Niedawno na Switchu ukazała się nowa gra – Tales of Kenzera: ZAU. Czy warto zainteresować się tą produkcją? Na to pytanie odpowiada niniejsza recenzja.
Tales of Kenzera: ZAU to tytuł, o którego istnieniu długo nie miałem pojęcia. Dowiedziałem się o nim właściwie dopiero, kiedy wydawca zaproponował naszej redakcji kod recenzencki. Obejrzałem więc zwiastun rozgrywki i przyznaję, że zainteresowałem się tą grą. Pobrałem więc ją na mojego Switcha i przystąpiłem do przechodzenia tej produkcji. Czy około 10 godzin, jakie są niezbędne do ukończenia gry nie były stratą czasu? Przekonajmy się. Najpierw przejdę oczywiście, jak to u mnie standardowo bywa, do opisu opowieści.
Fabuła Tales of Kenzera: ZAU




Na wstępie należy zaznaczyć, że recenzowana produkcja jest przedstawiana nie jako zwykła gra. Pomysłodawca tego tytułu – Abubakara Salim – chciał za pośrednictwem tego medium zmierzyć się z poczuciem straty po śmierci rodziców. Cel ten jest jak najbardziej imponujący. Bynajmniej jednak nie mogę nie ocenić jakości wykonania tego zadania i odbioru opowieści przez zwykłego użytkownika.
Posłuż się tańcem szamanów. Odzyskaj duszę swego ojca.
Pogrążony w żałobie chłopiec zaczyna czytać baśń Bantu napisaną przez zmarłego ojca. Przeżyj przygodę w pięknych i niebezpiecznych krainach Kenzery jako Zau, młody szaman, który zawiera umowę z bogiem śmierci, aby sprowadzić swojego Babę z ciemności.
Dzięki kosmicznym mocom i niespodziewanej odwadze zapuścisz się w nieznane, mitologiczne krainy. Niegdyś tętniąca życiem Kenzera jest teraz pełna zagubionych duchów przodków. Gdy Zau zbliża się do swojego celu, czekają na niego 3 potężne istoty. Ich siła jest przerażająca i z jakiegoś dziwnego powodu wydają się znajome. Czy weźmiesz udział w szamańskim tańcu?
Źródło: Steam
W tym przypadku jest dość niejednoznacznie. Już tłumaczę, co mam na myśli. Mianowicie nasz bohater postanawia przywrócić do życia swojego babę. Aby było to możliwe, zawiera umowę z Bogiem Śmierci, Kalungą. Ten wysyła Zau w podróż po Kenzerze, w trakcie której przejdzie wszystkie etapy radzenia sobie ze stratą. Przyznaję, że jest to bardzo dobry pomysł i z niemałym zainteresowaniem przechodziłem do kolejnych etapów oraz poznawałem ich styl wizualny. Zróżnicowanie terenu jest przyzwoite i nie mam co do niego żadnego zarzutu. Gorzej jest natomiast co do dialogów, które toczymy z towarzyszącym nam Kalungą. O ile samo osadzenie ich w mitologii Bantu jest naprawdę niezłym zabiegiem, o tyle same przedstawiane przypowieści szybko przestały mnie ciekawić i zacząłem je postrzegać jak przesadnie wzniosłe. Fabuła jest przyzwoita, aczkolwiek nie jest niestety wybitnie wciągająca. Z drugiej strony jestem pewny, że znajdzie grono wielbicieli, ale ja się do nich nie zaliczam.
Rozgrywka
Recenzowana dziś gra reprezentuje gatunek metroidvanii, a więc logicznie najbliższym konkurentem wydaje się być Prince of Persia: Zaginiona korona. Produkcja studia Ubisoft zachwyciła mnie, aczkolwiek oczywiście nie uniknęła pewnych dość irytujących wad. Więcej na ten temat pisałem w mojej recenzji, a zabierze Was do niej ten odnośnik.
Przejdźmy jednak do Tales of Kenzera: ZAU. Rozgrywkę widzimy z boku, a naszą postacią poruszamy w lewo bądź prawo. Do samego sterowania jednak jeszcze przejdę, bo nie jest to tak prosta kwestia, jak mogłoby się wydawać. Sama rozgrywka jest dość standardowa – biegamy, wykonujemy uniki, skaczemy i bierzemy udział w wielu walkach. W tym miejscu należy wspomnieć o bodajże najważniejszej cesze. Chodzi mi o możliwość zmiany aktywnej maski. Zau (za pomocą L1) przełącza się między Maską Księżyca, a Maską Słońca. Niektórzy przeciwnicy są podatni na ataki określonego typu, wobec czego aktywowanie odpowiedniej maski to podstawa. Mamy też osobne ataki specjalne, które możemy aktywować, naciskając obie gałki analogowe po załadowaniu dwóch pasków. Jeden taki pasek pozwala też uzdrowić się Zau.




