Jeżeli nie grałeś w pierwszego Overwatcha, nie zrozumiesz połowy tego tekstu. Ale i tak go przeczytaj, bo Overwatch 2 może być grą, która zaprowadzi porządek w muliplayerowych strzelankach.
Gram w gry Blizzarda odkąd miałem jakieś pięć lat. Biorąc pod uwagę, że jestem po trzydziestce, to chyba dość długo. Raz na rok lub dwa przechodzę sobie kampanię Warcrafta III, spędziłem długie godziny w zeszłym roku bawiąc się w remake-o-masterze Diablo II, a w Diablo III regularnie kierowałem taksówką dla kolegów i koleżanek, którzy chcieli się szybko podlevelować. Do dziś pamiętam, jak w dzień premiery Overwatch, wracając z Sopotu, zahaczyłem o paczkomat, by odebrać moją kopię gry. Grałem pół nocy. A potem regularnie kolejne pięć lat. W tym czasie gra zdążyła zejść na psy, Blizzard okazał się gniazdem zgnilizny, a serce pięciolatka, który swoją internetową ksywkę wziął od jednego z czołowych projektantów blizzardowych uniwersów, zostało złamane. Overwatch 2 tego nie zmieni, ale to nie znaczy wcale, że to zła gra. Wręcz przeciwnie.
Overwatch był ostatnią fantastyczną strzelanką multiplayerową swojego pokolenia. Płaciłeś srogie pieniądze, ale w zamian otrzymywałeś solidny produkt, który dostarczał Ci zabawy na setki godzin. Szkoda tylko, że po drodze wyszły „darmówki” typu Fortnite, Apex Legends, czy Valorant, a zespół stojący za Overwatchem nie był w stanie regularnie dostarczać nowej zawartości. Overwatch w którymś momencie swojego istnienia przestał być konkurencją dla znakomitych shooterów dostępnych za darmo. Gra, która zredefiniowała gatunek i wyznaczyła nowe standardy, zaczęła odchodzić do lamusa, bo nie potrafiła dotrzymać kroku nowym tytułom, których powstanie i rozwój sama zainspirowała. Zadajmy sobie więc pytanie, czy Overwatch 2 to zmieni?
Odpowiedź jest prosta i bardzo mało satysfakcjonująca: może. Overwatch 2 wprowadzi kampanię single player, levelowanie postaci i inne bzdety, które na dłuższą metę nikogo nie będą obchodziły. To, co naprawdę się liczy, to multiplayer i ostatnie dwa tygodnie spędziłem testując właśnie ten tryb w wersji beta gry. Prawda jest taka, że w grach PVP (player versus player) liczy się dobre zbalansowanie „kary” i „nagrody”. Czasem (lub nawet często) przegrasz, ale zwycięstwa wynagrodzą ci to z nawiązką. Tak to działało na początku pierwszego Overwatcha i to sprawiało, że chciało się grać mecz za meczem. Porażki bolały, ale w niemal każdym meczu dało się zabłysnąć, a przegrane były uczciwe. Z biegiem lat, łatki balansujące zdolności postaci i wprowadzające nowych bohaterów wszystko zepsuły. W którymś momencie, każda sesja w Overwatch, nawet w grupie dobrych znajomych, wiązała się wyłącznie z frustracją. Design gry nie radził sobie z nowymi bohaterami, oryginalnymi założeniami rozgrywki, a „profesjonalni” gracze grali już tylko na „smurfowych” kontach, by dobierało im mecze z takimi „szaraczkami” jak ja. A wiecie, co jest dobre? W becie OW 2 bawiłem się jak nigdy.
Podstawowa zmiana, ograniczenie zespołów do pięciu osób zamiast sześciu, to strzał w dziesiątkę. Rolę „tanka” sprawuje teraz tylko jedna osoba (zamiast dwóch), i choć tanki wydają się w tej chwili odrobinę przesadzone (postaci jak Zarya lub Junker Queen potrafią zdominować mecz), usunięcie większości tarcz i ujarzmienie zdolności nulifikujących obrażenia sprawia, że potyczki są dużo bardziej dynamiczne, a gra „pozycyjna”, gdzie zespół się obudowuje wokół punktu kontrolnego, nie ma racji bytu. Trzeba biegać, myśleć i działać, a nie tylko liczyć na to, że tanki wytrzymają ostrzał przeciwnej drużyny na tyle długo, by Twoi healerzy mogli uleczyć cały team. Odejście od map „2 CP” (dwa punkty kontrolne) tylko podkreśla, jak ważne dla twórców jest postawienie na akcję. Dobrym przykładem tego jest nowy tryb, który w grupie testerów nazwaliśmy „popychadłem”: Drużyny biją się o przepchanie robota w kierunku bazy przeciwnika. Mapy stworzone pod ten tryb pełne są alternatywnych dróg do celu i zakamarków, w których można się ukryć, by odnieść sukces trzeba mieć więc oczy dookoła głowy.
