demoniczną formę (do której dostęp ma również Waśń), czy wykończymy osłabionego przeciwnika po podejściu do niego i naciśnięciu kółka na padzie (oczywiście również to potrafi drugi z braci). Walka jest bardzo satysfakcjonująca i oddaje nam na tyle szeroki wachlarz ruchów, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ja najbardziej upodobałem sobie rzucanie Waśnią serii wybuchowych pułapek i tworzenie swojego klona ostrzeliwującego przeciwników.
Z pokonanych demonów i innych piekielnych pomiotów dostaniemy punkty zdrowia oraz szału, amunicję i creme de la creme – rdzenie. Są one podstawą rozwijania naszych bohaterów. Umieszczając je w gniazdach, zyskamy dodatkowe profity do statystyk. Możemy w ten sposób zwiększyć naszą odporność na określony typ obrażeń, podnieść maksymalny poziom zdrowia, czy zapewnić sobie pasywną regenerację zdrowia. Warto starać się, aby wkładać do gniazd odpowiedni typ rdzenia, co zapewni nam jeszcze większe premie do statystyk. Trzeba jednocześnie wiedzieć, że bonusy zyskujemy tylko z aktywnych gniazd. Oznacza to, że muszą one być połączone z wcześniej aktywowanymi gniazdami, tworząc coś na zasadzie łańcucha powiązań. Stworzenie optymalnej ścieżki może stanowić nierzadko małą, acz przyjemną i przystępną zagadkę.
W Darksiders Genesis nie brakuje szukania poukrywanych w wielu miejscach znajdziek. Należą do nich między innymi różnego rodzaju zamknięte skrzynie. Część z nich da nam uzupełniające zdrowie zielone kryształy, część da nieco dusz (waluty, o której więcej później), ale są też skrzynie, które po otwarciu będą próbowały nas zaatakować. Oprócz tego mamy fragmenty tajemniczych kamieni, które możemy zbierać, aby zwiększyć maksymalne zdrowie każdego z Jeźdźców z osobna, czy ich górny limit poziomu szału. Możemy też szukać elementów kosmetycznych – fragmentów zbroi – oraz monet przewoźnika.
Te stanowią jedną z walut u znanego z poprzednich odsłon Vulgrima. U tego chytrego demona, jak również u jeszcze jednego sprzedawcy, możemy wydawać zgromadzone dusze i monety przewoźnika na dodatkowe ataki, czy rdzenie lub fragmenty relikwii. Zebranie kompletu zwiększa nasze zdrowie lub szał. Zakupy w sklepach wciągają mimo swojej prostoty i aż chce się gromadzić więcej waluty, by spożytkować ją u demonów. Idealne ku temu są poziomy w trybie Areny. Pozbywając się przeciwników na Arenie, zbieramy punkty, a za określone ich pułapy dostajemy monety, rdzenie lub dusze. Nie ma jednak mowy o obowiązkowym grindowaniu – Darksiders Genesis nie wymaga spędzenia ani chwili na Arenie po ukończeniu poświęconego jej samouczka. Ja jednak często do niej zaglądałem, bo walka jest bardzo wciągająca. Na uwagę zasługuje też asortyment sklepów – nie wystąpiła u mnie sytuacja w której miałbym za dużo pieniędzy, a za mało elementów, które chciałbym nabyć. Jeśli już, to jest odwrotnie – chciałem kupić wszystko, ale realia wymuszały na mnie decydowanie, co nabyć kiedy. Muszę też wspomnieć o Pustce – miejscu, w którym działa Vulgrim. Stanowi ona nie tylko główny punkt wypadowy, z którego wybieramy się na kolejne lub już wykonane misje, ale warto też ją zwiedzić. Jest ona dość rozległa i wprawni gracze będą w stanie odnaleźć w niej kolejne monety przewoźnika.
Nie wspomniałem jeszcze o fabule, a ta w Darksiders Genesis jest całkiem przyzwoita. Nie jest może wybitna, ale skutecznie wciąga i motywuje do dalszego grania. Otóż Rada Spopielonych, tajemniczy zespół stojący na straży porządku między Niebem, a Piekłem, dowiaduje się, że Lucyfer postanawia przypuścić atak mający zagrozić owej równowadze. Rada wysyła więc Jeźdźców z zadaniem pokrzyżowania planów Lucyferowi i przywrócenia odpowiedniego rozłożenia sił. Nic nie będzie oczywiście takie, jakim by mogło się wydawać i prosta z pozoru misja zabierze naszą dwójkę braci w podróż, której ukończenie zajmie kilkanaście godzin. Ja grałem na Trudnym poziomie (zmieniamy go bezproblemowo przed każdą misją) i tak samo radzę przechodzić tę grę Wam – łatwy jest stanowczo za mało wymagający. Po przejściu gry (co zajęło mi około 17 godzin) odblokujemy poziom Apokalipsa, który stanowi Nową Grę Plus. Wykonanie wszystkich misji na Apokalipsie, na której zachowujemy zdobyty sprzęt i odszukane znajdźki, da nam złote zbroje dla bohaterów.
W tytule znajdziemy też masę opcjonalnych zadań, które możemy spróbować wykonać podczas przechodzenia gry. Należą do nich takie wyzwania jak zebranie określonej liczby monet przewoźnika, przejście gry na zadanym poziomie trudności, czy pozbycie się przeciwników w konkretny sposób. Część z tych zadań pokrywa się z wymaganiami odblokowania trofeów na PS4, ale inne zadania stanowią jedynie poboczne cele w grze. Mimo tego warto starać się wykonać wszystkie te zadania, bo nagrody są cenne – zyskujemy za nie pokaźne ilości dusz lub kilka monet przewoźnika. Są one niezbędne, jak wspomniałem wcześniej, do rozwijania umiejętności naszych postaci i wykupowania im nowych zdolności.
Darksiders Genesis to piekielnie dobra gra. Nowa forma rozgrywki wyszła serii na dobre, wprowadzając do niej powiew świeżości. To jak najbardziej pełnoprawna odsłona – ma wszystko, czego można spodziewać się po serii: wyrazistą postać (pełen humoru Waśń naprawdę daje radę, a jego słowne potyczki z bratem nierzadko wywołują uśmiech na twarzy), dynamiczne starcia z szeregiem przeciwników i ogromnymi bossami, interesującą fabułę i nieco eksplorowania terenu połączonego z rozwiązywaniem zagadek. Darksiders Genesis to odsłona, którą stawiam na równi z fenomenalną dwójką. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji zagrania w Darksiders, to naprawcie ten błąd. Możecie zacząć nawet od Genesis – gra jest prequelem jedynki. Darksiders Genesis to najbardziej udany hack’n’slash, w jakiego grałem i nie obraziłbym się, gdyby piąta część przedstawiała taką rozgrywkę jak Genesis. To produkcja jak najbardziej godna polecenia i udany powrót do świetności serii. Jeźdźcy Apokalipsy znów robią porządki i dowodzą, że nie ma do tego lepszych kandydatów.
Dziękujemy THQ Nordic za dostarczenie kodu recenzenckiego.
Dodaj komentarz