The Last Oricru ukazało się w tym tygodniu na konsolach. Czy warto dać szansę tej praskiej produkcji?
The Last Oricru to produkcja, o której nie wiedziałem wiele przed targami Gamescom. Sprawdziłem więc, czym ma być ta gra i mój entuzjazm powoli rósł. Podczas mojego pobytu w kolońskim Koelnmesse miałem okazję sprawdzić ten tytuł razem z twórcami – praskim studiem GoldKnights. Przyznaję, że rozgrywka bardzo mi się spodobała i czekałem na premierę. Moje wrażenia z zaprezentowanej wersji gry znajdziecie oczywiście w odpowiednim artykule na portalu. Do stosownego wpisu zabierze Was ten odnośnik. Kiedy więc, razem z redakcyjnym kolegą, dostaliśmy kody recenzenckie z niemałym zainteresowaniem zabrałem się za ogrywanie tego tytułu. Okazało się niestety, że towarzyszyły mi zupełnie inne emocje niż na targach. Przeanalizujmy więc, co nie zagrało, a co okazało się dobrym rozwiązaniem. Na pierwszy ogień, jak to u mnie bywa, idzie oczywiście fabuła.
Historia w The Last Oricru
Opisywana gra jest przedstawiana jako RPG souls-like. Należałoby więc wymagać od niego angażującej opowieści, która zachęca do wcielenia się w rolę. Jeśli na to liczyliście, to niestety nie mam dla Was dobrej wiadomości. Nie stworzymy również swojej postaci – możemy jedynie ustalić, czy ma mieć włosy, czy być łysa. Szaleństwo, prawda? Opowieść ani trochę mnie nie wciągnęła i nie minęło wiele czasu, a przestałem zwracać uwagę na fabułę. To oczywiście ogromne niedopatrzenie i nie można przejść obok niego obojętnie. Przyznaję, że jednak byłbym w stanie przymknąć oko na ten aspekt gry, gdyby nadrabiała to innymi elementami. Nie wchodząc w spoilery, mogę napisać, że opowieść jest bardzo słaba i nie miałem ochoty poznawać dalszych losów trzech głównych frakcji – nie wspominając nawet o przyszłości mojej postaci. Niżej możecie oczywiście zapoznać się z oficjalnym opisem wydarzeń.
The Last Oricru to fabularna gra akcji, która rzuci cię w wir wojny między dwoma rasami na częściowo uformowanej planecie oddzielonej od kosmosu specjalną barierą ochronną. Twoje decyzje będą miały wpływ na rozgrywkę, przebieg konfliktu i jego wynik. Przeżyj setki dynamicznych walk łączących brutalny, średniowieczny styl walki z rzeczywistością świata sci-fi, w którym każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. Awansuj bohatera, ulepszaj jego umiejętności, aby poradzić sobie z bossami i przygotuj się na bezprecedensową feerię możliwości.
Źródło: Steam
Poznaj zagadkową przeszłość świata gry. Odkryj spisek będący źródłem bieżących wydarzeń. Zrozum, czym kierują się strony konfliktu albo po prostu zignoruj to i patrz, jak świat ogarnia pożoga. Fabuła gry The Last Oricru jest niezwykle złożona i poznanie wszystkich jej elementów może wymagać przechodzenia gry wiele razy.
Poprawne założenia
Jako że tytuł reprezentuje gatunek souls-like założenia są bez wątpienia znane wielu z Was. Jeżeli jednak tak nie jest, to służę wprowadzeniem. Otóż produkcje z tego, bądź co bądź, dość niszowego gatunku charakteryzują się częstym uśmiercaniem gracza. Jest to na ogół tym bardziej dotkliwe, że pula punktów doświadczenia, którą zgromadziliśmy, a nie wydaliśmy przepada w miejscu naszego zgonu. Mamy jedną szansę na dotarcie do tego punktu, gdzie możemy podnieść nasze utracone punkty doświadczenia.
Jeśli się to nam jednak nie powiedzie, a więc zginiemy po drodze, to przepadają one bezpowrotnie. Rozwijania atrybutów naszej postaci dokonujemy wyłącznie w wyznaczonych miejscach, a oręż opisuje szereg parametrów, jak na przykład wymagany minimalny poziom siły. Należy również zwracać uwagę na wagę wyposażenia. Jeśli bowiem przekroczy ona optymalny poziom, ruchy naszej postaci będą powolne, co chętnie wykorzystają przeciwnicy. Wszystko to występuje w The Last Oricru. Wobec tego mogłoby się wydawać, że nietrudno byłoby osiągnąć sukces, prawda? Otóż nie. Okazuje się, że recenzowana gra nie może nawet marzyć o sukcesie, co niestety niżej wykażę.
