Czy tryb multiplayer jest jedyną rzeczą, jaka może zachęcić do kupna kolejnej odsłony znanej serii gry studia EA DICE?
Kampania – co złego to nie EA DICE
Nie bez kozery w sieci pojawiają się negatywne opinie na temat trybu dla pojedynczego gracza. Moim zdaniem jest to krótki wycinek historii, która nie została odpowiednio rozbudowana. Jeśli ktoś szykuje się na wielogodzinne spędzenie czasu w trybie kampanii, to musi się obejść smakiem. Grę można przejść w raptem kilka godzin, nie doznając przy tym zbyt wielu chwil frajdy. Co więcej, poziom trudności prezentowany w Battlefieldzie 4 też pozostawia wiele do życzenia. Nie mam zwyczaju rozpoczynania gier na tzw. poziomie hard, ale tutaj zrobiłam wyjątek i słusznie. Nie było żadnego momentu, który sprawiłby mi jakikolwiek kłopot, a moje zdolności manualne w „strzelankach” naprawdę nie są zbyt duże.
Kolejna rzecz – fabuła. Próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek sceny po rozegraniu kampanii nad moją głową zapala się lampka, a obok niej w chmurce sporej wielkości znak zapytania. Czy to dobry objaw? A może to z moją pamięcią jest coś nie tak? Otóż nie. Twórcy Battlefielda nie zaoferowali nam po prostu niczego specjalnego. Aby jednak nakreślić trochę to, czego należy się spodziewać po czwartej odsłonie serii… Akcja rozgrywa się w 2020 roku, a my wcielamy się w postać Reckera. Podczas kampanii towarzyszą nam: Dunn, Irish, Pac oraz Ruger. Gros misji odbywa się na terytorium Chińskiej Republiki Ludowej, a naszym głównym celem jest… No właśnie… Nazwałabym to, choć nie jest to właściwe stwierdzenie dla takiego rodzaju gry, „perypetiami Reckera”.
Tryb multiplayer
O tak! To właśnie w tym momencie dochodzimy do sedna sprawy. Niewątpliwie tryb wieloosobowy w przypadku Battlefielda 4, jak i wcześniejszych jego części, jest „głównym daniem”. Możliwości, jakich dostarczają nam twórcy są naprawdę duże. Do wyboru mamy aż 7 różnych trybów rozgrywki, z czego 2 stanowią pewne novum i możliwość walki na 10 mapach.
Zaczynając od góry – Podbój. Klasyczny battlefieldowy tryb dla prawdziwych koneserów i pasjonatów serii. Do dyspozycji mamy tutaj szereg różnego rodzaju środków transportu, zaczynając od niewielkich dwuśladów, przez łodzie bojowe, a na śmigłowcach i czołgach kończąc. Charakterystyczne dla tego trybu są oczywiście duże mapy, które w przypadku Playstation 4 mogą pomieścić aż 64 graczy! Tak, 64 graczy, bijących się na potęgę. Celem obu drużyn biorących udział w bitwie jest po pierwsze: wyeliminowanie przeciwnika, a po drugie przejmowanie punktów kontrolnych oznaczonych stosownym kolorem na mapie. Aby tego dokonać, gracz musi jedynie podejść do danego punktu, aby automatycznie po chwili dany cel przejąć.
Kolejny tryb, który mnie osobiście najbardziej interesuje – Zespołowy Deathmatch. Gracze podzieleni są na dwie drużyny, maksymalnie po 10 w każdej z nich, co daje łącznie liczbę 20 graczy. Ten tryb polecam szczególnie osobom, które nie mają zgranej paczki, z którą mogłyby grać i współpracować. Pewnie nietrudno się domyślić, że jedynym celem w tym przypadku jest eliminacja przeciwników. Gra kończy się w momencie zdobycia przez jedną z drużyn (najczęściej) 100 zabójstw. Nie występują tutaj żadne czołgi, samoloty czy inne tego typu pojazdy, a mapy nie są zbyt duże. Dzięki temu walka jest dość dynamiczna. A dlaczego „dość dynamiczna”? Zdecydowanie mogłaby być znacznie szybsza, gdyby nie fakt długiego – w moim odczuciu – oczekiwania na respawn, czyli odrodzenie. Może w przypadku innych trybów, pomijając jeszcze Drużynowy DM, nie przeszkadza to, aż tak bardzo, ale tutaj jednak jest to dość znaczące.
