Edycje GOTY w czasach abonamentów
„Obyś żył w ciekawych czasach” – to chińskie przysłowie idealnie pasuje do tego co się dzieje w branży gier. Z jednej strony otrzymujemy tytuły w stylu Red Dead Redemption 2 czy The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Na drugim biegunie mamy natomiast wszystkie „gry usługi”, które mają wypompowywać z portfeli graczy jak największe ilości gotówki. Czy w tych czasach, gdzie często za 2 piksele musimy płacić jak za zboże jest jeszcze miejsce na edycje Game of the Year oraz duże kompletne wydania gier? Sprawdźmy to.
Katalizatorem całego tekstu była ostatnia premiera NieR: Automata YoRHa Edition. Pakiet ten oferuje graczom dostęp do wszystkich dodatków z edycji Day One oraz DLC, które twórcy w swojej oryginalności nazwali 3C3C1D119440927. Nie brzmi to jak pakiet obładowany zawartością, jednak należy brać pod uwagę fakt, że sam NieR: Automata na premierę był grą, która z łatwością zabierała wiele godzin z życiorysu gracza. Osobiście cieszę się, że cały ten pakiet trafił na półki sklepowe, bo może on być idealną okazją dla ludzi, którzy nie załapali się na pierwszy boom związany z produkcją od Platinum Games. Jednak po opadnięciu emocji z ponownym wydaniem gry, która dla wielu jest produkcją niemal idealną, zacząłem się zastanawiać, czy w obecnych czasach Edycje Gier Roku mają jeszcze sens.
Całe przemyślenia są oczywiście związane z tym, że coraz więcej wydawców lubuje się w tak zwanych grach usługach. Osobiście nie mam żadnego problemu z takimi tytułami, ba sam spędziłem kilka miłych wieczorów z Destiny 2, a na horyzoncie majaczy zakup Rainbow Six Siege. Sprawa z tymi tytułami jest zgoła inna. Mowa o ciągłych rozszerzeniach, które nawiedzają co jakiś czas wirtualne półki sklepowe. Częstą praktyką w takich produkcjach jest wydawanie wszystkich rozszerzeń cyfrowo, jednak Ubisoft i Bungie obrali inne strategie.
Zacznijmy od firmy o francuskich korzeniach. Ubisoft lubuje się w wydawaniu olbrzymiej liczby edycji przed i po premierze danego produktu. Kiedy przechadzamy się po którymś z większych marketów z elektroniką można zobaczyć anomalie, w których ta sama gra kosztuje odpowiednio 79 i 249 złotych. Oczywiście ta droższa jest tak zwanym „Rokiem Drugim” w której znajduję się nie jedna, a dwie przepustki sezonowe. W tym przypadku nie ma nawet mowy o zbliżeniu się do tych mistycznych wydań Game of the Year, ponieważ możemy być pewni, że za rok do sprzedaży może trafić pudełko z dumnym napisem „Rok Trzeci”.
Trochę inaczej ma się sprawa z Bungie. Oni do swojego uniwersum podchodzą zgoła inaczej. Oczywiście mamy tytuł, który ma być rozwijany po premierze przez milion dodatków, jednak tutaj charakter wydawniczy pudełek jest już trochę bliższy do tego co znamy z kompletnych wydań (wyjątkiem tutaj było pierwsze Destiny). Jednak znowu – kiedy zakupimy nawet wersję ostateczną drugiej przygody strażników, to możemy mieć obawy, że na półkach Microsoft store bądź PlayStation Store za jakieś czas mogą już czyhać nowe dodatki tylko czekające na nasz portfel. Tym samym nasze dumne ostateczne wydanie jest ostateczne tylko z nazwy.
Chyba jednak nikt tak koncertowo nie pokazał, że wydania kompletne gier usług to nieśmieszny żart. Mowa oczywiście o Square Enix. Firma przed premierą Final Fantasy XV zarzekała się, że tytuł będzie po premierze uginał się pod naporem rozbudowanych dodatków. I tak po wydaniu czterech dodatkowych przygód, Japończycy zapowiedzieli wydanie Royale Edition. I wtedy już mogła zapalić się graczom czerwona lampka, bo przecież w drodze były kolejne cztery dodatki fabularne, to ta królewska edycja nie miała prawa być kompletna. Tutaj jednak nastąpił inny proceder, bo Square anulowało trzech tenorów z nowego kwartetu, i do sprzedaży ma trafić tylko jedno rozszerzenie. Można więc powiedzieć, że firma dostarczyła królewską edycję, którą okupili krwią dodatkowej zawartości.
Wracając jednak do pytania czy kompletne edycje mają jeszcze rację bytu na takim rynku? Oczywiście, że tak! Są jeszcze wydawcy i firmy, które tworzą gry pod starą filozofię, dzięki czemu po dłuższym okresie czekania możemy ogrywać nasz ulubiony tytuł w pełnej krasie. Na pierwszą myśl przychodzą mi tytuły od From Software, gdzie każda część z trylogii Dark Souls czy Bloodborne doczekała się wydania kompletnego. The Last of Us również mogło się poszczycić edycją GOTY, gdzie na graczy poza pełną wersją czekał również dodatek Left Behind. Nie można też pominąć naszego dobra narodowego w postaci serii o Wiedźminie. Tutaj każda odsłona trylogii mogła się pochwalić posiadaniem wydania kompletnego.
Patrząc na to można wysnuć tezę, że wydania kompletne są już rzadkością, a większość dodatków należy kupować przez sieć. Osobiście coraz częściej mam takie wrażenie, jednak wracając do poprzedniego pytania uważam, że takie edycje powinny być jak najczęściej wydawane z prostego powodu. Nie każdy chce kupować wszystko przez sieć, a perspektywa posiadania całej zawartości na jednej płytce jest często dużym udogodnieniem. Wiadomo, znajdą się ludzie, którzy będą uważali, że takie podejście to już przeszłość, jednak uważam, że każda produkcja, która posiada w swoim planie rozwoju wizję dodatków (których będzie skończona ilość oczywiście) powinna posiadać edycję kompletną. A to wszystko z jednego prostego powodu – by dać graczom wybór. Dzięki temu wszyscy ci, którym nie w smak zakup online będą mogli zakupić cały produkt za jednym zamachem, a ci którzy wolą mieć wszystko od razu bez czekania, zakupić premierowe pudełko, a dodatki dokupywać osobno.
Dodaj komentarz