Resident Evil otrzymał w piątek kolejną odsłonę. Sprawdźmy więc, czy warto przenieść się do tytułowej wioski. Zapraszamy do lektury recenzji.
Resident Evil jest serią, do której – przyznaję się bez bicia – długo nie pałałem szczególnym uczuciem. Pierwsze odsłony cyklu nie przekonały mnie do siebie i postrzegałem je jako kolejne gry poświęcone zombiakom. Wiele zmieniła „czwórka” – ta część, mimo dość topornego sterowania, kupiła mnie swoim klimatem i umiejscowieniem akcji. Następne części Residenta za bardzo poszły jednak w stronę strzelania, jednocześnie nie dopracowując jednak należycie tej mechaniki. Jakie było moje zdziwienie po ograniu Resident Evil VII: biohazard! Nagle okazało się, że Capcom przyjął zupełnie inne podejście, stawiając tym razem na pierwszoosobową rozgrywkę i nieco urealnioną fabułę. „Siódemka” zachwyciła mnie i długo uważałem ją za najlepszą odsłonę znanego cyklu. Nie bez znaczenia była oczywiście implementacja wirtualnej rzeczywistości. Wystarczyły gogle PlayStation VR i pad (DualShock 4 lub DualSense), by faktycznie wcielić się w Ethana Wintersa. Moją recenzję tej odsłony możecie przeczytać po udaniu się na tę stronę. Teraz jednak zapraszam do lektury mojej opinii dotyczącej Village. Na samym początku zaznaczam, że następny akapit zawiera podstawowe naszkicowanie opowieści w ”ósemce”. Bynajmniej nie poruszam w nim wszystkich kwestii fabularnych. Jednakże jeśli nie chcecie wiedzieć niczego o historii prezentowanej w Village (oraz o zakończeniu biohazard), omińcie następny akapit i przejdźcie do kolejnego.
Fabuła
Resident Evil: Village jest bezpośrednią kontynuacją „siódemki”. W dalszym ciągu poznajemy wobec tego losy rodziny Wintersów. Jak z pewnością pamiętacie z zakończenia poprzedniej części, Ethan Winters uratował swą żonę, Mię, z rąk rodziny Bakerów. Od tych wydarzeń minęły 3 lata. Ethan, Mia i ich półroczna córeczka, Rose, wiodą spokojne życie zapewnione im przez Chrisa Redfielda. Traumatyczna przeszłość małżonków jest tematem, o którym jedno z nich chce zapomnieć. Jest to bardzo trudne – tym bardziej, że ich losy wpłynęły na psychikę jednej z tych osób. Nie wchodząc jednak w szczegóły, w wyniku pewnej sytuacji Ethan nie może liczyć na pomoc swej żony. Jest tym samym zmuszony do samotnego przemierzania tytułowej wioski i jej przyległości. Przyświeca mu jeden cel: odnalezienie swojej porwanej córki. Fabuła w Resident Evil: Village na pewno nie jest wybitna – lepsza opowieść była moim zdaniem przedstawiona w biohazard. Opowieść snuta w tegorocznej odsłonie jednak skutecznie motywuje nas do dalszego działania i co do tego nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń. Nie będę zdradzał więcej na temat historii w Village, aby nie psuć nikomu samodzielnego jej odkrywania.