Następny z kolei rodzaj rozgrywki – Unicestwienie – pierwszy z dwóch nowych trybów, jakie pojawiły się w nowej odsłonie Battlefielda. Gracze ponownie podzieleni są na dwie drużyny. Zadaniem obu jest przejęcie bomby, która pojawia się w losowym miejscu na mapie i uzbrojenie jej w punkcie wroga. Każdy zespół posiada trzy takie punkty, których musi bronić. Rozgrywka kończy się w momencie, gdy jedna z drużyn zniszczy wszystkie punkty wroga. Maksymalna liczba graczy w przypadku Playstation 4 wynosi 32 graczy.
Szturm – tryb, w którym spędziłam najmniej czasu. W tym rodzaju rozgrywki mamy dwie drużyny – atakującą i broniącą się. Celem pierwszej jest podłożenie bomby i zdetonowanie jej w miejscu przekaźników drużyny broniącej się. Liczba przekaźników jest zmienna, w zależności od wielkości mapy. Najczęściej są to trzy sekcje zawierające po dwa przekaźniki. Maksymalna liczba graczy, jaka może wziąć udział w walce to 32.
Drużynowy Deathmatch – drugi z moich ulubionych trybów. Jest bardzo podobny do Zespołowego DM. Różnica polega na tym, że tutaj gracze podzieleni są na cztery drużyny po 5 w każdej z nich. W przeciwieństwie do Zespołowego DM, rozgrywka jest tutaj skierowana na współpracę. Drużynowy DM polecam tym, którzy lubią grać wspólnie ze znajomymi, bo to właśnie wtedy mamy największą frajdę z rozgrywki.
Dominacja – tryb przypomina przedstawiony już wcześniej Podbój. Różnica polega na tym, że podczas gry nie ma możliwości korzystania z pojazdów, a mapy są znacznie mniejsze.
Neutralizacja – jest to drugi tryb, który zadebiutował w nowej odsłonie Battlefielda. Zdecydowanie przeznaczony jest dla osób lubiących wyzwania i mające już spore doświadczenie w „zabijaniu”. Walka rozgrywa się pomiędzy dwoma drużynami składających się z pięciu graczy. Każdy z nich posiada jedno życie w rundzie. A co to oznacza? Mianowicie, jeżeli zostajemy zabici przez wroga, nie odradzamy się od razu – jak dzieje się w przypadku pozostałych trybów. Nazwałabym to „bitwą do ostatniej kropli krwi”. Odradzamy się w momencie, gdy na mapie zostanie ostatni gracz i rozpocznie się kolejna runda.
W każdym dostępnym trybie rozgrywki mamy do wyboru czterech żołnierzy: szturmowca, którego bronią odróżniającą od pozostałych jest karabin szturmowy, technika z tzw. bronią obrony osobistej PDW, wsparcie z ręcznym karabinem maszynowym oraz zwiadowcę z karabinem snajperskim. Każda klasa posiada oczywiście odmienne umiejętności. Szturmowiec dzięki apteczce i defibrylatorowi wspiera swoich kompanów z drużyny. Technik dzięki pokaźnemu wyborowi min i wyrzutni rakiet staje się prawdziwą katorgą dla opancerzonych pojazdów, ale także i dla piechoty. Wsparcie staje się prawdziwym pomocnikiem w momencie, gdy drużynie brakuje amunicji, a zwiadowca przy pomocy różnych ciekawych gadżetów optycznych może naprowadzać swoich kolegów na znajdujące się w pobliżu cele. Bronie oraz pozostałe elementy ekwipunku dla każdego z żołnierzy odblokowują się z czasem, po zdobyciu określonej liczby punktów doświadczenia. Tak pokaźny wybór trybów oraz możliwości poszczególnych klas żołnierzy sprawiają, że w grze online każdy odnajdzie coś dla siebie.