The Last Oricru – diabeł tkwi w szczegółach
Z The Last Oricru wiązałem niemałe nadzieje, nie przeczę. Moje wrażenia po zagraniu w tę grę na Gamescomie były bardzo pozytywne i miałem ochotę kontynuować przygodę w domu. Jednak kiedy już dostałem taką możliwość, okazało się, że coś ewidentnie nie wyszło twórcom w tym krótkim okresie między targami w Kolonii, a zaoferowaniem klucza recenzenckiego. Ostatecznie zmuszałem się do spędzania czasu z tą grą. To zdecydowanie nie świadczy o niej dobrze. Może jednak lepiej będzie, grając ze znajomym? Przecież na Gamescomie również nie grałem sam.
Tryb współpracy w The Last Oricru
Jako że dostaliśmy kody na grę, to nie omieszkałem jej sprawdzić z redakcyjnym kolegą. Należy na wstępie zaznaczyć, że nasz znajomy nie dołączy do naszej rozgrywki w dowolnym momencie. Możemy go zaprosić wyłącznie w miejscach odpowiadających za awansowanie naszej postaci (oraz ulepszanie wyposażenia). Naciskamy wtedy komunikat służący za otwarcie sesji, a następnie zapraszamy znajomego do rozgrywki. Nie ma tu żadnego matchmakingu i musicie być znajomymi dla gracza, z którym chcecie przemierzać świat Prażan.
Co istotne, dołączający gracz jest zaledwie hologramem. Oznacza to, że o ile może normalnie zwiedzać poziomy i walczyć z przeciwnikami, o tyle nie podejmie żadnej istotnej decyzji fabularnej. One należą do gospodarza – gość może jedynie oglądać przerywniki filmowe. Trzeba tez zaznaczyć, że podczas wspólnej sesji wyposażenie jest dzielone. Do tego, co nie jest na nas ma dostęp zarówno gospodarz, jak i gość, a dostępne wyposażenie płynnie znika z naszego ekwipunku jeśli coś założy gość. Niemałą zaletą – przynajmniej w moim przekonaniu – jest fakt, że wyposażenie gościa oraz jego parametry zachowują się nawet po wyjściu z gry i jego ponownym dołączeniu do nas. Warto również wiedzieć, iż jeśli gość jest na niższym poziomie, to dostanie do rozdania wszystkie punkty, które na swoim poziomie ma gospodarz. Gość gra też na poziomie trudności gospodarza. Dostępne są dwa – standardowy, souls-like’owy oraz łatwy. Dzięki niemu The Last Oricru zamienia się w slasher. Sami zadecydujcie, co wolicie.
Współpraca ale…
Niestety tryb współpracy nie jest wolny od wad. Po pierwsze, nie zadbano w nim o implementację jakiegokolwiek porozumiewania się wewnątrz gry. My korzystaliśmy oczywiście z mikrofonów i uruchomionej na PlayStation imprezy. Nie zmienia to faktu, że w moim przekonaniu twórcy powinni zaoferować jakiś sposób na komunikację – chociażby głupie gesty. Musimy się jednak pogodzić z tym, że ich nie znajdziemy. Zapomnijcie też o reanimowaniu drugiego gracza. Padłeś? Trudno, do zobaczenia w bezpiecznym punkcie. Nie rozumiem takiej decyzji w grze, która obsługuje tryb współpracy. Nie jest to możliwe nawet grając na podzielonym ekranie. Sama możliwość lokalnej gry wieloosobowej to oczywiście zaleta The Last Oricru. Szkoda, że jedna z zaledwie garstki. Wspominałem wcześniej, że ekwipunek jest dzielony i gracz-gość nie może zrobić niczego ważnego. Potrafiło to doprowadzić do poważnych problemów.
Raz nie mogłem na przykład korzystać kontekstowo ze świdra. Paweł go podniósł, ale sprzęt nie pojawił się w moim ekwipunku. Opuścił więc naszą sesję i ok – świder występował już na moim wyposażeniu. Nie mogłem jednak z niego korzystać. Aby to było możliwe, musiałem opuścić tryb rozgrywki wieloosobowej – teraz mogłem korzystać ze świdra. Zaprosiłem też oczywiście kompana z powrotem, a on po chwili zaczął się zapadać w tekstury, po czym lewitować. Co pomogło? Oczywiście, reset gry. Innym razem z kolei nie widziałem dokąd jadę w wagoniku. Po wejściu do niego przed oczami miałem tylko poniższy obrazek. Dobrze, że grałem z Pawłem, bo przynajmniej on widział gdzie jedziemy i mówił mi, kiedy mam zejść. Nie da się jednak zaprzeczyć, że są to sytuacje, które nie powinny mieć miejsca.
Grafika
Chciałbym móc napisać coś dobrego o tym, jak ta gra wygląda, naprawdę. Ale sami widzicie na zrzutach ekranu, że – delikatnie to ujmując – szału nie ma. Na szczęście gra działa w około 60 klatkach na sekundę, co jest jak najbardziej zaletą. Jednak nie brakuje tu niewidzialnych ścian – wydawać by się mogło – reliktu przeszłości. Nawet kwestie wypowiadane przez istoty, z którymi rozmawiamy nie są zsynchronizowane z ruchem ust.
