Horizon Zero Dawn Remastered to odświeżenie gry wydanej w 2017 roku. Czy po tak krótkim czasie warto wracać do początku historii Aloy?
Horizon Zero Dawn to gra, która po swojej premierze w 2017 roku szybko stała się tytułem obowiązkowym dla każdego posiadacza PlayStation. Znane z liniowych strzelanek serii Killzone, Guerilla Games rzuciło się na głęboką wodę, tworząc tytuł osadzony w otwartym świecie. Dziś wiemy już, że ruch ten jak najbardziej się opłacił. Historia zdewastowanej przez maszyny Ziemi jest jedną z najciekawszych intryg, jakich przyszło graczom doświadczyć na przestrzeni ostatniej dekady gier wideo. No i nie można tu nie wspomnieć o Aloy, która natychmiastowo wstąpiła do grona ulubionych postaci w uwielbianym przez nas medium.
Na wieść o Horizon Zero Dawn Remastered gracze zareagowali bardzo sceptycznie. Nie minęła bowiem nawet pełna dekada, a Sony już zdecydowało się na odświeżenie gry. Gry, która zresztą wciąż należy do ścisłej czołówki najlepiej wyglądających tytułów ostatnich lat. Czy przygotowany przez Nixxes remaster jest godny uwagi? Przekonajmy się.
Bunt maszyn
W Horizon Zero Dawn przeniesiemy się do postapokaliptycznego świata przyszłości, gdzie dawna cywilizacja legła w gruzach, a Ziemia została przejęta przez dzikie plemiona żyjące w harmonii z naturą i prymitywną technologią. Na pierwszy rzut oka jest to świat pełen zielonych lasów, rozległych pustkowi i majestatycznych gór. Jeden widok jednak wybija się na tle reszty — po świecie krążą mechaniczne stworzenia przypominające zwierzęta i dinozaury. W tym świecie wychowuje się odseparowana od społeczeństwa Aloy. Po napadzie bandytów podczas plemiennej ceremonii dojrzewania, dziewczyna musi wyruszyć w podróż po zdewastowanym kontynencie, by odkryć swoje pochodzenie i tajemnice technologii prastarej cywilizacji.
Historia oryginału została tu przeniesiona bez żadnych znaczących zmian. I dobrze, bo po latach kreacja światotwórcza pierwszego Horizona wciąż jest dla mnie aspektem wyróżniającym grę na tle innych tytułów osadzonych w postapokaliptycznych klimatach. Stwierdzę nawet śmiało, że główna fabuła pierwszej części serii jest lepiej poprowadzona od jej sequela. Sprowadza się to do intrygi związanej z tożsamością Aloy oraz faktu, że nie znamy powodu buntu maszynowych stworów, który niemal doprowadził do wyginięcia rasy ludzkiej. Po odkryciu tajemnic świata Horizona kontynuacja historii nie była dla mnie aż tak przejmująca i myślę, że twórcy mogli te wątki jeszcze trochę rozbudować.
Niezdarnie przez tundrę
Rozgrywka w odświeżonej wersji Horizon Zero Dawn została przeniesiona wiernie, bez większych zmian. Gameplay opiera się na starciach z mechanicznymi bestiami lub zastępami wojowników wrogich plemion. Te pierwsze to najciekawszy aspekt gry, zwłaszcza kiedy zrozumiemy wzajemne oddziaływania statusów, jakie możemy nakładać na przeciwników. Potyczki z ludzkimi oponentami uświadomiły mi natomiast, jak bardzo lakoniczny jest system walki wręcz pierwszego Horizona. Aloy może wyprowadzić zaledwie dwa typy ataków swoją włócznią. Twórcy zaprzepaścili tu okazję, by wdrożyć choćby urozmaicenia walki w zwarciu, jakie dostaliśmy w Horizon Forbidden West.
Niemiłą niespodzianką po powrocie do pierwszej części serii był też brak Tarczoskrzydła oraz bardzo toporna mechanika wspinaczki. Rozumiem, że możliwość szybowania za pomocą gadżetu z drugiej gry mogłaby się kłócić ze spójnością fabularną. Nie zaprzeczam też, że wprowadzenie ulepszonego modelu wspinaczki z Forbidden West na pewno byłoby czasochłonne. Mimo to, powrót do Zero Dawn czasem przypominał mi, jak bardzo toporną w kontroli postacią potrafiła być Aloy.