Od strony technicznej
Jak na kobietę przystało, muszę zacząć od polskiego dubbingu, który mi osobiście bardzo przypadł do gustu. Ile frajdy sprawiło mi wyłapywanie głosów znanych z seriali aktorów. Panowie mogą ten fragment oczywiście pominąć. A więc tak: głosu dla postaci Huang „Hannah” Shuyi użyczyła Joanna Jabłczyńska, znana z roli Marty w serialu „Na wspólnej”. Według mnie idealnie pasuje do roli chińskiej agentki specjalnej. Ah, ten jej charakterystyczny głosik. Następnie Przemysław Stippa w roli Paca. Całkowita odmiana roli. Tutaj „jako głos” silnego, dzielnego mężczyzny, a w serialu „Barwy szczęścia” rola skromnego geja. Idąc dalej tropem seriali – Cezary Morawski, znany z – notabene mojego ulubionego dwójkowego serialu – „M jak miłość” w roli Dima. Jako głos odważnej silnej pani major Greenland – Joanna Jeżewska, mająca również swój epizod we wcześniej wspomnianym serialu. Następnie Adam Bauman znany z serialu „Plebania” w roli Garrisona. Dla porządku pozostałe persony, które użyczyły swojego głosu w Battlefield 4, ale raczej nie mają niczego wspólnego z polskimi serialami: Miłogost Reczek – Kovic, Maciej Maciejewski – Dunn, Paweł Ciołkosz – Irish.
Parę słów na temat błędów, bugów i innych chochlikach. A dlaczego o tym? A dlatego, że wiele słyszy się na temat błędów występujących w grze – zarówno w kampanii jak i w trybie multi. Naprawdę szczerze współczuję tym, którzy takich problemów doświadczają. Podczas kampanii nie udało mi się natrafić na jakikolwiek błąd. No, może jeden mały chochlik był. Jeden z zabitych przeze mnie oponentów wtopił się w ziemię. To wszystko. W przypadku multi, zdarzyło mi się raz może dwa, że mapa nie chciała się wczytać, a na ekranie telewizora widniał czarny obraz z poziomą kreską w prawnym górnym rogu, świadczącą o tym, że gra się ładuje. Może oczy kobiety nie są w stanie wszystkiego dostrzec, a może po prostu miałam tę przyjemność gry już po pewnych poprawkach.
Pod względem graficznym Battlefield 4 zrobił na mnie duże wrażenie. Był to zresztą jeden z pierwszych tytułów, w jakie zagrałam na konsoli nowej generacji. Na pewno nie jest to szczyt możliwości, jakie może zaprezentować nam PS4, ale zdecydowanie jest na plus. Mapy są – zaryzykuję stwierdzenie – dobrze dopracowane, a najmniejsze szczegóły takie jak cienie czy pluskająca woda oddają charakter rozgrywki i tworzą jej klimat.
Udźwiękowienie. Jest to jeden z ważniejszych elementów gry, który według mnie zasługuje w przypadku BF4 na pochwałę. Oczywiście, aby móc cokolwiek o dźwięku powiedzieć, niezbędne jest założenie słuchawek, które pozwolą się nam zagłębić w wirtualny świat gry. Usłyszymy wówczas między innymi świst przelatującej obok nas kuli czy rakiety, jesteśmy w stanie powiedzieć czy dany strzał został oddany w plenerze ze względu na charakterystyczne echo czy w zamkniętym pomieszczeniu. Wszystko to sprawia, że błędy popełnione przez twórców gry, a mam tu na myśli między innymi martwą kampanię, którą trzeba zwyczajnie „odbębnić”, zostają im wybaczone.
Reasumując, a jednocześnie odpowiadając na pytanie zadane na początku recenzji, muszę powiedzieć TAK. Moim zdaniem, jedyną rzeczą jaka może zachęcić do kupna Battlefielda 4 jest tryb multiplayer. Kampania jest wyłącznie krótkim dodatkiem do całości i jeżeli ktoś miałby poczynić zakup tylko dla rozgrywki offline mógłby przeżyć niemały szok.
Dodaj komentarz