Jak przystało na metroidvanię, nierzadko będziemy też zwiedzali dość rozległy świat. Muszę się w tym miejscu przyczepić do oszczędnie rozmieszczonych punktów szybkiej podróży. Niepotrzebnie na siłę wydłużają one naszą rozgrywkę. Mimo tego warto zbaczać z głównej ścieżki. Możemy natknąć się na dodatkowe zbiorniki ze specjalną esencją, która może wygenerować punkt szamana. Te są niezbędne do odblokowywania nowych umiejętności. Możemy też znaleźć specjalne talizmany pasywnie poprawiające możliwości Zau. Sama gra nie jest zbyt długa (trwa około 7 godzin), ale chcąc wykonać wszystkie wyzwania i znaleźć wszystkie znajdźki, można ten czas wydłużyć nawet do około 12 godzin. Miłośnicy walk z bossami raczej nie będą zachwyceni. Starcia z takimi przeciwnikami możemy policzyć na palcach jednej ręki i zmagania te nie są moim zdaniem specjalnie odkrywcze.
Udźwiękowienie i grafika




Cóż, doszedłem do kolejnego niejednoznacznego punktu recenzowanej dziś gry. Udźwiękowienie jest bowiem dość poprawne i odgłosy otoczenia raczej nie zapadną Wam w pamięci. Spodobała mi się muzyka (nagrywana w znanym Abbey Road)… a raczej podobała mi się, kiedy grałem. Po wyłączeniu Tales of Kenzera: ZAU nie byłem w stanie przypomnieć sobie żadnego dźwięku z utworów, które przygrywały mi w trakcie rozgrywki. W przeciwieństwie do głosów postaci, a przede wszystkim głównego bohatera. Swojego głosu udzielił mu wspomniany wcześniej Abubakara Salim. Możecie go kojarzyć chociażby z dubbingowania Bayeka w Assassin’s Creed: Origins. Kwestie wypowiadane przez Salima są bardzo dobrze intonowane i nie brakuje w nich – na szczęście nie przesadnych – emocji. Co do tej części udźwiękowienia nie mam absolutnie żadnych uwag krytycznych.




Jak widać, świat, który zwiedza Zau jest dość barwny i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się jego kolorystyka. Zaznaczam, że grałem na Nintendo Switch OLED i absolutnie nie żałowałem, że mogłem tego wszystkiego doświadczyć na tak dobrym ekranie. Tekstury nie zawsze są ostre, ale przez zastosowaną stylistykę nie rzucają się one w oczy. W przeciwieństwie niestety do tego, jak działa ta gra.
Strona techniczna Tales of Kenzera: ZAU




W tym miejscu dochodzimy do zdecydowanie największej wady Tales of Kenzera: ZAU – strony technicznej. Nie ma co owijać w bawełnę – gra bardzo rzadko utrzymuje stabilne 30 klatek na sekundę. Zamiast tego najczęściej mamy do czynienia z wartościami pokroju 25, a nawet mniej FPS. Jest to szczególnie uciążliwe podczas walk z wieloma przeciwnikami, gdzie to klatki na sekundę potrafią dramatycznie spadać. Dodajmy do tego jeszcze przerywający, szarpany dźwięk, a otrzymamy bardzo niekomfortowe doświadczenie. Na domiar złego kamera często nie nadąża za naszą postacią – nierzadko musimy poczekać około sekundy, aż kamera do nas doleci. Ponadto czasem naciśnięcie przycisku czy wychylenie gałki analogowej nie daje żadnego rezultatu. W połączeniu z pułapkami, których unikanie wymaga od nas na ogół perfekcyjnego wyliczenia odległości i czasu dostajemy miejscami niezwykle irytującą grę. Szkoda.
Podsumowanie




Tales of Kenzera: ZAU to niestety dość przeciętna gra. Nie zachwyca ani długością rozgrywki, ani stroną techniczną. Są w niej pewne bardzo przyzwoicie zrealizowane elementy, jak dubbing (nawiasem mówiąc, można włączyć głosy w suahili) czy interesujące podejście do opowieści. Nie są one jednak w stanie zamazać wrażenia obcowania z dość miałkim produktem, który nie ma startu do najlepszych produkcji ze swojego gatunku. Nie bez znaczenia dla mnie jest też fakt, że gra ta nie występuje w polskiej wersji językowej. Można sprawdzić tę produkcję i całkiem nieźle się bawić – myślę jedocześnie, że cały czas będzie Wam towarzyszyło przeświadczenie, że gdzieś już to widzieliście. Co gorsza – będziecie mieć rację. Tytuł ten nie jest w mojej ocenie na tyle unikatowy, żeby koniecznie trzeba było go sprawdzić.
Kod recenzencki zapewniło Electronic Arts.
Dodaj komentarz