Ubisoft wydał kolejną odsłonę swojej znanej serii – Assassin’s Creed. Sprawdźmy, jak przebiega podróż do Valhalli.
Niewiele jest serii gier, które mają tyle części, co Assassin’s Creed. Cykl poświęcony losom grup zabójców na przestrzeni kilkunastu lat doczekał się szeregu zmian. Pierwsza odsłona miała rewelacyjny klimat i bardzo interesująco zapoczątkowała całe uniwersum, w tym konflikt między Asasynami i Templariuszami oraz przeżywanie wspomnień przodków. Dwójka rozwinęła to, co było dobre w poprzedniej grze i wprowadziła nowe rozwiązania do rozgrywki – nasz bohater mógł pływać, a sprzęt mogliśmy kupować i ulepszać. Pojawiło się także ulepszanie naszej rezydencji. Kolejne odsłony eksploatowały dość długo pewien stały trzon rozgrywki aż do momentu ukazania się Assassin’s Creed: Origins. To właśnie ta część, wraz z następującą po niej Odyssey,zmieniły serię w gry RPG. To podejście kontynuuje tegoroczna przygoda, aczkolwiek nie brakuje powiązań z pierwszymi produkcjami z cyklu. Sprawiają one, że Valhalla jest fantastycznym złotym środkiem, który powinien przekonać do siebie zarówno ortodoksyjnych fanów pierwszych odsłon, jak i zwolenników bardziej nowoczesnego stylu rozgrywki. Skupmy się jednak najpierw na fabule recenzowanego tytułu.
Główna postać Assassin’s Creed: Valhalla to Eivor. W dowolnym momencie – oczywiście poza walką i przerywnikami filmowymi – możemy zadecydować o płci naszego bohatera. Może być on mężczyzną bądź kobietą, ale istnieje też możliwość pozwolenia grze – przepraszam, Animusowi – przełączania płci zależnie od następnej misji fabularnej. Nie byłem fanem tego rozwiązania i wolałem zawsze grać męskim Eivorem, choć pytanie wielkiego draba o to, czy moje lędźwie płoną na myśl o nim było dość dziwne. Była to wypowiedź wyraźnie skierowana do żeńskiej postaci i niekiedy można dziwnie się poczuć, słysząc pewne kwestie. Nie zmienia to jednak faktu, że opowieść snuta przez Ubisoft jest niesamowicie dobra i wciągająca. Historia rozpoczyna się od ukazania nam czasów młodości Eivora. Chłopiec bawi się razem z członkami jego klanu na biesiadzie. Jednak nic, co dobre nie może trwać długo. Dlatego wkrótce wioska naszej postaci pada ofiarą najazdu, a my ledwo ubiegamy z życiem. Oczywiście pragnieniem Eivora jest zemszczenie się i oczyszczenie imienia jego rodu z hańby, którą zostało okryte. Nie będę bynajmniej zdradzał całej historii. Daleki jestem od psucia komukolwiek samodzielnego poznawania opowieści. Muszę jednocześnie pochwalić twórców za reżyserię scenek przerywnikowych. Można poczuć się tak, jakbyśmy oglądali serial o wikingach i przyznaję, że historia zdołała mnie wciągnąć. Niestety, muszę też zaznaczyć, że Eivor to nie asasyn. Chociaż ma dostęp do ukrytego ostrza, to jednak nie można stwierdzić, by należał do tego Zakonu. W opowieści występują prawdziwi asasyn, ale nie można do nich zaliczyć naszej postaci. Z jednej strony szkoda, aczkolwiek z drugiej w pełni to rozumiem. Styl walki Eivora nie przystoi skrytobójcom. Nasz przywódca wikingów walczy bardzo brutalnie. Nie było dotąd w serii Assassin’s Creed tak mocnych i satysfakcjonujących starć. Miażdżenie oponenta tarczą, odcinanie głowy i innych kończyn, pociąganie głowy przeciwnika na przygotowany wcześniej topór – na pewno nie są to potyczki i widoki dla graczy o słabych nerwach. Dodam tylko, że możemy, po ogłuszeniu przeciwnika, podejść do niego i nacisnąć R3, wykańczając go dzięki temu w szalenie widowiskowy i satysfakcjonujący sposób.
