Fani cyklu Final Fantasy nie mogą na razie narzekać na nadmiar gier na PS4. Zanim doczekają się nowego Final Fantasy XV muszą zadowolić się reedycjami Final Fantasy X/X-2 i Final Fantasy Type-0 HD.
Final Fantasy Type-0 HD to pierwsza gra z tej słynnej serii, która zadebiutowała na konsolach obecnej generacji. Type-0 HD jest też pierwszą okazją do spróbowania tej odsłony serii dla europejskich graczy. Oryginał wyszedł w 2011 roku na PSP, jedynie w Japonii. To, że gra pochodzi z konsoli przenośnej widać od razu po jej uruchomieniu. Grafika mówiąc krótko wygląda koszmarnie. Modele postaci są proste, ich mimika woła o pomstę do nieba. Cały świat zbudowany jest z prostych brył, wypełniony jest minimalną ilością obiektów i pokryty niskiej rozdzielczości teksturami. Grafika jest po prostu słaba, ale to nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, że mówimy o porcie z jedenastoletniej konsoli przenośnej. Tak naprawdę gra powinna była wyjść na poprzedniej generacji konsol, a najlepiej sprawdzałaby się na PS Vita. Wygrały jednak względy ekonomiczne i twórcy postanowili wydać tytuł na PS4 i Xbox One, przez co całość wygląda mizernie i jest chyba najbrzydszą produkcją na tych konsolach.
Przyczepić się za to nie mogę do muzyki, ta wykonana jest bardzo dobrze. W tle naszych zmagań przewijają się utwory, które każdy szanujący się fan serii momentalnie rozpozna. Całość tworzy niesamowity klimat. Podobnie można powiedzieć o głosach aktorów, szkoda tylko, że usłyszymy je dość rzadko. Wiele kwestii w grze jest wypowiadana za pomocą tekstu. To ograniczenie, które trąci już myszką w XXI wieku. Gracze przyzwyczajeni do tego, że w innych grach wszystkie kwestie są mówione mogą odczuć lekki dyskomfort. Sam zresztą go odczułem – czytanie linijek tekstu nie jest najlepszym zajęciem.
Technicznie gra nie ma co konkurować z innymi produkcjami, ale pod względem fabuły bije na głowę wiele współczesnych produkcji. Type-0 jest jednocześnie typową grą z serii, ale różni się na tyle dużo od reszty, że można by pomyśleć, że to zupełnie inna gra.
Wydarzenia przedstawione w grze dzieją się w świecie o nazwie Orience. Jest to świat, gdzie technologia idzie w parze z magią. Kontynent podzielony jest na cztery części należące do sąsiadujących ze sobą mocarstw. Każda nacja posiada własny, magiczny kryształ. Rubrum swoim kryształem kontroluje magię, Concordia smoki, kryształ Lorican wzmacnia ich ochronę jak tarcza, a Militesi używają energii swojego klejnotu do rozwoju technologii i nauki.
Ci ostatni w pewnym momencie postanawiają najechać swoich sąsiadów. Na początku gry jesteśmy świadkami ataku na jedno z miast Rubrum. Inwazję odpiera specjalna jednostka, zwana Klasą Zero ze szkoły militarnej Vermillion Peristylium. Fabuła jest dość mroczna i opowiada o wojnie w sposób dosadny. Gra oczywiście zawiera typowo japońskie elementy, ale nie unika poważnych tematów, posuwając się nawet do ukazywania śmierci maskotek serii – ptaków Chocobo.
W grze pokierujemy losami wspomnianej już Klasy Zero. Historia koncentruje się głównie na dwójce członków – Machina i Rem, którzy pełnią rolę narratorów. Sterować możemy natomiast każdym z członków zespołu. W trakcie misji biegamy wraz z dwoma sterowanymi przez komputer postaciami. Możemy się między nimi swobodnie zmieniać. Jeśli jedna z aktywnych postaci nam umrze, to możemy ją zastąpić którymkolwiek z pozostałych członków Klasy Zero z ławki rezerwowych. Warto więc zadbać o równomierne ulepszanie każdej z nich.
Każda z 14 postaci jest zupełnie inna, posługuje się inną bronią i ma inne zdolności. Twórcy popuścili wodze fantazji przy okazji projektowania uzbrojenia. Oprócz dość standardowych łuków, pistoletów, lanc i mieczy nasz zespół posługiwać się będzie magicznym fletem, rękawicami czy kartami do gry. Nie zabraknie też małej dziewczynki z o wiele za dużym obuchem. Jedna postać nada się do walki z bliska, inna z daleka.
Mechanika odbiega znacząco od innych gier z serii. Tak naprawdę całość przypomina np. Dragon Age. Walki odbywają się w czasie rzeczywistym, naszą postacią kierujemy z perspektywy trzeciej osoby. System jest bardzo dynamiczny, trzeba unikać ataków przeciwników, przemieszczać się po polu bitwy. Niestety nie pomaga w tym praca kamery, która czasem ustawia się w bardzo niekorzystny sposób odcinając nam z zasięgu wzroku najważniejsze rzeczy. Wydawać by się mogło, że ze względu na różnorodność postaci, walki będą ciekawe i różnorodne, niestety tak nie jest. Potyczki z bossami rzeczywiście wymagają pewnego przygotowania, ale standardowe zmagania z przeciwnikami są dość monotonne i szybko staną się uciążliwym zajęciem.
Poza misjami możemy swobodnie przemieszczać się po Vermillion Peristylium rozmawiając z napotkanymi postaciami, rozmnażając Chocobo czy wykonując zadania poboczne.
Gra powinna dostarczyć nam dobrych kilkadziesiąt godzin zabawy. Po pierwszym przejściu gry może się nam wydawać, że nie wszystko jest jasne, nie wszystkie wątki zostały dostatecznie wytłumaczone. To dlatego, że nie wszystko można odkryć za pierwszym podejściem. Twórcy zachęcają nas do rozpoczęcia gry jeszcze raz, ale z wcześniej rozwiniętymi postaciami, przez co będziemy w stanie odkryć jeszcze więcej sekretów. Jest to rozwiązanie, które mi osobiście nie przypadło do gustu, ale być może niektórym będzie się podobać. Gra nie zawiera żadnego trybu wieloosobowego.
Fani japońskich gier RPG nie mają za dużo tytułów na obecnej generacji konsol. Type-0 zachwyca dojrzałą fabułą i różnorodnością postaci, ale całość ubrana jest w brzydką oprawę graficzną. Najlepiej w ten tytuł grać na PS Vita poprzez Remote Play.
Jeśli lubicie tego typu gry to warto spróbować, tym bardziej, że w Europie nie ma innej możliwości.
Dziękujemy firmie Cenega za dostarczenie gry do recenzji.
Gameplay:
Dodaj komentarz