Muszę jednocześnie przyznać, że niektóre projekty lokacji są całkiem przyzwoite. Podobało mi się to, jak wyglądało miasto, patrząc na nie ze szczytu schodów. Kopalnia jest odpowiednio brudna i ponura, więzienia zatęchłe i zrujnowane – to może się podobać. Po chwili dostrzegamy jednak niestety niskiej jakości tekstury i cały czar pryska. Bynajmniej nie uważam, że grafika jest najważniejsza w grach. Ale jednak jeśli fabuła zawodzi, a rozgrywka jest toporna, to można by mieć nadzieję, że chociaż strona wizualna obroni całą produkcję. Tak niestety nie jest. Cóż, pozostaje ostatnia deska ratunku – jak The Last Oricru brzmi?
Udźwiękowienie
Muzyka w The Last Oricru na szczęście daje radę. Nie są to z pewnością kompozycje, do których bym wracał i rozpamiętywał je po wyłączeniu gry. Podoba mi się jednak delikatne brzmienie skrzypiec, które można usłyszeć w menu głównym i podczas rozgrywki. Pojawiają się też nieco bardziej dynamiczne utwory i – mimo że budżetowość produkcji widać na każdym kroku – muzyka jest jednym z lepszych punktów recenzowanej produkcji. Szkoda tylko, że nie dostosowuje się ona dynamicznie to tego, co dzieje się na ekranie.
Największy zarzut w sferze audio mam jednak do głosów napotykanych postaci. Za przykład niech posłuży szczurzyca (mieszkająca w zapomnianej kopalni) posługująca się nienaganną dykcją i spokojnie, rzeczowo składająca swoje kwestie. Mało wiarygodne, prawda? Podobnie jak nasz doświadczony bohater, który nieraz zginął, a mówi głosem młodego chłopca. Takich przykładów jest mnóstwo i skutecznie burzą one ewentualną immersję.
Podsumowanie
The Last Oricru to dla mnie jedno z największych rozczarowań ostatnich kilku lat. Chciałbym móc polecić tę grę, ale nie mogę. Znajduje się w niej błąd na błędzie, a zbyt silni przeciwnicy, często blokujący dróg do celu, nie ułatwiają zabawy. Nie chodzi mi tu bynajmniej ich wytrzymałość. Przeszedłem przecież Elden Ring, jestem w stanie wiele razy stawać w uczciwej walce. Tu jednak nierzadko musiałem na siłę skakać i przeć przed siebie, starając się unikać przesadzonych oponentów i dotrzeć jakimś cudem do celu. To niesamowicie frustrujące, a połączenie z brakiem jakichkolwiek wskaźników celu stanowi nierzadko niemal niemożliwe wyzwanie.
The Last Oricru – drugie spojrzenie
The Last Oricru nie rozczarował mnie, bo i nie miałem co do niego żadnych oczekiwań. Z czystą głową podszedłem do tytułu głównie z myślą o grze kooperacyjnej. Aby do niej dotrzeć musiałem chwilę pograć w trybie dla jednego gracza i już rzuciło mi się w oczy parę niepokojących rzeczy. Archaiczna grafika nie jest tu największym grzechem. Niestety głosy aktorów zupełnie nie pasują do historii. Animacje walki też jakoś zupełnie nie zachwycają. Już na wstępie, nawigacja po świecie niepokoiła ze względu na brak jakichkolwiek znaczników czy map. Najgorsze jednak czekało mnie już w trybie kooperacji, czyli liczne bugi, o których na pewno przeczytacie szerzej w recenzji Bartosza. Na plus muszę zaliczyć opcję współdzielenia obrazu i grania na jednej konsoli. Na uwagę zasługuje również pomysł na setting gry. Ja wstrzymam się od oceny, ponieważ z grą spędziłem zbyt mało czasu, mogę jedynie poradzić Wam, abyście przed zakupem gry sprawdzili demo i to w jakim stanie gra obecnie się znajduje.
Harry Raszczak
Na koniec zaznaczę jeszcze, że grałem w wersje dedykowaną PlayStation 5. Szczerze? Nie wiem dlaczego. Gra wygląda bardzo słabo i nawet nie korzysta z żadnych funkcji pada DualSense. Ta gra została w mojej ocenie wydana stanowczo zbyt wcześnie. Powinna najpierw ukazać się we wczesnym dostępie. Finalny stan tej produkcji woła o pomstę do nieba. Tak samo jak tłumaczenie małej ilości monet na… „pieniążki”. Twórcy wyraźnie zachęcają do parokrotnego przechodzenia gry, aby podjąć inne decyzje – zabić inne postaci albo sprzymierzyć się z inną stroną. Mnie niestety wystarczy jednorazowe ukończenie tego tytułu. Nie pozostaje mi nic innego jak Wam życzyć powodzenia, jeśli zamierzacie platynować tę grę. A studiu GoldKnights doradzałbym raczej wypuszczanie swoich dzieł we wczesnym dostępie. Widać, że macie pomysł, ale kuleje wykonanie. Nie skreślam Was na przyszłość, ale The Last Oricru nie mogę niestety zarekomendować. Zwłaszcza, że kosztuje 169 złotych.
Kod recenzencki dostarczył wydawca, Plaion.
Dodaj komentarz