Ta gra jest jak Australia – dosłownie wszystko może Cię zabić.
Kiedy przeczytałem opis wydawcy czym jest Outward, stwierdziłem że to coś, czego chętnie bym spróbował. Otwarty świat, potrzeba dbania o naszego bohatera pod kątem jedzenia, picia, snu, niebezpieczeństwa czające się na każdym kroku – brzmiało naprawdę super, jak wyzwanie. Skończyło się na wielu, naprawdę wielu słowach, uważanych powszechnie za obelżywe (oraz kombo wiązankach tychże słów o które sam siebie nie podejrzewałem, przeklinam sporo), oraz prawie zniszczonym padzie. Tak – to nie jest gra dla słabych ludzi (parafrazując klasyka). Ale po kolei.
Jak już wspomniałem, Outward to gra RPG z bardzo otwartym światem. Kreator postaci wydaje się naprawdę biedy (a pomimo starań, naszej postaci nie można nazwać ładną), ponieważ definiujemy tylko wygląd. W grze możemy być kim chcemy i rozwijać naszą postać według własnego widzimisię. Historia, też nie stawia nas na pozycji herosa, czy zbawcy świata. Jesteśmy zwykłym mieszkańcem wioski, który dodatkowo spłaca dług swoich rodziców. I spłacać go musi, bo inaczej konsekwencje będą straszne. Dlatego wyrusza na wyprawę, która ma mu zapewnić pokaźną sakiewkę. Niestety wyprawa kończy się fiaskiem, statek rozbija się, a nasz „bohater” ledwo uchodzi z życiem. Dodatkowo – cała wioska wydaje się mieć tą tragedię w głębokim poważaniu, bo pierwszą rzeczą jaką robią mieszkańcy to domaganie się spłaty kolejnej raty długu. Dostajemy na to 5 dni. Początek nie wygląda zachęcająco.
Outward to tak po prawdzie symulator przetrwania w fantastycznym świecie w otoczce RPG. Bo kiedy już weźmiemy zadania, mające pomóc uzbierać pieniądze na tą nieszczęsną ratę, to po opuszczeniu murów wioski czeka nas przetrwanie, ciągłe pilnowanie poziomu pragnienia i głodu, ucieczka przed wszystkim co zobaczymy na naszej drodze oraz modlenie się, aby nic nie zjadło nas w czasie snu. Bieganie po nocach też nie należy do najbezpieczniejszych i raczej tego nie polecam (choć w początkowym etapie gry czas nagli i trzeba się zastanowić czy podejmować ryzyko), zwłaszcza że pomimo posiadania latarni, czy innej pochodni dość łatwo się zgubić. W grze udostępniony jest system craftingu, który jest dość rozbudowany. Całe szczęście większość podstawowych przedmiotów jesteśmy w stanie wyprodukować sobie sami (łącznie z bronią i tarczą), a materiałów do tego znajdziemy dość sporo. Trzeba jednak pamiętać, że aby stworzyć bardziej wymyślne przedmioty (i potrawy!) należy odnaleźć przepisy, bez nich nie będziemy w stanie tworzyć wielu naprawdę przydatnych rzeczy.
Walka w Outward podobna jest do tej znanej z gier Souls-like. Przewroty, timing, parowanie, ciągła kontrola Staminy. Ponieważ nie jestem fanem tego typu gier, dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do tego w jaki sposób walczyć i … kiedy walczyć. Początkowo z hurra optymizmem atakowałem każde zwierze napotkanie za murami (będzie mięso i racje żywnościowe!), niestety z dość opłakanym skutkiem, dlatego miejcie się w początkowych etapach na baczności i zbierajcie jagódki z krzaków. Przynajmniej nie zginiecie od razu. Śmierć też jest ciekawym elementem – po utraceniu wszystkich punktów życia, nasz bohater „ginie” po czym budzi się w losowej lokacji – najczęściej bez ekwipunku. Jedną z najbardziej frustrujących sytuacji był niespodziewany atak dwóch bandytów (którzy nie wyglądali jak bandyci i to mnie zmyliło), który doprowadził do mojej śmierci. Kiedy się ocknąłem, znajdowałem się w … obozie tych bandytów, bez ekwipunku, z informacją że zostanę stracony. Oczywiście wszyscy przeciwnicy są od nas mocniejsi, co kończy się kolejną śmiercią. Z uporem maniaka próbowałem zwiać z tego obozu przez około cztery godziny. W końcu skorzystałem z wcześniej zapisanej gry.
Oprawa audiowizualna stoi na przeciętnym poziomie. Jest to oczywiście bardzo subiektywne, jednak dla mnie gra jest po prostu brzydka. Momentami można trafić na dość ładne widoczki (zwłaszcza w dalszej części gry, kiedy poznamy już nieco więcej świata), ale ogólnie jest generycznie i nieco bez wyrazu – jakby całość stworzono z dostępnych w silniku bazowych assetów. Dialogi są dość drewniane (ale w Outward nie o fabułę chodzi) i krótkie, więc aktorzy podkładający głosy nie mogli się specjalnie wykazać.
Podsumowując – Outward: The Soroboreans jest grą dla określonego typu graczy. Nie jest to standardowe Action RPG dla szerokiej widowni, jak Assasins Creed, czy Tomb Rider. Potrzeba ciągłego pilnowania wielu czynników i nieustannego kontrolowania otoczenia pod kątem czającego się na każdym kroku niebezpieczeństwa staje się po 40 godzinach naprawdę męcząca. Jednak jeśli jesteście fanami takich hardkorowych symulatorów przetrwania w fantastycznym świecie – to jest to tytuł zdecydowanie dla Was (i dodajcie 1/2 punkty do oceny końcowej według własnych preferencji).
Grę do recenzji dostarczyło Koch Media Poland.
To nie jest recenzja dodatku The Soroboreans, tylko podstawowej wersji. Wprowadzacie w błąd.