Tsumi, dziecko pecha, nieszczęścia, dziwnych przypadków i niespodziewanych historii miało problem z tym dodatkiem. Jaki? A no taki, że ciągle nie chciał się zainstalować. Jednak po kilku dniach prób, rozpaczania, usuwania i zaklinania wszystkiego dookoła, angażując kilka osób jednocześnie – udało się tego dokonać. Mortal Kombat 11: Aftermath (lub jak kto woli Mortal Kombat 11: Następstwa) to paczka zawierająca trzy nowe, grywalne postacie: Sheevę, Fujina oraz RoboCopa. Nie brakuje w niej nowych skórek dla naszych wojowników i kończącego ruchu znanego ze starszych wersji MK. Jednak chyba najciekawszą częścią tego dodatku jest rozwinięcie fabuły, która w jedenastej odsłonie pochłania na długo. Premiera miała miejsce 26 maja 2020.
Kontynuacja fabuły
Nie będzie to zaskoczeniem, jeśli powiem, że właśnie od tego zaczęłam, bo to ta część dodatku interesowała mnie najbardziej. Fabuła w Mortal Kombat 11: Aftermath rozpoczyna się zaraz po zakończeniu fabuły podstawowej, kiedy to Liu Kang pokonał Kronikę. Rozpoczynając naprawę historii i wydarzeń z pomocą Raidena, przybywają do nich towarzysze – Shang Tsung, Fujin i Nightwolf. Potężny czarnoksiężnik, który jest demonicznym zmiennokształtnym absorbującym żywe dusze tych, których pokonuje by samemu móc przeżyć, tłumaczy Liu Kangowi, dlaczego powinien przestać. Okazuje się, że bez korony Kroniki, która uległa zniszczeniu, wszystkie wymiary mogą przestać istnieć. „Święta Trójca”, która się pojawiła wyrusza na poszukiwania korony – tak, w tym wszystkim jest podstęp Shang Tsunga, ale to raczej nikogo nie dziwi.
W fabule pojawia się Sindel, która już wcześniej została dodana do gry przez twórców. Nowe postacie doskonale wkomponowano w historię i wszystko fajnie się zazębia. Wydaje mi się, że choć rozszerzenie starcza na jakieś 3 godziny zabawy, to jest znacznie ciekawsze niż sama podstawa. Nie brakuje intryg, ciekawych zwrotów akcji, no i ciągle coś się dzieje i nie warto odwracać oczu od ekranu. Czy też klikać „pomiń”, bo to już w ogóle bez sensu. Za rozszerzenie fabuły mocne 9/10. Oczywiście, nie będę jej streszczać, bo to bez sensu. Jednak w ostatniej scenie wybieramy swoje przeznaczenie – jakiego byście nie wybrali, wydaje mi się, że i tak godnie się kończy. I nie – nie dowiemy się dokładnie co się będzie działo w kolejnej części Mortal Kombat.
Nowi wojownicy

Wśród nowych grywalnych postaci pojawił się Fujin, Sheeva i RoboCop. Po dłuższym namyśle cyber-glina pasuje mi do tej gry jak pięść do nosa, ale ta postać w dłoniach doświadczonego gracza może okazać się całkiem skuteczna. Niby pojawił się już wcześniej Terminator, więc może twórcy nie chcieli, by Arnold czuł się samotnie? Mniejsza z tym. Powrót Fujina, Boga Wiatru, to dla mnie absolutny strzał w dziesiątkę. Nie dość, że cieszy sam fakt jego powrotu i to, że jest grywalną postacią, to dodano mu kilka nowych ruchów i nie brakuje kuszy. Sama Sheeva również cieszy oko. Jej charakterystyczny ruch Stomp działa, jak należy. Przypomnę, że wykonanie go ma duże opóźnienie, ale jest to silny cios nie do zablokowania. Cieszę się, że ta dwójka powróciła do gry.
Mortal Kombat 11: Aftermath – nowe areny
Taki trochę powrót do przeszłości. Do klasycznych, pierwszych części MK i tego, co doskonale zapamiętaliśmy za dzieciaka. Pierwsze wrażenie – nieco dziwnie się grało na arenie, która świeciła pikselami, a postacie były idealnie gładkie i nowoczesne. Jednak można się do tego przyzwyczaić – ba, można to nawet pokochać.
Wśród nowych aren znalazły się Soul Chamber, Dead Pool oraz Retrocade. Dead Pool prezentuje się świetnie. Nie brakuje masy szczegółów i charakterystycznych elementów otoczenia, które spokojnie można wykorzystać w walce. I wiecie jeszcze do czego? Do wykonania Stage Fatality. Soul Chamber na pierwszy rzut oka wygląda wręcz przerażająco, lecz godnie. Obie te plansze zostały wplecione w nowy wątek fabularny (co możecie zobaczyć wyżej). Co do Retrocade, plansza jest po prostu świetna. Aż się wspomnieniami wraca do pierwszych części MK, w które grało się za dzieciaka, kiedy rodzice nie pozwalali, bo gra jest brutalna.
Smile!
Oprócz fantastycznych Stage Fatality, do których wykorzystuje się elementy areny, a które same w sobie są brutalnie, dokładnie przemyślane i zakończenie walki w ten sposób cieszy oko jak nigdy przedtem, tak podczas Friendship można się momentami popłakać ze śmiechu. Taki właśnie był zamysł – ten ruch ma zakończyć brutalną i krwawą walkę w łagodny sposób. Kolorowa tęcza i napis to coś pięknego. Jest to oczywiście kolejny powrót do starszych wersji MK. Nie wszystkie wywołują uśmiech na twarzy, jednak ja na widok Shang Tsunga – zawyłam.

Co tam jeszcze?
Oprócz kluczowych dodatków, pojawiło się również kilka nowych skórek dla niektórych postaci. Jeżeli ktoś z Was lubi się bawić w tworzenie nowych wariantów dla swoich ulubionych wojowników, powinien być usatysfakcjonowany. Nie zabrało również dynamicznego motywu z Mortal Kombat 11: Aftermath który mi bardzo przypadł do gustu i długo go nie zmienię (no chyba, że znajdę jakiś inny, lepszy).
Mortal Kombat 11: Aftermath to wydatek rzędu ok. 170 zł. Jeżeli ktoś jest zapalonym fanem serii to będzie to dla niego pozycja obowiązkowa. Co innego, jeśli komuś nie zależy na dodatkowych postaciach, fabuła go nie kręci, a Mortala ma z przypadku.
Dziękujemy wydawcy Cenega za dostarczenie kodu recenzenckiego.
Dodaj komentarz