Już jest, nareszcie! Kangurek Kao, czyli bohater dzieciństwa wielu nas, powraca. Tym razem też na konsole. Jesteście gotowi na kolejną przygodę w dżungli?
Kangurek Kao to jedna z tych gier dzieciństwa, do której zdarzało mi się wracać już w czasach współczesnych. Płytę z „dwójką” wciąż mam gdzieś w domu, a Steamową wersję ogrywały już nawet moje dzieci. Do nowej odsłony przychodzę więc z toną wspomnień, ciepłych uczuć i… oczekiwań.
Czy Tate Multimedia udało się odtworzyć po latach ten klimat? Sprawdźmy!
Fabuła
Wszystko zaczyna się od snu. Kao, dzierżąc świecące fioletowym światłem rękawice bokserskie, próbuje uratować swoją siostrę przed czyhającym na nią zagrożeniem. Spotykamy się tam z niewielkimi przeciwnikami, gdzie intuicyjnie przeprowadzamy pierwsze walki.
Parę chwil później nasz Kangurek budzi się ze snu i oznajmia mamie, że jego sen był znakiem, a on teraz musi wyruszyć, by spróbować odnaleźć zarówno swoją siostrę, jak i ojca.
Zrezygnowana mama każe synowi się dobrze przygotować przed wyprawą, tak więc robimy. Naszym pierwszym przystankiem będzie Walt, który nauczy nas walk.
Rozgrywka
Kangurek Kao to przygodowa gra akcji. Głównymi aspektami naszej rozgrywki będzie więc skakanie, zbieranie dukatów i diamentów, eksploracja i walki. Pierwszy poziom nauczy nas podstawowych ruchów, jak chwytanie się, podwójny skok czy chwytanie. Po dotarciu do Dojo dowiemy się więcej o walkach. Pomiędzy tym wszystkim poznając różnego typu „znajdźki”, a jest ich naprawdę sporo.
Gra podzielona jest na cztery światy, po których poruszamy się liniowo. W centrum każdego z nich będzie coś na kształt sanktuarium – nic nie będzie próbowało nas tam zabić (okej, nadal możemy się utopić czy spaść w przepaść), stamtąd dotrzemy do plansz-poziomów, a także znajdziemy sklep.
Do naszej dyspozycji jest spora ilość zróżnicowanych przeciwników, różne biomy i sporo szukania.
Nie zabraknie też sekretów pod wodospadem! Jak ja uwielbiam takie ukłony w stronę klasyków.
Biomy, światy i plansze
Chyba nie chcę Wam zdradzić wszystkiego, ale… poza typową dżunglą (w której nie znajdziemy myśliwego ze strzelbą) spotkamy się też ze światem wyciągniętym z filmów Burtona. Z równie klimatyczną muzyką.
Światy będą przedstawiać nam różnych przeciwników, którzy będą się jednak przewijać także później. Kao będzie się też wciąż rozwijał i nawet na samiutkim końcu, czekać będzie na nas kolejny nowy mechanizm. Oprócz tego, mamy różną florę (bo fauny, która nas nie atakuje jest bardzo niewiele), która momentami jeżyła mi włosy na karku. Naprawdę obrzydają mnie grzyby…. brrr.
Wspomniana już główna lokacja każdego z biomów to spokojne miejsce, gdzie po każdym powrocie z wyprawy czekać na nas będzie kolejna porcja dukatów. Szybko nauczycie się więc ignorować ten głosik z tyłu głowy, który każe Wam zbierać wszystko. Runy, literki, diamenty czy zwoje będą jednak unikatowe i je zbierzemy tylko raz. No chyba, że to diamenty, a my zdążymy zginąć, przed dotarciem do checkpointu – bo tak też może być.
W naszym centrum znajdziemy portale, które odblokujemy dopiero po uzyskaniu konkretnej liczby runów. Zazwyczaj nie pozwoli nam to przejść poziomu z bossem, przed eksploracją pozostałych miejscówek. I dobrze, dzięki temu nie pogubimy się w fabule.
Sklepy, życia, serduszka i dukaty
Wspomniałam też o sklepie, prawda? W każdym „sanktuarium” znajdziemy stoisko, na którym będziemy mogli kupić naszemu Kangurkowi dodatkowe życia (500 dukatów każde), ćwiartki serduszka (o tym za chwilę) oraz nowe ubrania. Te ostatnie będą się dzielić na stroje oraz nakrycia głowy.
