Trackmania Turbo to trzynasta gra serii. Od 2004 roku praktycznie co dwa lata pojawiała się kolejna odsłona. Można w tym przypadku darować sobie wszelkie stereotypy, bo właśnie ta część narobiła najwięcej szumu wokół swojej premiery. Przyszedł w końcu czas, żeby Trackmania zawitała na nową generację…
Termin „wyścigi” powinien zostać nieco przerobiony w przypadku gier studia Nadeo. „Wyścig z czasem” to nazwa bardziej adekwatna dla małego podgatunku samochodówek, w których od ponad dekady przoduje Trackmania. Siadamy za sterem kolorowego auta i zostajemy dosłownie zrzucani na kolejne trasy. Naszym zadaniem jest wykręcenie jak najszybszego czasu. Cel offline to tylko przekroczenie postawionej przez twórców poprzeczki i zdobycie złotego medalu, jednak kiedy podłączymy się do sieci, trafiamy na tysiące kolejnych, znacznie od nas lepszych, przeciwników.
4 samochody i 200 tras. Żadnych ulepszeń, turbodopalaczy, nitro, boostów czy spoilerów. Możecie odblokować różne kolory, ale żaden z nich nie przyspieszy osiągnięć waszej maszyny. Chodzi wyłącznie o odpowiednie wchodzenie w zakręty, opanowanie do perfekcji każdego auta, a im dalej w las, tym bardziej się trzeba namęczyć, żeby odblokować kolejne plansze.
Trackmania to jedna z tych gier, która nagradza śmiałków za kolejne próby. Większość czasów zamyka się w minucie, co tylko zachęca nas do dziesiątek podejść. Czasem wejdziemy w zakręt po wewnętrznej, innym razem spróbujemy driftu. Sukces tkwi w opanowaniu samochodu, poznaniu każdej z nawierzchni i zapamiętaniu trasy. Początki motywują prostotą do dalszego grania, jednak z czasem robi się coraz trudniej. Przestajemy skupiać się wyłącznie na złotych medalach, a zaczynamy cieszyć się ze srebrnych.
Teraz akapit dla osób bardziej zaznajomionych z serią. Mnóstwo nowości! Nieświadoma geniuszu Trackmanii część graczy machnie na to ręką, ale dla mnie żwir czy piach to istna rewolucja. Kiedyś trasy położone były na asfalcie. Tymczasem Turbo daje prawdziwego kopa całej konwencji i wnosi ją na zupełnie inny poziom frustracji. Teraz nie denerwuje was tylko ślizganie się waszego auta na asfalcie, ale również na kilku innych nawierzchniach! Jak tylko przypomnę sobie o kilku piaszczystych trasach, dostaję ataku paniki.
Razem z nowymi rodzajami nawierzchni, przyszedł kapitalny tryb Double Driver. Gdyby nie zamiłowanie do samochodów mojego znajomego, nawet nie wpadłbym na to, żeby w ramach imprezowej kooperacji odpalać Trackmanię. Każdy z dwójki graczy łapie za swojego pada, ma dokładnie te same możliwości i… prowadzi ten sam samochód. Haczyk tkwi w tym, że porządny skręt wykonamy dopiero wtedy, kiedy obaj gracze skierują drążek w odpowiednim kierunku. Na początku brzmi to bardzo dziwnie, ale z czasem tryb zaczyna nabierać sensu i po kilkudziesięciu minutach rozgrywki rozumiecie się bez słów.
Oprócz trybu dla jednego gracza i zaskakującej kooperacji, Nadeo przygotowało też sporo opcji online. Możemy rzucać wyzwania niczym w Driveclubie, tworzyć nasze własne trasy, ścigać się z setkami graczy albo wczytać ducha znajomego, żeby potem pochwalić się pobitym czasem. Opcje społecznościowe potrafią dodać bardzo dużo emocji i motywacji do gry. Zdarzały się momenty, kiedy dawałem sobie spokój ze złotym medalem i zabierałem się za kogoś z listy znajomych, żeby poziom samozadowolenia wrócił na odpowiednie miejsce.
Trackmania nigdy nie miała się tak dobrze. Tras jest mnóstwo, poziom trudności daje możliwość zabawy zarówno weteranom jak i nowicjuszom, a tryby online dodają kilkunastu godzin przyjemności. Wszystko dostępne w bardzo racjonalnej cenie, której się nie spodziewałem. 140zł za grę o tak wysokim współczynniku powtarzalności to naprawdę dobra okazja.













Dodaj komentarz