Niewykorzystany potencjał.
Strasznie ciężko pisze mi się tą recenzję, bo odpalając Disintegration po ograniu bety miałem nadzieję, że kilka rzeczy ulegnie zmianie. Niestety tak się nie stało, a nowe elementy nie są na tyle interesujące aby uznać ten tytuł za dobry.
Zacznijmy jednak od początku. Czym jest Disintegration? To dość specyficzny miks FPSa i RTSa. Brzmi dziwnie? I takie jest, bo projekt zaczynał właśnie jako strategia czasu rzeczywistego. W grze wcielamy się w pilota Gravicykla (Grav Cycle), który ma pod swoją kontrolą do czterech wyspecjalizowanych żołnierzy (Snajper, Specjalista od walki wręcz, opancerzony mech). Poza tym, że sterujemy swoim pojazdem, strzelamy i leczymy swoich żołnierzy wydajemy im także rozkazy, wskazujemy jednostki do ataku, czy korzystamy z ich zdolności specjalnych. Całość to kampania dla pojedynczego gracza plus rozgrywka sieciowa, która wydaje się być sercem całego tytułu. Zacznijmy jednak od settingu i kampanii single player.
A więc ludzie zaczęli przenosić swoje mózgi do ciał robotów. Proces ten nazywany jest Integracją i był niezwykle popularny. Oczywiście nie wszyscy poddali się zabiegowi, więc nadal na ziemi mieszkają „zwykli ludzie”. Główny bohater – Romer – jest pilotem Gravicykla i zbiegiem, który na początku kampanii ucieka wraz z grupą innych zintegrowanych. Głównym przeciwnikiem jest frakcja zintegrowanych zwana Rayonne, która dąży do podporządkowania sobie wszystkich: zintegrowanych i zwykłych ludzi. Mamy więc tutaj klasyczny ruch oporu i wielkich złych. I nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie to że cała historia jest strasznie sztampowa, postacie totalnie nijakie a dialogi mierne. I w porządku – to nie jest gra, w której historia jest najważniejszym punktem, ale system rozgrywki nie rekompensuje tego w żaden sposób.
Misje są do bólu liniowe i nudne. Nawet zmiany wprowadzane w kolejnych potyczkach nie zmieniają scenariusza danej misji na tyle, aby nagle stała się ona interesująca. Dotrzyj z punktu A do punktu B, w międzyczasie zniszcz wszystkich przeciwników (którzy nadchodzą falami), obroń punkt B przed kolejnymi falami wrogów, wycofaj się. I tak w kółko. Kolejną kwestią źle wpływającą na rozgrywkę solo jest fakt, że nie mamy wpływu na to, jaki Gravicykl dostaniemy w danej misji (różne modele mają różne uzbrojenie), oraz jakie jednostki zostaną oddane do naszej dyspozycji. Wszystko jest zdefiniowane wcześniej. Jest to o tyle irytujące, że w czasie późniejszych misji poza jednostkami naziemnymi walczymy też z latającymi dronami i innymi Gravicyklami. A z jakiegoś dziwnego powodu te właśnie jednostki to latające czołgi, które często są naszymi przeciwnikami wtedy, kiedy nasz pojazd uzbrojony jest w lekki karabin. Możliwość doboru uzbrojenia samemu na pewno zmniejszyłaby ilość frustracji jaką powodują ciągłe porażki na niektórych etapach wywołane brakiem odpowiedniego wyposażenia.
W czasie pomiędzy kolejnymi misjami znajdujemy się w hangarze ruchu oporu, w którym możemy dokonać modyfikacji naszych żołnierzy, a także samego Romera dzięki częściom i czipom znajdowanym w czasie poszczególnych misji. Czipy zdobywamy także wykonując zadania zlecane nam przez śmiesznie machające do nas roboty, które znajdziemy w hangarze. Dodatkowym elementem jest możliwość porozmawiania z każdym z członków naszej ekipy, jednak są to jednostronne monologi, albo scenki rodzajowe na które nie mamy wpływu.
Ogólnie przejście całej kampanii zajmie wam od 12 do 15 godzin w zależności od poziomu trudności (czytaj ilości przeciwników w danym etapie). Ja kończąc kampanię niemiłosiernie ziewałem (i nie była to kwestia późnej pory) i kilka razy pominąłem przerywniki filmowe (a to praktycznie mi się nie zdaża).
