Konsole nowej generacji otrzymują adaptację klasycznej gry bitewnej, wydanej prawie 20 lat temu. Czy mechanika nie zestarzała się? Czy postaci dalej intrygują? Czy świat wciąż zachwyca? I najważniejsze pytanie: czy gra w odnowionej formie bawi równie dobrze, co pierwowzór? Zapraszam do recenzji, w której postaram się odpowiedzieć na postawione wyżej pytania.
W uniwersum Mordheim występuje 5 głównych frakcji: Łowcy Czarownic (dostępni po zakupieniu stosownego DLC), Skaveni, Siostry Sigmara, Kult Opętanych oraz Najemnicy Imperium. Każda z tych grup ma różne powody działań, ale cel jest wspólny – zdobycie jak największej ilości tak zwanych „dziwieni”. Są to kawałki cennego artefaktu, mogącego przynieść jego posiadaczowi niesamowite korzyści. Teren bitew stanowi tytułowe Mordheim – miasto zepsute i potępione. Niegdyś wypełnione przepychem i bogactwem, dziś stanowiące jedynie jego wyblakłe wspomnienie i przesiąknięte zepsuciem. Można pokusić się o stwierdzenie, że Mordheim jest pewnego rodzaju Babilonem, dla którego nie ma już ratunku.
W takim świecie przyjdzie nam prowadzić turowe starcia z innymi drużynami poszukiwaczy bogactw. Każdego z naszych wojowników musimy najpierw zwerbować (co oczywiście kosztuje określoną ilość złota, podobnie jak okresowo wypłacany żołd) i dbać o jego stan fizyczny oraz wyposażenie. Wszystkich wojaków możemy modyfikować wizualnie, nadając elementom takim jak spodnie, rękawy, hełmy, czy twarz cechy unikalne. Często jest to kolor i styl ubioru jeśli chodzi o ciuchy, ale nie na tym kończy się personalizacja. Można wybrać styl zarostu i jego kolor, podobnie jak z włosami, co sprawia, że na polu bitwy nie muszą występować bliźniacze jednostki.
Naszych podopiecznych możemy rozwijać. W Mordheim: City of the Damned występuje zatrzęsienie statystyk postaci i premii permanentnych oraz tymczasowych. Mało tego, bywa, że przegrana walka powoduje nieodwracalną śmierć postaci i utratę zdobytych i ulepszonych możliwości. Jednak tym, co najbardziej mi się spodobało i w największym stopniu niwelowało granicę między światem realnym, a wirtualnym były konsekwencje decyzji. W walce bardzo często można stracić część ciała, co jest w stanie doprowadzić nawet do konieczności amputacji kończyny. Następnie czeka nas okres rekonwalescencji, w którym nie można wykorzystywać rannej postaci, a po nim bohater może wolniej się poruszać i wykorzystywać na przykład drewnianą nogę do przemieszczania się. Szalenie wpływa to na immersję i sprawia, że zżywamy się z postaciami, staramy się jak najlepiej o nich zadbać, nie doprowadzając do wielkich uszczerbków na zdrowiu.
Przed rozpoczęciem batalii wybieramy miejsca, w jakich ustawiamy jednostki (jeśli nie lubimy tej fazy, nic nie stoi na przeszkodzie wykorzystaniu automatycznego rozstawienia drużyny). Następnie w trakcie tury wykonujemy kilka ruchów. Możemy, naturalnie, poruszać się po określonym terenie mapy (losowo generowanej), przygotowywać zasadzki na przeciwników, atakować ich, kontrować ciosy, wspinać się i grabić. Najlepiej widać to w poniższym materiale filmowym, wobec czego opiszę najważniejszy aspekt. Walka, a dokładnie jej powodzenie, jest często losowy, zależny od domniemanego rzutu kośćmi. Każda akcja jest opisana procentowym wskaźnikiem sukcesu. Zależy od niego szansa na powodzenie ataku, a także ilość zadanych lub otrzymanych obrażeń. Zdecydowanie warto inwestować w lepszy sprzęt (zdobywany w misjach lub kupowany przed nimi w sklepie) i mieć na oku wymieniony wcześniej współczynnik. Tym bardziej, że oponenci nie próżnują i bez wahania wykorzystują wszelkie błędy popełnione przez gracza. Rozgrywka jest bardzo wymagająca.
Co do strony wizualnej, jest niestety nierówno. O ile same projekty lokacji są ciekawe, o tyle tereny, na których przyjdzie nam toczyć boje są bardzo podobne do siebie. Nie da się też nie wspomnieć o słabych teksturach, jakimi obdarzone są postaci występujące w Mordheim: City of the Damned. Z drugiej jednak strony animacje są bardzo porządnie zrobione, a muzyka idealnie pasuje do klimatu produkcji. Zaletą niewątpliwie jest też porządna polska wersja (kinowa) językowa. Tłumacze mieli naprawdę sporo tekstu do napisania, więc brak rażących błędów bardzo cieszy.
Podsumowując, Mordheim: City of the Damned to udana produkcja. Po pewnym czasie niestety dopada ją monotonia, aczkolwiek szybko mija i nie da się oprzeć pokusie włączenia gry raz jeszcze. Starcia wymagają myślenia i szybkiego dostosowywania się do sytuacji. Wiele możliwości dostosowania postaci, konsekwencje decyzji i dobra polska wersja językowa sprzyjają grze. Podsumowując, warto poświęcić czas produkcji na licencji GameWorks, jednakże poczekajcie przedtem aż cena spadnie do poziomu około 100 zł. Obecna, ustalona na 169 zł, to nieco za dużo.
Ocena portalu: 7.0
Dziękujemy studiu Focus Home Interactive za dostarczenie kopii recenzenckiej
Dodaj komentarz