King of Seas od niezależnego zespołu 3D Clouds już jutro wpłynie do konsolowych portów. Sprawdźmy, czy tej grze niestraszne są sztormy i wzburzone morze.
King of Seas jest produkcją, co do której miałem początkowo dość ambiwalentny stosunek. Wydawać się bowiem mogło, że odpowiadała ona mojemu gustowi ze względu na podejmowaną tematykę. Jednak z drugiej strony rozgrywka szybko sprawiła, że zmuszałem się do spędzania chwil ze Switchem. Na szczęście przemogłem się i po trudnym początku naszej znajomości zacząłem coraz bardziej doceniać tę produkcję. Czy ostatecznie przekonała mnie ona do siebie? A może wady przesłoniły mi obraz całości i nie chciałem wracać do tej gry? Na te pytania odpowie niniejsza recenzja, a więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko zaprosić Was do jej lektury. Przejdźmy więc do właściwej części tekstu i pochylmy się nad najważniejszymi elementami tytułu.
Trudne początki
King of Seas, jak łatwo się domyślić, obsadza nas w roli kapitana statku. Na samym początku rozgrywki wybieramy płeć swojej postaci, aczkolwiek nie jesteśmy w stanie zadecydować o jej aparycji. Z pewnością jednak szybko przestaniecie zwracać na to uwagę – naszego bohatera (ja zdecydowałem się na chłopaka imieniem Luky) widzimy tylko podczas prowadzenia rozmów. Na razie pozwólcie, że zreferuję krótko podstawowe założenia fabularne. Otóż nasz bohater zostaje wysłany na prostą misję. Ma podczas niej dostarczyć towary do innego portu. Coś jednak idzie nie tak i nasza postać traci swój statek. Dryfując po morzach i oceanach natykają się na niego piraci, którzy postanawiają przygarnąć rozbitka. Oczywiście przy okazji dowiadujemy się, że nasz ojciec zginął, a my jesteśmy podejrzewani o zamach na jego życie. Naszym ostatecznym celem będzie więc powrót na wyspę, dowiedzenie swojej niewinności i przegnanie skorumpowanych urzędników. Aby tego dokonać, nieodzowne będzie branie udziału w wielu misjach – tak pobocznych, jak i głównych. Nie będę się dłużej koncentrował na fabule z dwóch powodów. Pierwszym jest naturalnie moja niechęć do zdradzania szczegółów na ten temat w moich tekstach. Drugim argumentem jest natomiast fakt, że opowieść jest dość sztampowa i szybko przestałem ją śledzić. W recenzowanym tytule szybko na pierwszy plan wypływa rozgrywka – tym bardziej, że nie podejmiemy decyzji zmieniających kształt świata i stosunek napotykanych postaci do naszej.
Płyniemy na zakupy
King of Seas oddaje nam do przemierzenia dość spory archipelag, po którym poruszamy się oczywiście za pośrednictwem łodzi. Początkowo dostępna łajba potrafi zniechęcić do gry. Warto jednak przemóc się i dać temu tytułowi szansę. Następny oferowany nam okręt będzie nieporównywalnie szybszy, a to nie ostatni okręt, który możemy nabyć. Kolejne jednostki możemy kupić u szkutnika i zdecydowanie warto zainwestować w lepsze rodzaje okrętów. Moja wymarzona fregata okazała się być bardzo dobrym wyborem. Dzięki temu nie dość, że zwiększyła się maksymalna prędkość poruszania się statku (wyrażana oczywiście w węzłach), to jeszcze mogłem strzelać do napotykanych okrętów z aż 24 armat. Było to ogromnym skokiem w porównaniu z moją pierwszą jednostką wyposażoną jedynie w 6 dział. Pozostając jeszcze przy zakupach, muszę wspomnieć o innych sposobach zarabiania i wydawania gotówki w portach. I tak przykładowo u wspomnianego wcześniej szkutnika możemy kupić alternatywne rodzaje kul armatnich, załogi, żagli czy dział. Tawerna pozwoli uzupełnić skład załogi i przyjąć opcjonalne zadania. Natomiast na targu sprzedamy i kupimy różnego rodzaju przedmioty handlowe – chociażby rubiny czy jedzenie. Warto od razu zaznaczyć, że każdy odwiedzany przez nas port jest opisywany dwiema informacjami – czego produkuje mało, a czego dużo. Dzięki temu odpowiednio handlując jesteśmy w stanie zmaksymalizować swoje zyski, jednocześnie minimalizując ponoszone koszty. Handel stanowi bardzo dobre źródło gotówki i możemy poczuć się jak kupcy na szlakach morskich.
Świat pełen znajdziek
Oczywiście przyjdzie w końcu moment, w którym wypłyniemy na podbój siedmiu mórz. Przeważającą większość naszego czasu z King od Seas spędzimy na obserwowaniu naszego okrętu w rzucie izometrycznym. Mamy do dyspozycji trzy stopnie przybliżenia i o ile na najbliższym najlepiej widać nasz statek, o tyle szybko zapomnicie o tym przybliżeniu. Im bardziej oddalony jest obraz, tym lepiej możemy sterować naszym okrętem i tym szybciej planować ewentualne manewry. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że recenzowane dzieło bardzo premiuje zwiedzenia świata. Co jakiś czas natkniemy się na porzucone w wodzie materiały. Wpłynięcie w nie zaowocuje między innymi zyskaniem materiałów handlowych i wyposażenia okrętu, co wpływa na parametry naszego statku. Gdzieniegdzie znajdziemy także miejsca łowiskowe, w których – po nabyciu wędki – możemy łowić ryby, a błyszczące punkty na lądach pozwolą wejść w posiadanie nowych precjozów. Oprócz tego niekiedy natkniemy się na czerwone znaki X na lądach. Po podpłynięciu tam będziemy mogli zdobyć zakopany skarb. To oczywiście nie jedyne, co czeka nas na morzu i ostatecznie niechybnie weźmiemy udział w bitwach morskich, którym poświęcony jest następny akapit.