Eivor bynajmniej nie jest jedyną postacią, w którą Ubisoft pozwala nam się wcielić w Assassin’s Creed: Valhalla. Standardowo dla serii, opowieść toczy się dwutorowo. Mamy główny wątek wydarzeń z przeszłości, ale przeniesiemy się także do czasów potomków Eivora. Główną bohaterką bliższych nam czasów ponownie jest, znana z Origins i Odyssey, Layla Hassan. Nie ukrywam, że nie byłem fanem tej bohaterki. Wydawała mi się ona mało charyzmatyczna i zwyczajnie nijaka. Na szczęście w tegorocznej odsłonie linia fabularna kobiety jest prowadzona tak dobrze, za zacząłem się przekonywać do tej postaci. Na pewno swój udział w zmianie mojego nastawienia miały również dwie powracające osoby. Znamy je już z początkowych odsłon cyklu, ale nie będę zdradzał tożsamości tego duetu. Zaznaczę tylko, że jego wymiany zdań i przekomarzanie się nierzadko wywoła uśmiech na twarzy gracza. Podczas naszej podróży jako Layla weźmiemy również udział w zagadkach przestrzenno-logicznych. Wystarczy, że Eivor odnajdzie zagubiony punkt danych i wejdzie z nim w interakcję, a naszym oczom ukaże się tor przeszkód, przez który będziemy musieli przeprowadzić Laylę. Naszym zadaniem jest dotarcie po zawieszonych w powietrzu platformach do końcowego punktu danych. Oczywiście nie może to być takie proste i tu z pomocą przychodzą specjalne sfery. Musimy tak wysterować generowanym przez nie promieniem, by ten padł na zawieszone w powietrzu platformy. Z czasem dochodzą jeszcze zwierciadła odbijające promienie, a same zagadki robią się coraz bardziej rozbudowane. Etapy te są aktywowane na nasze wyraźne życzenie i pozwalają wprowadzić do rozgrywki nieco urozmaicenia.
Pozostając przy niej, nie sposób nie wspomnieć o tym, co oferuje Assassin’s Creed: Valhalla w kwestii grania. Rozgrywka jest zbudowana z trzech głównych elementów: walki, eksploracji i skradania się. Starcia zawsze były nieodzowną częścią serii, ale opisywana odsłona wprowadza zupełnie nową jakość potyczek. Nadal mamy, wzorem poprzednich dwóch tytułów z cyklu, możliwość blokowania ciosów przeciwnika i wykorzystywania specjalnych umiejętności, ale nie można stwierdzić, że element ten w nowym Asasynie nie doczekał się zmian. Odyssey odznaczało się, w moim przekonaniu, wszechobecnym chaosem. Mimo opcji zablokowania kamery na przeciwniku, potyczki były często trudne do opanowania. Nie ma o tym mowy w recenzowanej grze. System walki jest podobny do tego, który występował w podróży Aleksiosa, ale SI przeciwników wymaga na nas rozważne działanie. Niektórych ataków możemy uniknąć, inne można skontrować, ale nie można zapomnieć o jednym miłym rozwinięciu. Jeśli będziemy wystarczająco długo celować w przeciwnika, zostaną podświetlone jego słabe punkty. W miarę możliwości warto w nie strzelać z łuku, aby ogłuszyć oponenta bądź zadać mu ogromne obrażenia. Nie minie wiele czasu, a będziecie instynktownie starali się wycelować w te miejsca, aby ułatwić sobie odniesienie zwycięstwa. To bardzo przydatny dodatek do mechaniki walki.
Nie mniej istotna dla Assassin’s Creed: Valhalla jest pokusa odkrycia wszystkiego, co skrywa mapa. Anglia to wiele okazji do wzięcia udziału w opcjonalnych aktywnościach pobocznych. Oprócz oczywistego zdobywania punktów widokowych i synchronizowania się z nimi, do czego przyzwyczaiła nas seria, mamy między innymi orloga – rodzaj gry w kości, wymagający nieco taktyki i pozwalający nam na toczenie bitew dwóch drużyn. Znajdziemy również kopczyki z kamieni, które musimy ułożyć tak, aby nie runęły, tajemne księgi umożliwiające pozyskanie nowych umiejętności, czy też wiele skarbów do odnalezienia. Przemierzając Anglię, będziemy mogli natknąć się na alternatywne elementy opancerzenia i bronie. Będą się one różniły między sobą statystykami oraz jakością. Tę możemy zwiększać, wydając odpowiednią ilość wymaganych surowców. Im lepszy sprzęt, tym więcej będzie zawierał gniazd na umieszczenie run, wpływających na nasze parametry. W grze znajdziemy również dodatkowe krótkie zadania. Niektóre z nich odznaczają się sporą dozą humoru, a sposób ich pisania kojarzył mi się z grą Wiedźmin III: Dziki Gon. W żadnym razie nie uważam tego za wadę – w końcu jak się uczyć, to od najlepszych. Znajdzie się również coś dla fanów nordyckie mitologii – od całego bloku zadań fabularnych, które zabiorą nas do Asgardu, po wiele odniesień do mitów w rozmowach, na starciach z imponującymi bossami i legendarnych broniach kończąc. Assassin’s Creed: Valhalla zawiera bardzo dużo zawartości pobocznej. Na pewno będziecie mieć co robić jeszcze długo po ukończeniu głównej opowieści, która też nie należy do najkrótszych.