Gdy rozpoczynamy grę, Kangurek Kao ma 3 serduszka widoczne z lewej strony ekranu. Eksplorując mapę znajdziemy ikonki z zaznaczoną ćwiartką takiego serca. Jak się pewnie domyślacie, zebranie czterech takich pozwoli na dodatkowe serduszko, a tym samym „więcej życia w życiu”. Każde serduszko odpowiadać będzie jednemu upadkowi do głębokiej wody czy lawy, a także udanemu atakowi przeciwnika. Dopiero po straceniu całej dostępnej puli, stracimy życie (nadal rozpoczniemy grę od najbliższego checkpointu). Część ćwiartek można zebrać, część trzeba kupić – maksymalnie możemy dobić do 10 serduszek.
Dukaty to nasza jedyna sklepowa waluta. I jest to waluta praktycznie nieskończona. Po ponownych odwiedzinach na każdym z poziomów, wszystkie pieniążki wrócą na swoje oryginalne miejsce i dalej będą do zebrania. Dzięki temu, już przy drugim świecie pozwolicie sobie pewnie na odświeżenie garderoby.
Dziesiątki mechanizmów
W tej grze tyle się dzieje! Oprócz bardzo klasycznych ruchów i fajnych combo w walkach, będzie też sporo świeżości. I sporo rzeczy, które od dawna istnieją w grach tego typu. Będą więc „klasyczne” poziomy z ucieczką przed toczącą się kulą, skoki przez ruszające się pale czy bieganie pośród moderczych wahadeł. Będzie łapanie się linek, skakanie na belkach i znikające nam pod stopami kamienie. Wśród moich faworytów znajdują się: ślizganie po rurach, chuśtanie się na hakach i rzucanie bumerangiem, by aktywować… wiele rzeczy.
Nie zapomnijmy też o dodatkowych poziomach, czyli studniach, które poukrywane będą po mapie. Te studnie-portale przeniosą nas do zupełnie nowych lokacji (głównie będą to platformy zawieszone pod fioletowym niebem), gdzie zbierzemy dukaty, powalczymy z przeciwnikami i znajdziemy dodatkowe diamenty. Podobnie, jak w przypadku odwiedzanych przez nas poziomów, tak i tu zobaczymy swój najlepszy czas przejścia.
Warto zaznaczyć jednak, że śmierci w tych specjalnych poziomach się nie liczą – o ile tracimy serduszka, o tyle Kao nigdy nie straci pełnego życia. Dodatkowo do przygód możemy wrócić w prawie dowolnym momencie, korzystając ze specjalnego portalu znajdującego się w naszym sanktuarium. Będziemy tam mieć dostęp do wszystkich znalezionych mini-światów, a nie tylko tych z obecnego biomu.
Sterowanie i interfejs
Przyznam szczerze, że nie ma tu chyba nic, do czego mogłabym się przyczepić. Poza maciupeńkim detalem, że może ta ostatnia „moc” powinna sama wpadać nam w ręce, skoro jesteśmy na danym kafelku tylko w tym jednym celu.
Poza tym? Wszystko jest dokładnie tam, gdzie byśmy się tego spodziewali.
Podoba mi się, że mamy Kaopedię i podgląd poziomów (wraz ze statystykami, jak procent ukończenia i ilość zebranych/brakujących przedmiotów), a także to, że wszystko jest dostępne w praktycznie każdej chwili.
Muzyka i dźwięk
O ile w startowym poziomie, który zobaczyć możecie na naszym kanale na YouTube, tej muzyki praktycznie nie ma, o tyle w kolejnych światach już coś tam w tle nam będzie brzęczeć. Moje serce skradły oczywiście cyrkowe klimaty.
Muzyczki trochę więc będzie, sam Kao wydaje całkiem sporo dźwięków, czy to przy skokach, czy przy trafianiu przeciwników czy obiektów. Podobnie też jak postacie w przygodówkach, które pamiętamy za dzieciaka, gdy przez chwilę nie ruszymy naszym kangurkiem, zacznie on… czekać. Rozgrzewając się biciem powietrza i tak dalej. Urocze!
Nie zauważyłam problemów z dźwiękiem będącym za głośno (co niektóre gry robią przy dynamicznej kamerze), czy z czymś, co by przeszkadzało.
W grze znajdziemy pełny dubbing po polsku, angielsku i jeszcze w kilku innych językach. Oprócz tego będziemy mogli również włączyć napisy.
Wrażenia
Kangurek Kao to godny powrót serii. Gra daje mnóstwo frajdy, jest pełno elementów zręcznościowych, które nie pozwolą Wam momentalnie wszystkiego przejść. Chyba, że tylko ja jestem taką ciamajdą, że z belek czy ruchomych kafli spadłam w przepaść nieskończoną ilość razy. Upsi?