Lokacje i inspiracje
Wioska, zamek i inne lokacje, które przemierza Ethan stanowią dom dla wielu bardzo interesujących postaci. Lady Dimitrescu niewątpliwie jest znana każdemu, kto od kilku ostatnich tygodni przebywał w sieci. Ta ogromna wampirzyca jest jednym z najsilniejszych punktów recenzowanej produkcji. Każde spotkanie z nią było dla mnie bardzo silnie zapadającym w pamięci przeżyciem. Oczywiście ogromna w tym zasługa sposobu napisania bohaterki i aktorstwa. Wszystkie postaci, z którymi się zetkniemy są grane bardzo wiarygodnie. Złapałem się na tym, że oglądając przerywniki filmowe czułem się tak, jakbym oglądał dobry horror. Miłośników ponownego przechodzenia gier ucieszy z pewnością wiadomość o możliwości pomijania tych przerywników. Dzięki dyskom SSD obecnym w konsolach nowej generacji pominięcie takiej scenki jest błyskawiczne – momentalnie możemy wrócić do rozgrywki. Powróćmy jeszcze na chwilę do postaci, bo Lady Dimitrescu to nie jedyna interesująca persona. Resident Evil: Village może się pochwalić również niewielkich rozmiarów Angie, którą niewątpliwie docenią miłośnicy Tima Burtona. Oprócz niej znajdzie się również Moreau, stanowiący połączenie Quasimodo i stworów goszczących w umyśle H.P. Lovecrafta. Mało tego, fani industrializacji, steampunka czy pewnego bohatera z komiksów Marvela z całkowitą pewnością docenią obecność Heisenberga. No i nie można zapomnieć o trzech córkach Lady Dimitrescu.
Arsenał w Resident Evil: Village
Na swej drodze do uratowania Rose nierzadko będziemy musieli walczyć z przeciwnikami (starcia z bossami opiszę w osobnym akapicie). Ethan może korzystać z wielu broni i z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Asortyment składa się między innymi z pistoletów, strzelb, karabinów snajperskich, a nawet wyrzutni rakiet. Nie brakuje też wybuchowych dodatków – bomb rurowych oraz zbliżeniowych min lądowych. Oczywiście, standardowo dla serii Resident Evil, nie mogło się obyć bez systemu wytwarzania przedmiotów użytkowych. Dzięki temu uzupełnimy poziom amunicji do dzierżonej broni albo zamienimy składniki na leczniczą miksturę. Naturalnie musimy posiadać odpowiednią ilość wymaganych składników, abyśmy mogli spreparować określone przedmioty. Z tego powodu warto „lizać” ściany w poszukiwaniu składników rzemieślniczych oraz poukrywanych skarbów. Te następnie sprzedamy u kupca – The Duke’a.
The Duke
Ten potężny osobnik na pewno nieraz będzie stanowił obowiązkowy punkt podczas Waszego przemierzania wioski. Wydając u niego zdobyte z pokonanych przeciwników i odnalezione monety zapewnimy sobie na przykład dodatki do broni. Mogą ono skutkować szybszym przeładowaniem albo na przykład większą mocą rażenia. Zwiększymy ilość dostępnych gniazd w ekwipunku, uzupełnimy stan medykamentów i ulepszymy broń. W ten sposób chociażby sprawimy, że w magazynku będzie się znajdowało więcej nabojów. The Duke to również wyrafinowany kucharz, u którego sprzedamy upolowane części zwierząt. Przyrządzone przez niego potrawy zapewnią nam stałe profity do statystyk Ethana. Za przykład mogą posłużyć zwiększenie maksymalnego poziomu zdrowia, zmniejszenie przyjmowanych obrażeń czy rozwinięcie szybkości poruszania się. Polowanie jest interesującym dodatkiem w grze i mimo że jest dość proste, to jednak zachęca do szukania zwierząt. The Duke często wyjawi nam także, co jest naszym kolejnym celem i gdzie powinniśmy się udać.
Teren działania
Trzeba przyznać, że w Resident Evil: Village zdecydowanie jest gdzie się wybierać. Teren, po którym się poruszamy jest niesamowicie zróżnicowany. Mamy więc – znaną z jednego z dem – wioskę jak żywo przypominającą Transylwanię. Jest też zamek, który zachwyca swoim bogactwem oraz tajemniczymi figurami i sekretnymi przejściami. Swoje korytarze pokaże nam spowita mrokiem kopalnia. Odwiedziemy również podmokłe tereny do niej przylegające. To tylko niektóre przykłady sporej różnorodności cechującej Village. Między innymi dzięki niej rozgrywka nie nudzi się – ciągle jesteśmy ciekawi, jak będzie wyglądała kolejna odwiedzona przez nas lokacja. Gra posiada pół-otwartą strukturę. Między częścią miejsc możemy się swobodnie przemieszczać, aczkolwiek co pewien czas znajdziemy się w fabularnych sytuacjach, które uniemożliwią nam powrót do niektórych lokacji. Sporą różnorodnością odznaczają się również napotykani przeciwnicy i warto poświęcić im nieco miejsca w niniejszej recenzji.