Z ogromną radością przywitałem powrót skradania w formie, którą znamy od pierwszych odsłon. Ponownie możemy wtopić się w tłum, niczym Agent 47 w serii Hitman. Ukryć swoją obecność możemy zakładając kaptur, ale też siadając na ławce, czy poruszając się razem z tłumem zakapturzonych zakonników. Bardzo spodobało mi się to, że Eivor nie siada beznamiętnie na ławce. Prostuje nogi, przeciąga się – można odnieść wrażenie, że bohater jest wyluzowany. To bardzo korzystna zmiana, która pozytywnie wpływa na immersję. Oprócz tego możemy też wtopić się w otoczenie przy niektórych obiektach użytkowych – za przykład niech posłuży młynek, przy którym może usiąść nasz bohater i wykonywać prace jakby nigdy nic. Zwiększenie możliwości interakcji podczas ukrywania się bardzo mi się spodobało i jest ogromnym plusem produkcji. Nie zmienia to faktu, że tytuł gry zobowiązuje i będziemy w końcu musieli dokonać skrytobójstwa. Oczywiście nieodzowne będzie ikoniczne dla serii Ukryte Ostrze. Muszę jednocześnie przypomnieć o występujących w Assassin’s Creed: Valhalla poziomach przeciwników. Im bardziej doświadczony jest nasz cel, tym niższa szansa na pozbycie się go od razu, jednym ruchem. W wielu przypadkach będziemy musieli dodatkowo nacisnąć R1 w odpowiednim momencie. Jeśli nie podoba się Wam ta opcja, to mam dla Was dobrą wiadomość – w menu znajdziemy opcję o wdzięcznej nazwie Gwarantowana śmierć. Domyślnie jest ona wyłączona, ale po zmienieniu takiego stanu rzeczy będziemy mogli mieć stuprocentową pewność, że skryty atak ostrzem załatwi oponenta niezależnie od jego poziomu. Przyznaję, że skorzystałem z tej możliwości. Dzięki temu czułem, że gra premiuje skradanie, co było bardzo dobrze przeze mnie, fana skradanek, postrzegane.
Assassin’s Creed: Valhalla silnie akcentuje rolę naszej postaci w wikińskiej społeczności. Przemierzając osadę, znajdziemy wiele możliwości wejścia w interakcje. Weźmiemy udział w konkursie picia wysokoprocentowych napojów, podczas którego będziemy musieli rytmicznie wciskać X na padzie, co jakiś czas pomagając sobie lewą gałką analogową, aby Eivor utrzymał się nogach. Oprócz tego osada pozwoli nam brać udział w ucztach i kupować nowe wyposażenie oraz tatuaże. Wybudowanie koszar pozwoli nam rekrutować jomswikingów, z których będą mogli korzystać inni gracze podłączeni do PSN, za co dostaniemy mały zastrzyk gotówki. W stajniach ulepszymy możliwości naszego konia, dzięki czemu nauczymy go pływać, a w ptaszarni zmienimy wygląd kruka Eivora. Zdecydowanie jest co robić i samo rozwijanie naszej placówki może wciągać. Studiu Ubisoft bardzo dobrze udało się przedstawienie nas jako części większej całości i będziemy czuli więź emocjonalną z naszą bandą. Będziemy razem bawili się i cierpieli, wspólnie będziemy targani przez wątpliwości i poznawali obcy, chrześcijański, kraj.