Więcej życia w konwersacjach
Ogromną bolączką oryginalnej gry były konwersacje z postaciami niezależnymi. Mimika godna nieboszczyka oraz sztywne kąty kamery znacznie wybijały się na tle tak imponującej wizualnie gry. Twórcy Horizon Zero Dawn Remastered postawili sobie za cel naprawienie tego aspektu gry. Wsparło ich samo Guerilla Games, które dostarczyło ponad dziesięć godzin zupełnie nowych nagrań aktorów. Efekt pracy Nixxes jest widoczny od razu — nawet mniej istotne fabularnie rozmowy wreszcie prezentują się na poziomie reszty rozgrywki. Nowe ujęcia kamery dodają scenom dynamizmu, a poprawiona mimika oraz gestykulacja wzbogaca immersję w konwersacjach. Twarze postaci wciąż nie równają się w moim odczuciu najlepszym w branży grom magików z Naughty Dog, lecz ze względu na specyfikę tytułu z otwartym światem jestem to w stanie wybaczyć.
Oślepiające piękno
Skoro już o świecie mowa, warto rzucić okiem na szereg zmian, jakich dokonało Nixxes podczas odświeżania mapy pierwszego Horizona. Po pierwszym uruchomieniu gry, moją uwagę od razu przykuł nowy system oświetlenia. Przemierzaniu gęstych lasów towarzyszą przebijające się zza liści smugi światła, subtelnie przenosząc zieleń koron drzew. Zwiedzając rozsiane po mapie Kotły, na niezwykle szczegółowe włosy Aloy padają ostre promienie światła z futurystycznych lamp. Twórcy zastosowali tu również wprowadzony w dodatku do Horizon Forbidden West system zaawansowanej geometrii chmur, które realistycznie przemierzają przez sklepienie.
Zmian doczekała się również roślinność rozsiana po całym świecie gry. Nixxes wykorzystało nowe modele stworzone na potrzebę drugiego Horizona, dzięki czemu przestrzenie oryginału zyskały na różnorodności. Lekko porośnięte mchem nadwodne formacje skalne imponują nawet przy wielokrotnym zbliżeniu trybu fotograficznego. Podczas śnieżycy dostrzeżemy nawet śnieg osadzający się stopniowo na ubraniu Aloy — poziom detali jest tu wręcz absurdalny.
Dobrze naoliwiona maszyna
Pod względem technicznym Horizon Zero Dawn Remastered stoi na bardzo wysokim poziomie, choć nie obyło się bez kilku mankamentów. Poza grafiką gra zachwyca dźwiękiem, który dzięki systemowi 3D audio jest szerszy i lepiej rozmieszczony w przestrzeni. Szelest każdego źdźbła wysokiej trawy nie tylko usłyszymy, ale też poczujemy.
Dzięki wsparciu zaawansowanej haptyki kontrolera DualSense gra jest niesamowicie immersyjna. Szczególnie zachwyciły mnie wibracje, które towarzyszą spotkaniu ogromnych Żyrafów — można poczuć każdy krok, jaki stawiają te monumentalne maszyny. Przyznam z lekkim wstydem, że zdarzyło mi się przeklikiwać menusy Horizona tylko po to, by poczuć satysfakcjonujące drgania pada.
Warto również pochwalić czasy ładowania gry, które są o wiele krótsze, niż w oryginale. Różnica jest zauważalna, zwłaszcza gdy korzystamy z systemu szybkiej podróży. Wspomnę tu jednak, że wczytywanie, mimo szybkiego, wciąż nie jest na poziomie niemal natychmiastowych loadingów w Spider-Manach od Insomniac Games.
Podczas rozgrywki spotkałem też kilka błędów o różnym stopniu wpływu na doświadczenie. Remaster zdaje się mieć czasem problemy z załadowaniem niektórych modeli, chociaż zazwyczaj niewidzialne obiekty wczytywały się poprawnie po kilku sekundach. Zdarzyła się również sytuacja, w której Aloy przestała reagować na moje komendy, co wymagało zrestartowania całej gry.
Jeśli chodzi o płynność działania, Horizon stoi na najwyższym poziomie. Nie napotkałem żadnego spadku klatek przez cały okres grania. Produkcja Nixxes oferuje tryb wydajności oraz jakości obrazu, a posiadacze wyświetlaczy 120Hz ucieszą się na wieść o opcji rozgrywki w czterdziestu klatkach na sekundę z zachowaniem najwyższej rozdzielczości. Gra wygląda i działa po prostu obłędnie.
Czy warto było wracać?
Horizon Zero Dawn Remastered to całkiem dziwny ruch ze strony Sony. Oryginalny Horizon wciąż daje radę wizualnie, a pomniejsze przywary w żadnym stopniu nie czynią jej tytułem niegrywalnym. Odświeżona wersja gry jest jednak warta uwagi, zwłaszcza dla graczy, którzy nie mieli jeszcze okazji doświadczyć początku przygody Aloy. Owoc pracy Nixxes to dzieło na wskroś imponujące wizualnie i technicznie. Dla posiadaczy oryginału (który swego czasu był rozdawany bezpłatnie) koszt ulepszenia gry do remastera to 50 złotych. W takiej cenie zdecydowanie polecam, chociażby z uwagi na lepsze czasy ładowania czy haptykę DualSense’a.
Grę do recenzji dostarczyło PlayStation Polska.
Dodaj komentarz