Przeciwnicy i walki z bossami
Podstawowymi dwoma typami oponentów, którzy spróbują przeszkodzić Wintersowi są wampiry i wilkołaki (lykanie). Nie jest to bynajmniej nic, z czym nie poradzi sobie jedna lub kilka celnych kul wystrzelonych z naszych broni. Zaznaczam jednocześnie, że Resident Evil: Village nie jest grą bardzo straszną. To tytuł prezentujący jedynie opowieść zahaczają o horror, aczkolwiek głównie jest pierwszoosobową produkcją ukierunkowaną na akcję. W takiej grze nie mogło naturalnie zabraknąć starć z bossami. Te zrealizowane są w recenzowanym tytule mistrzowsko. Każda walka wygląda inaczej i możecie zapomnieć o ślepym strzelaniu do przeciwnika. Nie tędy droga. Boss zawsze wymaga przyjęcia odmiennej taktyki. A to musimy strzelić w szyby, by wampirzyca byłą podatna na nasze ataki, a to musimy pociągnąć za dźwignię, odsłaniając tym samym dach i wpuszczając chłód. Innym razem będziemy musieli tworzyć sobie trasę z mostów, strzelając do luźnych elementów i aktywując przełączniki w odpowiedniej kolejności. Kiedy indziej natomiast będziemy zwiedzać dom, poszukując wyróżniających się lalek. Capcom projektując zmagania z bossami postarał się, aby każde było unikatowe i miało swój charakter. Udało się to i czas z Village upływa niesamowicie szybko.
Resident Evil: Nowa generacja
Resident Evil: Village to, jak już wcześniej wspomniałem, horror. Można więc spodziewać się dobrego udźwiękowienia. Stanowi ono podstawę wielu produkcji nastawionych na straszenie odbiorcy. Możecie być spokojni o jakość dźwięków w recenzowanej grze. Zdecydowanie polecam przemierzanie europejskich włości w słuchawkach. Trójwymiarowe rozmieszczenie dźwięku nieraz sprawi, że zaczniecie się rozglądać z niepokojem, niepewni co znajdziecie za rogiem. Klimatu dopełnia fantastyczna oprawa graficzna. Village to w moim przekonaniu najlepiej wyglądająca gra dedykowana konsolom nowej generacji. RTX prezentuje się obłędnie i aż chce się nieraz przystanąć, by podziwiać kunszt grafików. Gra światłem i cieniem jest zrealizowana fenomenalnie w Resident Evil: Village. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak bardzo zachwycony jakością strony wizualnej jakiejś gry. Jeśli tak wygląda tytuł z początku nowej generacji, to bardzo jestem ciekaw grafiki, która będzie dostępna na konsolach za kilka lat. Czas pokaże. Póki co dzieło Capcomu dowodzi, że nowa generacja jest potrzebna. Warto zaznaczyć, że na ukończenie gry potrzebowałem nieco ponad 8 godzin (na standardowym poziomie trudności).