Wspomniałem wcześniej o ulepszaniu osady. Niezbędne będą do tego surowce, a te zdobędziemy, biorąc udział w najazdach. Przemierzając świat na naszym drakkarze, zostaniemy nieraz powiadomieni przez naszych towarzyszy o możliwości przypuszczenia ataku na jakieś opactwo lub osadę. Również eksplorując świat pieszo lub konno, możemy znaleźć przepełnione bogactwami miejsca. Naciskając odpowiedni przycisk na krzyżaku i wybierając wezwanie do najazdu, zadmiemy w róg, informując nasz klan o tym, że są potrzebni. Same animacje zachowania wikingów podczas grabieży są bardzo wiarygodne i zachwycają – widać i słychać ten pierwotny szał i nastawienie na branie wszystkiego, co tylko mogą. Oprócz brania udziału w wielkich bitwach, wspólnie z naszym klanem będziemy otwierali ciężkie skrzynie, kryjące wiele skarbów, czy chociażby wyważali drzwi. Dzięki takiemu zintegrowaniu naszego działania z funkcjonowaniem klanu najazdy są niesamowicie przyjemną częścią rozgrywki i bardzo chętnie brałem w nich udział.
Udźwiękowienie w Assassin’s Creed: Valhalla jest fenomenalne. Odgłosy kroczenia po różnych powierzchniach różnią się między sobą i brzmią bardzo realistycznie. Podobnie ma się sprawa z walką i hałasem wojennym – zdecydowanie warto grać w tę produkcję w dobrych słuchawkach. Tym bardziej, że jednym z kompozytorów ponownie jest genialny Jesper Kyd – ten sam, który stworzył fenomenalną muzykę do dwójki. Muzyka w tej części jest oczywiście celtycka, a onomatopeiczne przyśpiewki skutecznie współtworzą klimat. Zachęcam do odsłuchania poniższego utworu, który pozwala na wyrobienie sobie pewnego wyobrażenia na temat atmosfery występującej w grze. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to byłby to głos męskiej wersji Eivora – w moim odczuciu jest on zbyt łagodny, aczkolwiek to kwestia osobistych preferencji.
Grafika również zachwyca. Assassin’s Creed: Valhalla bez wątpienia jest najładniejszą odsłoną z serii. HDR robi fenomenalną robotę, a eksploracja Anglii zapewnia fantastyczne widoki. Najnowsza część rewelacyjnie gra światłem i cieniem. Przyznaję, że nie mogę się doczekać darmowego ulepszenia do wersji na nowe generacje. Ten tytuł już teraz wygląda imponująco, a lokacje są niesamowicie różnorodne i szczegółowe. Wszędzie pełno jest drobnych detali, które pogłębiają złudzenie bycia częścią świata. Jest to niestety okupione sporadycznymi spadkami liczby wyświetlanych klatek na sekundę, zwłaszcza podczas wielkich bitew. Nie mogę nie wspomnieć o bardzo dobrym Trybie Fotograficznym, który dzięki swoim filtrom i różnym opcjom, między innymi głębi ostrości i ustawiania przesłony, pozwala stworzyć prawdziwe perełki wizualne. Z pewnością wiele osób spędzi długie godziny w tym trybie, dopracowując swoje zrzuty. Warto też zaznaczyć, że gra jest dostępna z polskimi napisami, ale w tłumaczeniu jest kilka błędów. Plecy to Wstecz, Klatka piersiowa – Skrzynia, a Przyspieszenie to Premie. Są to drobne błędy, które z pewnością naprawi popremierowa łatka, ale jednak występują one w recenzowanej wersji kodu, więc muszę zwrócić na nie uwagę. Tytuł zawiera także mikrotransakcje, ale nie są one do niczego niezbędne – są skierowane wyłącznie dla osób, które chciałyby wykupić dostęp do alternatywnego wyglądu drakkara lub postaci.
Assassin’s Creed: Valhalla to w moim przekonaniu najlepsza gra z serii. Owszem, mało tu samego Asasyna, ale rozgrywka jest niesamowicie wciągająca i nie sposób się oderwać od produkcji. Dawno żadna gra mnie tak nie pochłonęła. Moim zdaniem to murowany kandydat do miana gry roku i nie zdziwię się jeśli dzieło Ubisoftu zdobędzie GOTY. To szalenie angażująca podróż w przeszłość z fenomenalną oprawą graficzną i idealny tytuł między-generacyjny, Warto zaznaczyć, że, pomijając wspomniane wcześniej spadki w płynności animacji, gra jest dobrze zoptymalizowana i, co bardzo mnie zdziwiło, moja konsola (podstawowe PS4) ani razu nie zamieniło się w odkurzacz, co miało miejsce przy największych grach AAA. Przykładami niech będą Red Dead Redemption II i The Last of Us II. Konsola pozostaje cicha podczas grania w Assassin’s Creed: Valhalla, co można uznać za dodatkowy plus tytułu. Gra nie jest bezbłędna, ale jest tak bliska perfekcji, jak to możliwe.
Grę do recenzji dostarczyło studio Ubisoft.

Dodaj komentarz