Oryginalny styl graficzny, ogromni przeciwnicy i postaci do wyboru – czy te elementy wystarczają, by produkcja była dobra?
Niestety nie. Malicious Rebirth nie jest grą, która sprzeda system PS Vita. Nie jest również tytułem, który zniechęci do zakupu przenośnej konsoli Sony. Z czym zatem ma do czynienia osoba włączająca produkcję studia Alvion?
Przede wszystkim należy się przygotować na prostą rozgrywkę. Skupia się ona na rozprawianiu z wielkimi stworami i ich podwładnymi. Od razu mogą nasunąć się pytania: dlaczego dany potwór tak wygląda? Jaka jest jego historia? Dlaczego posiada on tak wielu popleczników? Ciekawość gracza nie zostanie zaspokojona. Co prawda w menu znajduje się opcja „Backstory”, jednakże nie wyjaśnia ona wszystkich elementów, jakie występują w świecie gry. Lwia część aspektów jest pozostawiona domysłom odbiorcy, czy też po prostu nie posiada uzasadnienia historycznego. Jest to ogromna wada, uniwersum Malicious: Rebirth jest przez to płytkie i nie wciąga tak, jak mogłoby to czynić w przypadku odpowiedniego zarysowania wydarzeń.
Gameplay skoncentrowany jest na walce z oponentami. W czasie niedługiej przygody (do ukończenia gry potrzebowałem 95 minut) przeciw wybranej postaci stanie kilkoro przeciwników różniących się głównie wyglądem. Oczywiście sposób zachowania wirtualnych wrogów jest dla każdego z nich unikatowy, ale nie ma to przełożenia na sposób rozprawienia się z maszkarą. Każdą walkę można wygrać w bardzo łatwy sposób – wystarczy zablokować kamerę na swoim nemezis, podskakiwać i atakować adwersarza dopóki, dopóty nie padnie trupem. Można oczywiście starać się unikać ciosów bestii, starać się zachodzić je od tyłu i atakować, kiedy są odsłonięte. Nie ma to jednak sensu z kilku powodów.
Po pierwsze, zabicie bossa to jedyny cel w każdej misji; można ignorować popleczników i skupić się na głównym potworze, tym samym wygrywając starcie.
Po drugie, nie należy przejmować się odnoszonymi obrażeniami. Wystarczy pokonać kilku szeregowych przeciwników, zyskując odpowiednią liczbę punktów aury (służące głównie do wzmacniania ataków), a następnie zamieniając je na uzdrowienie postaci.
Warto wspomnieć o ocenianiu poczynań gracza. Na koniec każdego starcia otrzymuje się notę za poszczególne elementy – czas pokonania przeciwnika, otrzymane ciosy, liczbę utraconych elementów (postać rozpada się na skutek odnoszonych obrażeń), czy na przykład maksymalną kombinację. Noty są zgodne z angielskim stopniowaniem – oceny wahają się od D do S. S to najlepsza, natomiast im dalej w alfabecie za A znajduje się litera, jaką dostanie gracz, tym gorzej poszło mu w danym aspekcie.
To, co miało stanowić o sile produkcji – starcia z wielkimi przeciwnikami – przez swoją trywialność i prostotę szybko nużą i sprawiają, że w Malicious: Rebirth gra się często nie tyle z przyjemności, co jedynie dla ukończenia tytułu.
Postaci, w jakie wciela się gracz, potrafią robić całkiem sporo. Podstawową umiejętnością jest skok – początkowo potrójny, a ostatecznie aż sześciokrotny. Odbijanie się umożliwia oczywiście dostanie się na wyższe pozycje i odszukanie przeciwników, ale także umożliwia zanurkowanie i skrzywdzenie znajdujących się niżej oponentów.
Kolejną akcją, jaką potrafi wykonać bohater(ka) jest atak. Do dyspozycji są lekkie, szybkie ciosy oraz mocniejsze, ale wolne i wystawiające gracza na ciosy oponentów. Jak w niemal każdej grze nastawionej na starcia, ciosy lekkie i mocne można łączyć, tworząc efektowne i efektywne kombinacje. Nie sprawiają jednakże one przyjemności, a jedynie – przez małą liczbę „combosów” – pogłębiają uczucie znudzenia grą.
Sytuacji nie ratują także nowe zdolności i bronie. Zyskuje się je za pokonanie bossa, co może stanowić motywację do toczenia starć z przeciwnikami. Od jednego można dostać miecz, od innego włócznię, jeszcze od innego tarczę – zróżnicowanie bonusów z początku wydaje się całkiem interesujące i przydatne, jednak ginie ono przy dalszym spędzaniu czasu z Malicious: Rebirth – nuda ponownie zaczyna grać pierwsze skrzypce, przyćmiewając lepsze strony dzieła studia Alvion.
Należy do nich na przykład udźwiękowienie. W „menu astralnym”, z którego wybiera się (w dowolnej kolejności, co jest istotną zaletą) scenę, na której przyjdzie graczowi walczyć z danym bossem, spokojna, stonowana muzyka. Odgłosy uderzeń również mogą się podobać, jednakże istotnym mankamentem jest brak tła muzycznego podczas misji. Głosy postaci nie wybijają się ponad przeciętną i nie zapadają w pamięć.
Kolejną zaletą produkcji jest styl graficzny. Architektura lokacji potrafi zachwycać, podobnie jak modele postaci (w moim odczuciu przeciwnicy prezentują się lepiej niż postać, którą włada gracz) oraz efekty świetlne. Strona wizualna Malicious: Rebirth jest jednym z elementów, jakie pozytywnie wpływają na końcowe postrzeganie dzieła.
A jest ono dość trudne do ocenienia. Z jednej strony występuje nużąca rozgrywka i obojętny świat. Z drugiej natomiast jest ciekawe udźwiękowienie i interesująca strona wizualna. Wobec tego, czy warto zaopatrzyć się w recenzowaną produkcję? Jeśli interesuje Cię prosta gra do spędzenia krótkich chwil i odprężenia się – możesz zainteresować się Malicious. Jednak jeśli od tytułu oczekujesz więcej i wolisz dłuższe posiedzenia z Vitą, to nie radzę zdobywać recenzowanej produkcji.
Dziękuję firmie XSEED za dostarczenie gry do recenzji.
Grałem w Malicious na PS3 – szajs jakich mało. Nawet nie sięgnąłbym po to na Vitę jakby dawali za darmo 😉