Ostatnio coraz wcześniej zaczyna robić się ciemno. Warto więc zagrać w jakiś dobry horror. Czy określenie to pasuje do Little Hope?
Studio Supermassive Games po całkiem ciepło przyjętym (moja recenzja poniżej) The Man of Medan powraca do swojej serii The Dark Pictures Anthology. O ile pierwsza część należąca do tego cyklu bardzo mi się podobała, o tyle nie była wolna od kilku mankamentów. Little Hope jest zdecydowanie lepszą odsłoną, aczkolwiek tu również nie obyło się bez kilku zastrzeżeń. Nie przedłużając zbytnio, zapraszam do zapoznania się z moją opinią tegorocznego wydania wchodzącego w skład wspomnianej antologii.
Jako że recenzowana odsłona jest częścią całej antologii (na którą docelowo ma się składać pięć gier), muszą być jakieś wspólne elementy. Pomijając podobną rozgrywkę i przynależność gatunkową, łącznikiem jest znana z The Man of Medan postać – The Curator. Mężczyzna podsumowuje co pewien czas nasze akcje i zwraca uwagę na znaczenie naszych decyzji dla całokształtu opowieści. Podniesiemy nóż, czy zostawimy go? A może wręczymy go jednej towarzyszących nam osób? Pójdziemy w prawo, czy lewo? Bardzo często będziemy musieli wybrać jedną z kilku opcji – nierzadko pod presją czasu. Sprawia to, że Little Hope to dobry film interaktywny. Nie ukrywam, że prezentowana fabuła podobała mi się bardziej niż ta, która została przygotowana na potrzeby The Man of Medan. W następnym akapicie przedstawię główne założenia historii, unikając jednocześnie istotnych informacji o opowieści. Jeśli jednak nie chcecie wiedzieć o niej kompletnie niczego, omińcie cały następny akapit i przejdźcie do następującego po nim.
Little Hope diametralnie różni się od poprzedniczki umiejscowieniem akcji. Zamiast nawiedzonego zapomnianego okrętu mamy ortodoksyjne, kameralne miasteczko, w którym wszyscy wiedzą wszystko o sobie. Tak by się przynajmniej wydawało. Wspomniana lokacja czasy świetności ma już dawno za sobą. O losach mieściny i jej mieszkańców dowiadujemy się z serii retrospekcji, które kręcą się wokół tropienia czarowników i wiedźm. Ze względu na czasy, w których prezentowane jest dawne Little Hope – końcówkę XVII wieku – wydarzenia są niezwykle dramatyczne. Wystarczy bowiem, by wielebny przekonał gawiedź o winie określonej osoby, by poddać ją torturom, mających na celu wygnanie diabła z rzekomo opętanego ciała. Oczywiście nie wszystko jest tak proste, jak mogłoby się wydawać i jednym z naszych zadań będzie poznanie prawdy. Dowiemy się między innymi dlaczego w obecnych czasach okolica jest gnębiona przez demony i spróbujemy ujść z życiem. Nie zawsze się to nam uda i na ostateczny układ naszej ekipy wpływ będą miały nasze działania, których konsekwencje nierzadko poznamy po pewnym czasie.
Wspomniałem wcześniej, że w grze występują retrospekcje, w których poznajemy przeszłość miasteczka. O ile samo rozpoczęcie tej podróży w przeszłość jest dyskusyjne – zawsze wiąże się z jump scarem, który po pewnym czasie przestaje nas zaskakiwać – o tyle nie ukrywam, że bardzo zależało mi na poznaniu losów miasta. Chciałem dowiedzieć się, co spotkało dziewczynkę imieniem Mary i jaka w tym wszystkim jest rola kaznodziei. Bardzo spodobało mi się to, że niektóre postaci widzą nas przechadzających się po wspomnieniach i wpływających na przeszłość. Bardzo dobrze kontrastowało to ze ślepotą części osób na nasze akcje, co miało odzwierciedlenie w akcjach i motywacjach tych postaci. Z moim uznaniem spotkało się również wyraźne wizualne zaznaczenie odmienności dwóch epok – w bliższych nam czasach mamy do czynienia z niebieskawo-szarawą kolorystyką, natomiast siedemnastowieczne Little Hope odznacza się wieloma jasnymi barwami. To bardzo dobry ruch, który nie tylko ułatwia odróżnienie czasów, ale też zapewnia przyjemne wrażenia wizualne.
Sama rozgrywka nie zmieniła się wiele względem The Man of Medan. Podobnie jak w ubiegłorocznej produkcji, tak i w nowej przejmujemy kontrolę nad grupą kilku postaci. Nasze działania nierzadko zadecydują o losie nas i towarzyszących nam postaci. Podczas rozmów możemy wybierać kwestie dialogowe, które nie tylko pociągną za sobą odpowiednie następstwa fabularne. Będą one rzutowały również na stosunek innych postaci do tej, którą aktualnie gramy (co pewien czas automatycznie będziemy przełączani między dostępnymi bohaterami). To z kolei może wpłynąć na nasze szanse w ujściu z życiem z Little Hope oraz na prawdopodobieństwo ocalenia innego bohatera. Odniosłem wrażenie, że śmierć jest tu rzadsza niż w Man of Medan, ale nie mam tego za złe Supermassive Games. Wyraźnie widać, że pierwsze skrzypce gra tu prezentowana historia – i bardzo dobrze. Fabuła w Little Hope nie jest co prawda wybitna i na pewno wiele osób domyśli się, jak się ona potoczy przed końcem gry, ale nie umniejsza to niczego przyjemności poznawania wydarzeń. Historia jest niesamowicie absorbująca i 5 godzin, które są potrzebne na jednorazowe ukończenie tytułu upływa zaskakująco szybko.