Wracając jednak. Choć nie było niestety poziomu z paralotnią (mój ulubiony element starego Kangurka Kao), nadal były te, gdzie poruszaliśmy się w inny sposób niż po prostu chodząc. Bardzo lubię takie przerywniki, bo faktycznie urozmaicają fabułę i zazwyczaj po prostu cieszą.
Podobało mi się, że widać tu inspirację wieloma grami z mojego dzieciństwa. Ślizgi po rurach i zmienianie torów przywodziło na myśl Hugo, a jeden z często słyszanych dźwięków ewidentnie robił ktoś z godzinami spędzonymi z Earth Jimem. Z tyłu głowy miałam też Disney’owskie produkcje jak Nowe Szaty Króla i 102 Dalmatyńczyki. Cudowne przygodówki z dzieciństwa.
Oczywiście w grze nie brakuje też humoru, a poziom trudności jest… wymagający. Nie na tyle, żeby utknąć na kilka godzin, ale wystarczająco, by czasem musieć wrócić na poprzedni poziom i poszukać pominiętych runów.
Muszę też zaznaczyć, że wydajność na Xbox Series S była naprawdę świetna. Gra działa bardzo płynnie, nie było zacięć czy innych problemów tego typu.
Rzeczy niezbyt różowe
Okej, Kangurek Kao to nadal bardzo dobra gra, ale trochę liczę, że niedługo pojawi się jakaś aktualizacja.
Pierwszy świat wydawał się bardzo dopracowany – poza wpadnięciem za geometrię planszy raz czy dwa, nie miałam większych problemów. Od drugiego biomu zaczęły się problemy – walka z bossem (Jayabaya) tak jakby źle mi się załadowała i nie pojawiły się wszystkie elementy potrzebne do jej ukończenia. Miałam też problem z kamerą, która koszmarnie utrudniała rozgrywkę. Zdarzyło mi się też, że Kao przeniósł się w inne miejsce, obrywając od przeciwnika po swoim ostatnim serduszku.
W pewnym momencie gra mi się „wywaliła”. Zrzuciło mnie do dashboardu konsoli bez żadnego komunikatu, bez przycięcia, czy wzmożonej pracy urządzenia. Po prostu. Oczywiście straciłam w ten sposób cały progress poziomu. I co ciekawe, po ponownym starcie pierwszy pokój źle mi się załadował i znów nie pojawił się kluczowy element pozwalający na przedostanie się dalej. Po wybraniu restartu poziomu wszystko wróciło już do normy.
Z mankamentów w kategorii samego grania, trochę irytował mnie komunikat o aktualnym zadaniu, który średnio informował nas o tym, że jest ono już wykonane.
A wiecie, że po skończeniu gry i zobaczeniu napisów końcowych, przycisk „kontynuuj” cofnął mnie o 20% gry do tyłu? Kliknięcie Nowej Gry momentalnie rozpoczęło nową grę, nawet nie informując, że stracimy w ten sposób stan zapisu z (już prawie…) ukończoną grą? Zostało mi jeszcze parę diamentów do znalezienia i ubrań do odblokowania i teraz musiałabym wszystko zacząć totalnie od nowa. Nie wiem.
Podsumowanie
Trzeba przyznać, że Kangurek Kao wrócił w naprawdę dobrym stylu. Choć oczywiście nie jest to produkcja bezbłędna, możemy liczyć, że to akurat niedługo się poprawi. Sama rozgrywka, ilość światów do eksploracji, poziomów do „zmasterowania” i ubrań do kupienia, sprawia, że jest to tytuł na bardzo sensowną liczbę godzin — oczywiście możecie się bawić w speedrun, ale normalne podejście zajmie pewnie około 6 godzin.
To ukłon w stronę samego klasycznego Kangurka, którego znamy z dzieciństwa, jak i innych podobnych mu tytułów. Czerpie z klasyków, jednocześnie wciąż będąc świeżym, a stylistyka nadal zainteresuje współczesne dzieci. W samej postaci naszego Kao jest pewna uniwersalność — to przecież uroczy kangur, który jednak chodzi i boksuje, targetując po prostu wszystkich.
PS. Wiecie, że dopiero teraz zrozumiałam dlaczego Kao jest Kao? Po latach z polską wersją językową dopiero usłyszenie tego w angielskiej wymowie zapaliło żarówkę w mojej głowie.
Zobacz pierwsze 20 minut rozgrywki na naszym kanele YouTube:
Grę do recenzji dostarczyło wydawnictwo CENEGA.
Dodaj komentarz