DualSense i karty aktywności
Niniejsza recenzja Resident Evil: Village dotyczy oczywiście wersji na konsole PlayStation 5. Przydałoby się więc poświęcić nieco miejsca funkcjom dostępnym wyłącznie na tej platformie. Po pierwsze, gra wspiera karty aktywności. Co prawda nie dowiemy się z nich na jakim poziomie zdobywania określonego trofeum jesteśmy, ale znajdziemy informację o nazwie misji i potrzebnym czasie do jej ukończenia. To bardzo przydatna funkcja, dzięki której możemy lepiej zarządzać swoim dostępnym wolnym czasem w odniesieniu do misji w grze. Największe znaczenie ma jednak moim zdaniem obsługa funkcji charakterystycznych dla pada DualSense. Znajdziemy tu wsparcie dla efektów dotykowych. Skok ciężkich wilkołaków i uderzenia ich ogromnymi młotami o podłoże powodują odpowiednie wibracje strefowe kontrolera. Wzrost immersji gwarantowany. Pozytywnie wpływają na to również adaptacyjne spusty. Samo celowanie (LT) ze strzelby odczuwalnie różni się od spoglądania przez lunetę snajperki. Podobnie ma się sytuacja z oddawaniem strzału – zależnie od wybranej broni opór spustu jest różny. Jestem ogromnym fanem adaptacyjnych spustów i wykorzystanie ich w Resident Evil: Village jest perfekcyjne.
Mercenaries
Tryb fabularny to bynajmniej nie wszystko, co oferuje najnowsza odsłona serii Capcomu. Nie można bowiem zapomnieć o trybie Mercenaries. Wspomniałem wcześniej, że Resident Evil: Village jest nastawione na akcję. Mercenaries jest ukoronowaniem tego podejścia. Naszym zadaniem jest uporanie się z potworami, uzyskując jak najwyższy licznik kombinacji w zadanym czasie. Ten zwiększa się z każdym zlikwidowanym wampirem lub lykanem. Możemy rozwijać swoje bronie między rundami oraz wchodzić w specjalne strefy zwiększające nasze umiejętności. Mercenaries na pewno nie jest trybem, który sam by się obronił jako pełnoprawna gra, aczkolwiek bardzo chętnie będę dla niego wracał skoro jest dodany do Village. Miłośnicy uchwytywania co ciekawszych ujęć z pewnością ucieszą się na wieść o znajdującym się tu Trybie Fotograficznym.
Zestawienie wad i zalet
Resident Evil: Village nie jest oczywiście idealną grą – takich nie ma. Produkcja jest trapiona przez kilka problemów. Pierwszym z nich jest naturalnie brak polskiej wersji językowej, choćby w formie napisów. Angielski nie jest na bardzo wysokim poziomie trudności w Village, niemniej jednak szkoda, że gra wydawana w Polsce jest pozbawiona spolszczenia. Drugi mój zarzut dotyczy fabularnych obrażeń, których doznaje nasz bohater. Ethan często nabawi się bowiem ran kłutych, szarpanych, a nawet ciętych. Nie stanowi to dla niego jednak istotnej przeszkody – wystarczy polać kikut medykamentem, po czym przytknąć do niego utraconą kończynę. Odzyskanie w niej pełnej sprawności to kwestia kilku sekund. Szkoda, że postawiono na takie zdolności regeneracyjne. Village traci przez to nieco na – skutecznie budowanym poza tym elementem – realizmie.
Czy warto przenieść się do wioski?
Village to moim zdaniem najlepsza odsłona serii Resident Evil. Fabuła nie jest co prawda wybitna, ale nie przeszkadza to w czerpaniu zabawy z rozgrywki. Grafika jest rewelacyjna, a zaimplementowanie funkcji charakterystycznych pada DualSense sprawia, że czujemy się tak, jakbyśmy faktycznie zwiedzali tytułową wioskę. Bardzo dobrym dodatkiem jest tryb Mercenaries, pozwalający sprawdzić swoje umiejętności strzeleckie. Jeśli podobało się Wam Resident Evil VII, powinniście pokochać Village. Warto jednak zagrać w tę odsłonę nawet jeśli nie jesteście fanami serii. Mało tego, jeżeli szukacie dobrej pierwszoosobowej gry akcji połączonej z horrorem, możecie zainteresować się Village nawet nie znając historii z „siódemki”. Można skorzystać z filmu przypominającego wydarzenia z poprzedniej odsłony. Resident Evil: Village oferuje wciągającą rozgrywkę i zróżnicowane lokacje, przez co trudno się oderwać od gry. Polecam.
Kod recenzencki zapewnił polski wydawca, Cenega.
Dodaj komentarz