Ognia!
Czym byłaby gra o piratach bez starć na morzu? Batalie te są dość proste, aczkolwiek bynajmniej nie oznacza to, że nie są wydarzeniami wciągającymi. Możemy zaatakować dowolną jednostkę pływającą, jaką tylko widzimy, ale musimy liczyć się z konsekwencjami. Co zdarza się na otwartym morzu, zostaje na otwartym morzu. Spróbujmy jednak zaatakować kogoś przy porcie, a możemy zamknąć sobie opcje wchodzenia z nim w interakcje. Niezależnie od tego, gdzie wystrzelimy pierwszą kulę, mamy do dyspozycji trzy ich rodzaje. Koncentrują się one na uszkadzaniu jednego z trzech wskaźników – żagli, załogi lub kadłuba. Przyznaję jednak, że na ogół najlepszym i najszybszym sposobem pozbycia się rywala było strzelanie w burtę, nie zmieniając rodzaju kul. Szkoda. Przy wybieraniu celu ataków warto zwrócić uwagę na poziom danej jednostki – jeśli będzie on o wiele wyższy niż nasz, to zwyciężenie może być bardzo trudne. O rozwijaniu naszych umiejętności przeczytacie w następnym akapicie, natomiast teraz skupmy się jeszcze na manewrowaniu okrętem. Możemy oczywiście wybrać stopień rozłożenia żagli, co przekłada się na zwrotność okrętu. Twórcy, studio 3D Clouds, pozwolili nam również wybrać z której burty chcemy prowadzić ostrzał. Oczywiście po oddaniu strzału musimy chwilę poczekać na przeładowanie armat, co jest naturalne i sensowne. Szkoda jednak, że nie możemy przystąpić do abordażu i splądrować wrogiego okrętu. To spora wada recenzowanej produkcji i element, który powoduje spory niedosyt.
King of Seas – rozwój to podstawa
Napomknąłem wcześniej o rozwijaniu umiejętności i warto pochylić się nad tą kwestią. Od osiągniecia 10 poziomu za każdy kolejny zdobyty poziom będziemy zyskiwali po jednym punkcie rozwoju. Pozwolą nam one między innymi poprawić szybkość poruszania się i zwrotność naszego okrętu. Warto zaznaczyć, że niektóre umiejętności możemy ulepszać kilka razy, a samo drzewko jest dość rozbudowane. Wobec tego bez wątpienia nie będziecie mieli problemu z wybraniem kolejnej statystyki, którą chcecie poprawić. Wśród dostępnych ulepszeń znajdziecie również większe zniżki w sklepach, większe przyrosty punktów doświadczenia, czy większą szansę na zadanie obrażeń krytycznych lub zdobycie wartościowego łupu. Ten jest zaznaczony kolorami, które – wzorem klasycznych gier RPG – informują o jego jakości i rzadkości. Niżej możecie zobaczyć, jak wygląda wspomniane drzewko rozwoju na w miarę początkowym etapie rozgrywki.
Grafika i udźwiękowienie
Jak wizualnie prezentuje się King of Seas widać na okalających tę recenzję zrzutach. Niewątpliwie nie jest to najładniejsza produkcja dostępna na konsoli Nintendo Switch. Próżno stawiać ją w zestawieniu z takimi grami jak Wiedźmin 3: Dziki Gon, Burnout Paradise: Remastered czy Hades. Nie sposób jednak odmówić jej swojego stylu. Nie ukrywajmy też, że została ona stworzona przez dość kameralny zespół i nie jest droga – w eShopie zapłacimy za nią 100 złotych, a przed premierą – przypadającą jutro – jeszcze o 20 złotych mniej. Na plus należy zapisać przeważnie płynną rozgrywkę, aczkolwiek sporadycznie zdarzają się minimalne spadki animacji. Dziwi to tym bardziej, że zdecydowaną większość czasu spędziłem, ogrywając tę produkcję w stacji dokującej.
Udźwiękowienie jest dobre, chociaż i tu mam pewne zastrzeżenia. Po pierwsze i moim zdaniem najważniejsze, w King of Seas nie uświadczymy żadnych szant! To w moich oczach poważne niedopatrzenie i nie powinno mieć to miejsca w grze poświęconej piratom i ich wojażom. Sam motyw przewodni jest dobry, ale byłoby lepiej gdyby otwarcie mapy (naciskając prawą gałkę) nie powodowało wyłączenia muzyki.
Werdykt
King of Seas to mimo pewnych mankamentów dobra produkcja, którą na pewno docenią fani gier przedstawiających piratów. Morskie batalie wciągają i po pierwszym złym wrażeniu bardzo chętnie wracałem do tego tytułu. Nie jest on idealny, ale na Switchu nie znajdziemy lepszej gry poświęconej okrętom i oferującej rozwijania parametrów oraz zbierania wyposażenia rozsianego po całym archipelagu. To gra zdecydowanie warta swojej ceny i polecam ją wszystkim miłośnikom pływania na przenośnej konsoli. Pamiętajcie jednak, że tytuł ten nie obsługuje polskiego języka, a ze względu na ilość tekstu znajomość angielskiego jest wskazana.
Kod do recenzji dostarczyło Reneissance PR.
Dodaj komentarz