Olbrzmia w tym zasługa dobrze napisanych dialogów i świetnie odegranych postaci. Zdecydowano się na zaangażowanie prawdziwych aktorów, którzy wzięli udział w sesjach motion capture i wyszło to zdecydowanie na korzyść recenzowanej grze. Zobaczymy więc Willa Poultera, Alexa Ivanovici, Kyle’a Bailey’a, Caitylyn Sponheimer, Ellen David, czy Scotta Haininga. Nie są to na pewno najbardziej znani aktorzy świata, ale nie znaczy to, że nie przyłożyli się do swoich ról. Bardzo dobrze przedstawili emocje targające ich postaciami, co korzystnie wpływa na immersję. Tym bardziej zależało mi na poprawnym wykonywaniu sekwencji QTE, które oczywiście znajdziemy w grze. A to musimy w odpowiedniej kolejności i momencie nacisnąć określony przycisk, a to należy wycelować w kończynę nękającego nas stwora i nacisnąć spust na padzie – nie sposób się nudzić w sekwencjach akcji i nieraz sprawią one, że Wasze serca szybciej zabiją. Jednak nie samą akcją stoi Little Hope i często będziemy eksplorować nowe lokacje – las, stare muzeum manekinów, kościół, zapomniany dom. Są to co prawda lokacje, których na pewno można spodziewać się po horrorze, ale jednocześnie ukryto w nich tyle znajdziek, że miłośnicy pogłębiania swojej wiedzy o uniwersum niewątpliwie będą przeszukiwali każdy możliwy zakamarek.
Przeszukiwanie miejscówek jest ułatwione w Little Hope dzięki udogodnieniu, którego brakowało mi w Man of Medan. Gdy zbliżymy się do drzwi, których otwarcie poskutkuje bezpowrotnym opuszczeniem lokacji, na ekranie zobaczymy widoczną niżej ikonę – »»»». Bardzo często, widząc ten symbol wracałem i jeszcze bardziej myszkowałem, starając się znaleźć każdy sekret, czy malunek. Nie tylko pozwalają one dowiedzieć się więcej o przeszłości miasta, ale też nieraz stanowią przewagę w nadchodzących starciach. Możemy czasem zobaczyć, jaki jest jeden z możliwych końców dla jakiejś postaci – zobaczymy jak ginie lub co zrobiła, że udało się jej przeżyć. Uwzględniając sporą więź emocjonalną z wszystkimi bohaterami, nierzadko zależało mi na odnalezieniu znajdziek tylko po to, aby wiedzieć, jak mam działać, chcąc ich ocalić. Nierzadko jednak mimo wszystko stawałem oko w oko z potworem. Jednak tu, gdzie w Man of Medan pojawiała się animacja przedstawiająca nieuchronną śmierć, w Little Hope nierzadko dostawałem szansę na wyswobodzenie się dzięki sekwencji QTE. Bardzo uprzyjemnia to pierwszy kontakt z grą i sprawia, że czas z nią spędzony upływa szalenie szybko.
Little Hope może pochwalić się bardzo dobrą stroną wizualną. Tekstury są ostre i wyraźne, a modele postaci nie pozostawiają powodów do narzekania. Wyraźnie widać, że twórcy zadbali o odpowiednią stronę wizualną swojego dzieła, dzięki czemu, jak wspomniałem wcześniej, czujemy się, jakbyśmy oglądali dobry horror. Szkoda jednak, że niekiedy przejścia między poszczególnymi scenami są zbyt nagłe – widać, że gra jest złożona z puzzli wybieranych na podstawie naszych decyzji. Produkcja obsługuje tryb HDR i zdecydowanie radzę grać z konsolą podłączoną do monitora lub telewizora zapewniającego wsparcie dla tego rodzaju wyświetlania. Udźwiękowienie tytułu również stoi na wysokim poziomie. Bardzo ucieszyłem się na powrót A Conversation with Death w czołówce (która doczekała się delikatnych zmian, wskazujących na część elementów, z którymi będziemy mieć do czynienia w tegorocznej odsłonie). Przez całą grę niezmiennie słyszymy bardzo dobrą muzykę, która idealnie tworzy klimat. Koniecznie grajcie w tę produkcję w słuchawkach lub z konsolą podłączoną do dobrego soundbara. Dźwięk to jeden z najistotniejszych elementów w horrorach i Supermassive Games zdaje sobie z tego sprawę.
Little Hope to idealna propozycja dla miłośników horrorów. Wzorem poprzedniej części, Man of Medan, zawiera tryb lokalnej (Don’t Play Alone)) i sieciowej gry wieloosobowej, ale również zwolennicy samotnej rozgrywki znajdą coś dla siebie – całą opowieść można poznać także w Play Alone. Ja jestem zachwycony recenzowanym tytułem. Zmiana opowieści na bardziej kameralną wyszła grze na korzyść. To najlepsza produkcja w portfolio Supermassive Games i obowiązkowa propozycja dla osób, które lubią się bać. Szkoda tylko, że ponownie nie doświadczymy języka polskiego. Może zmieni się to w „trójce”, House of Ashes? Czas pokaże. Pewne jest to, że zdecydowanie warto zainteresować się Little Hope.
Grę do recenzji dostarczyła Cenega.
Dodaj komentarz