Nowe mapy wprowadzają do gry powiew świeżości, którego brakowało w OW od dawna. Od kolorowych uliczek Rio de Janeiro po zaśnieżone Toronto, wszędzie jest na czym zawiesić oko, ale choć warstwa graficzna jest fantastyczna, to nie ona decyduje o grywalności. Prawdziwa siła nowych map leży w ich designie. Stare mapy w Overwatch często miały problem potwornych „choke pointów” – ciasnych przejść na mapie, przez które drużyna atakująca musiała się przebić, by zdobyć punkt. Nowe mapy są dużo bardziej otwarte i poza wspomnianymi wcześniej alternatywnymi ścieżkami do celu, oferują niezliczone możliwości gry wertykalnej: wszędzie są schodki, mosty i dachy, na których można się przyczaić i zaskoczyć przeciwnika. Bardzo dobrze podkreśla to założenia stojące za sequelem, który stawia na dużo bardziej dynamiczną rozgrywkę i odchodzi zupełnie od taktyk takich jak okopywanie się z setką wieżyczek na punkcie.
Ostatnią rzeczą, którą koniecznie trzeba omówić są oczywiście bohaterowie. Większość istniejących postaci otrzymała mniej lub bardziej widoczne zmiany, a ponadto wprowadzono dwójkę nowych herosów: Junker Queen (Tank) oraz Sojourn (DPS). Junker Queen, wdzięcznie ochrzczona przez naszą grupę testerów „Blacharą”, może się wydawać obecnie mało zbalansowana. Jej zdolności opierają się na zadawaniu obrażeń rozłożonych w czasie i wzmacnianiu własnej drużyny okrzykami bojowymi. Solidna porcja zdrowia i zabójcza strzelba dopełniają obrazu, czyniąc z Junker Queen jedną z najmocniejszych bohaterek w grze na chwilę obecną. Sojourn to z kolei swego rodzaju powrót do korzeni: postać, którą gra się bardzo podobnie do znanego i lubianego Żołnierza 76. Zadając obrażenia jej karabinem ładuje się rail guna, który bardzo skutecznie kończy wrogów i jest mocną odpowiedzią na każdego tanka w grze.
A tanki, jako że teraz są samotne w swojej roli, otrzymały najwięcej zmian, by być bardziej efektywne na polu bitwy. Reinhardt może dużo lepiej kontrolować swoje szarże, Zarya może zdecydować, czy chce swoje ochronne bańki rzucać tylko na siebie, czy obie przeznaczyć dla zespołu, a Orisie zabrano rozkładaną tarczę, w zamian za którą otrzymała oszczep pozwalający jej odpychać przeciwników i bronić zespołu. Również bohaterowie ataku otrzymali trochę zmian: Bastion nie może się już leczyć i rozstawić na zawsze w formie miniguna, Cassidy wymienił swój granat ogłuszający na zwykły granat zadający obrażenia… Lista jest długa, natomiast ponownie, wszystkie zmiany zdają się podkreślać, że Overwatch 2 będzie grą stawiającą na dużo bardziej wartką, mniej skomplikowaną akcję. Choć niektórzy bohaterowie jeszcze oczekują na swoje „reworki” (Smuga i Żniwiarz na razie słabo się odnajdują w grze), zdecydowaną większością postaci gra się naprawdę miodnie.
Czas pokaże, czy Overwatch 2 uda się powtórzyć początkowy sukces „jedynki”. Wiele rzeczy wymaga jeszcze konkretnych szlifów, a sporo może pójść nie tak, ale choć niewiadomych jest wiele, ograna przeze mnie beta daje dużo nadziei na powrót króla. Wczesny dostęp do gry już 4 października. Gracie z nami?
Dodaj komentarz