Premiera Black Opsa 3 została przyjęta ze sporym entuzjazmem. Podobnie sprawa miała się z pierwszym DLC. Społeczność jednogłośnie stwierdziła, że Treyarch odwalił kawał dobrej roboty. Czy Eclipse, nowy dodatek do Call of Duty, podtrzyma tę opinię?
Wszedłem w bonusowe mapy, wybrałem świeżutkie DLC i na pierwszy ogień poszedł „Knockout”. Typowe japońskie krajobrazy. Mnóstwo złota i czerwieni, trochę zieleni oraz charakterystyczne pałacyki tworzą całość, która bardzo szybko zapada w pamięć. Momentalnie przychodzi skojarzenie ze „Splashem”, kolorową mapą z zeszłego dodatku. W obu przypadkach dominują jasne, jaskrawe barwy, co wizualnie plasuje je jako mocnych reprezentantów każdego z DLC.
Jeżeli chodzi o rozgrywkę, na „Knockoucie” na pewno nie odnajdą się snajperzy. Treyarch serwuje nam raj dla fanów Kudy i VMP czy też tych, którzy niedawno odkryli potęgę shotgunów. Większość rozgrywki ma miejsce na zewnątrz. Kilka małych pałacyków daje możliwość sensownego rozgrywania chociażby umocnionego punktu, jednocześnie czyniąc Knockout jeszcze ciaśniejszą mapą.
Klimaty zmieniają się na nieco ciemniejsze, kiedy wkraczamy na „Rifta”. W tle wulkan, pod nami wielkie pole lawy, a całość kojarzy się odrobinę z Gwiezdnymi Wojnami. Pod względem gameplayu jest to niestety najgorsza ze wszystkich map. Dopiero w trakcie rozgrywki zrozumiałem, dlaczego trafiłem na Rift dopiero po ponad godzinie sprawdzania pozostałych nowości.
Mamy do czynienia z typowo symetryczną mapą, która bardzo odstaje od reszty. Prawa i lewa strona to praktycznie identyczne, wąskie przesmyki, a środkową część stanowią po prostu duże okna. W rezultacie większość walki odbywa się w samym centrum ze snajperami pojedynkującymi się nad naszymi głowami. Zabrakło pomysłu, różnorodności i odciążenia środka od nadmiaru akcji.
Najmniej imponująca wizualnie nowość od Treyarchu to „Spire”, który estetycznie bardzo przypomina Skyjacked. Tym razem znaleźliśmy się na szczycie ogromnego wieżowca. Dominuje biel, znowu czujemy przyszłość. Przyjemnie biega się po mapie, jednak przez cały czas odnosiłem wrażenie, że widziałem już te rozwiązania.
Rozgrywka zależy w dużym stopniu od trybu, który akurat zdecydowaliśmy się zagrać. Spire, dzięki swojej otwartości, daje ogromne pole do popisu dla dominacji czy umocnionego punktu. Snajperzy znajdą parę solidnych miejsc dla siebie, a gracze z broniami o krótszym zasięgu skupią się na drugiej części mapy. Tryby kontrole działają tutaj świetnie. Deathmatch blokuje kilka otwartych stref Spire’a, bo większość po prostu boi się wyjść na sam środek, nie chcąc odkryć swojej pozycji przed przeciwnikami.
Na koniec zostawiłem absolutne mistrzostwo, powód dla którego kupiłbym całe DLC. Kiedy reklamowano „Verge” jako wariację Banzaia znanego weteranom serii z odsłony World at War, nie byłem nastawiony zbyt optymistycznie. Tymczasem Treyarch sprawił mi nie lada niespodziankę. Ich nowe dzieło od pierwszych kroków pachnie Mad Maxem. Zniszczone samochody i budynki, apokalipsa, przeszkody wymalowane kolorowym graffiti…
Verge przypomina swoją charakterystyką Spire’a. Może otwiera się wyłącznie po jednej strony, ale obie mapy pozwalają się popisać wszystkim graczom. Jeżeli dobrze radzisz sobie ze snajperkami, odnajdziesz się na kilku długich prostych. Fanatycy SMG wejdą głębiej w mapę, odkrywając ciemne jaskinie. Kill confirmed grałem tutaj najczęściej, jednak dominacja też miała swoje plusy. Verge robi ogromne wrażenie, co tylko potwierdza liczba oddawanych na niego głosów w lobby.
Nadszedł ulubiony moment tych, którzy oprócz strzelania do innych graczy, lubią również zaprosić kolegę na piwo i ratowanie świata przed zombie. Początki z tym trybem, kiedy mieliśmy do dyspozycji zaledwie jedną mapę, były trochę ciężkie. Teraz sprawa ma się już trochę inaczej. Pierwsze DLC wizualnymi doznaniami Der Eisendrache zachęciło do kooperacji.
Zetsubou No Shima brzmi jak wersja zombie Knockouta, jednak serwuje nam zupełnie coś innego. Treyarch wprowadza nas w klimat krótkim filmikiem, na którym grupa mężczyzn będąca w posiadaniu tajemniczego artefaktu ucieka z rozbitego statku i kieruje się w stronę bezludnej wyspy. Zamiast jaskrawych, złoto-czerwonych chińskich pałaców dostajemy ciemną, groźną dżunglę pełną zombie.
Jest ciemno, klimatycznie, a fani trybu będą mieli mnóstwo roboty z zagadkami rozsianymi po nowej mapie. Zetsubou No Shima może się podobać, jednak nie robi aż tak dużego wrażenia jak poprzedni dodatek. Na dłuższą metę dżungla robi się monotonna, a ciemności zaczynają męczyć.
Eclipse wypada równie solidnie co jego poprzednik, Awakenings. Drugi dodatek ma więcej dobrych map na PvP, jednak pierwsze DLC zdołało przekonać mnie do trybu zombie. Niezdecydowani powinni pomyśleć, ile czasu spędzają przed konsolą i jak często odpalają Black Opsa. Treyarch kolejny raz pokazuje, że wie, na czym polega ich zadanie, poszerzając swoja grę o kolejne, trafione w punkt nowości.
DLC do recenzji dostarczył wydawca
DLC nie ukażą się na platformach PS3 i Xbox 360
Nasza recenzja CoD: Black Ops 3
Nasza recenzja: Call of Duty: Black Ops 3 – Awakening (PS4, DLC)
Dodaj komentarz