Przejdźmy teraz do rozgrywki sieciowej, bo miała ona zapewniać mnóstwo zabawy. No i pewnie by zapewniała, gdyby tylko udało się znaleźć graczy. Niestety – grając na PS4 udało mi się w ciągu całego dnia zagrać 4 (słownie: CZTERY) mecze. Nie dlatego, że nie miałem czasu. Nie było z kim grać. Zamieszczam poniżej screena. Zerknijcie w prawy dolny róg. Dodam tylko, że po 10 minutach wyrzuca Was z Matchmakingu i musicie zaczynać cały proces od nowa. Niestety jest to nagminne (nie wiem, czy na PC jest lepiej) i strasznie zniechęca do gry, jeśli nie masz przyjaciół z którymi mógłbyś stworzyć drużynę.
Sama rozgrywka sieciowa to 4 tryby: Quickplay, który losowo dobiera tryb i mapę, Collector, który jest klasycznym deathmatchem (dodatkowo musisz po zabójstwie przeciwnika zebrać jego resztki), Retrieval w którym jedna drużyna broni terenu, przez który musi przedostać się drugi zespół transportujący wybuchowy rdzeń do miejsca przeznaczenia, oraz Zone Control, czyli każda z drużyn musi przejąć i kontrolować wyznaczone strefy, aby zdobyć odpowiednią ilość punktów niezbędną do zwycięstwa. I tutaj pojawia się pierwszy problem: jak na grę która silnie stawia na rozgrywkę sieciową ilość dostępnych trybów jest po prostu skandalicznie mała. Ilość kombinacji Mapa x Tryb jest ograniczona i ogranie tego zajmuje naprawdę mało czasu (a przynajmniej tak mi się wydaje, z racji tego, że nie miałem z kim grać!). Rozumiem chęć utrzymania gry przy życiu przez dłuższy okres i regularne dodawanie nowych elementów, ale na start powinniśmy dostać taką ilość zawartości, aby utrzymała graczy przy tytule dłużej niż 2 wieczory.
Poza trybami i mapami możemy wybrać jedną z dostępnych ekip, która poza wyglądem różni się też szybkością, umiejętnościami, siłą ognia i wyposażeniem naszego Gravicykla. Do wyboru mamy 9 różnych ekip i faktycznie tutaj znajdziemy zauważalne różnice, chociażby w tym jak prowadzi się nasz pojazd (są wolniejsze, szybsze, lepiej opancerzone Gravicykle, więc każdy znajdzie coś dla siebie). Dodatkowo w czasie potyczek możemy zaliczać wyzwania, które pozwolą nam na zmiany wyglądu naszego zespołu. Nie wpływają one jednak znacząco na możliwości bojowe.
Na koniec chciałem wspomnieć jeszcze o jednej rzeczy, o której mówiłem już omawiając betę. Nadal nie dostaliśmy minimapy. Jest to naprawdę irytujące, ponieważ w czasie kampanii przeciwnicy mają tendencję do rozbiegania się po okolicy i czasami ciężko jest wyłowić jednego ostatniego wroga, który ugrzązł między drzewami. W czasie walk sieciowych brak dobrej orientacji w przestrzeni i brak nawet najprostszego podglądu na minimapie powoduje że giniemy od dobrze ustawionego snajpera, albo przeciwnika ukrytego za rogiem. Dodatkowo często walka skupia się w jednym punkcie mapy i powoduje to ogólny chaos (przynajmniej na początku zanim przyzwyczaimy się do sterowania Gravicyklem i znajdziemy własny styl jego prowadzenia), w którym ciężko połapać się co i kto gdzie jest. Minimapa czy radar byłyby zbawieniem.
Podsumowując – jestem strasznie zawiedziony, ponieważ realizacja intrygującego pomysłu na ten tytuł jest po prostu słaba. Oprawa wizualna i dźwiękowa też jest tylko poprawna. Nie ma tutaj jakiś wielkich fajerwerków. Całość wydaje mi się strasznie niedopracowana i bez ciekawej zawartości. Ciężko polecić Disintegration zarówno fanom FPSów, jak i RTSów. Dodatkowo – niewiele zmieniło się od czasu udostępnionej bety, co jest złym podejściem ze strony developera. Możliwe że ocena byłaby wyższa, ze względu na cenę jednak ten tytuł kosztuje ponad dwieście złotych. Można te pieniądze znacznie lepiej zainwestować.
Dziękujemy Private Division za dostarczenie gry do recenzji
Dodaj komentarz