Kolejny rok, kolejna Fifa. Malkontenci machną ręką i powiedzą, że każda z ostatnich pięciu części była identyczna, a zawzięci fani Ultimate Team pewnie siedzą już i otwierają swoje paczki z Edycji Mistrzowskich. Pierwszy raz od lat EA prezentuje jednak kilka argumentów, które przemówią do graczy należących do tej środkowej, bardziej obojętnej kategorii.
Kaszankaaaaa!
Powrót Ligi Mistrzów to zdecydowanie jedna z najgłośniejszych nowości, którą EA chwaliło się na każdym kroku, przy okazji premiery Fify 19. Podobnie sytuacja ma się wewnątrz gry. Zmieniła się oprawa graficzna, wiele spotkań jest teraz realizowanych w stylu telewizyjnym, jaki fani piłki nożnej obserwują we wtorkowe wieczory, a sami gracze są regularnie przypominani o powrocie tych najbardziej prestiżowych rozgrywek.
EA wykorzystuje nową licencję na niemalże każdym kroku, zachęcając fanów, by weszli w świat Ligi Mistrzów i spróbowali własnych sił wśród najlepszych drużyn na świecie. Pierwszy pomysł, który przychodzi na myśl większości ludzi, został zrealizowany bardzo sprawnie i czeka na nas zaraz po wyborze języka, jako jeden z osobnych kafelków głównego menu. Możemy rozegrać własną Ligę Mistrzów. Usiąść ze znajomymi, wybrać swoje ulubione drużyny i rozegrać cały turniej, od pierwszych spotkań fazy grupowej.
Twórcy dają nam również wolną rękę, jeżeli chodzi o modyfikacje, co jest motywem przewijającym się przez wiele kolejnych trybów Fify 19. Jeżeli brakuje Wam w Lidze Mistrzów Legii Warszawa czy Lecha Poznań, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wstawić ich w miejsce Barcelony. Może kusi Was również, żeby zobaczyć prawdziwą grupę śmierci, poprzestawiać nieco losowanie i patrzeć, jak światowe TOP4 trafia na siebie już w pierwszym etapie rywalizacji?
Ponadto Liga Mistrzów jest również zgrabnie wplatana w większość najpopularniejszych trybów, zarówno offline jak i online. W opcji szybkiego meczu możemy teraz rozgrywać dwumecze prosto z Ligi Mistrzów, w Drodze do Sławy wzmianki o prestiżowych rozgrywkach pojawiają się już w pierwszych cutscenkach, a do trybu Ultimate Team weszły nowe, piękne karty UCL, które można łatwo zdobyć dzięki wyzwaniom budowania składu.
Nie ma żadnych zasad
Chociaż Liga Mistrzów to zmiana bardzo imponująca i solidny argument w walce Fifa vs PES, prawdziwe, znaczące usprawnienia widać dopiero, gdy zaczniemy szukać głębiej, wracać do trybów, które w poprzednich odsłonach pozostawały takie same. Chodzi tutaj oczywiście o „Szybki mecz”, chleb powszedni dla osób odpalających Fifę głównie wtedy, gdy niespodziewanie do drzwi puka stary znajomy ze zgrzewką zimnego piwa.
Zapomnijcie o zwyczajnym wybraniu drużyn, dostosowaniu składów i walce 1 na 1. Jeszcze przed pierwszym spotkaniem, Fifa informuje nas o nowościach. Od teraz możemy tworzyć profile konkretnych graczy, łączyć je ze swoimi identyfikatorami online i prowadzić statystyki, zarówno właściciela konsoli, jak i osób, które przychodzą do niego zagrać kilka meczów. Ponadto, po przeczytaniu krótkiego wprowadzenia, pojawia się sporej wielkości menu, gdzie obok klasycznego meczu, możemy wybrać też kilka innych opcji.
Pojawia się możliwość zagrania dwumeczu, serii meczów składającej się z trzech lub pięciu spotkań, powraca również Liga Mistrzów, jej faza grupowa, półfinały czy nawet ścisły finał. Prawdziwy ukłon w stronę miłośników kanapowej rywalizacji EA poczyniło w oddzielnej zakładce, „Własne zasady”. To właśnie tam znajdujemy między innymi ten tryb, który kilka miesięcy temu był uważany za nowy battleroyale. Możemy zagrać mecz, gdzie strzały z daleka liczą się podwójnie, ustawić liczbę bramek, po którym spotkanie dobiegnie końca albo całkowicie wyłączyć faule, spalone i żółte kartki.
Właśnie tutaj Fifa, która już od lat stanowi doskonałą grę imprezową, szerzej otwiera się na tych użytkowników i zamiast zmuszać ich do włączania Ultimate Team, stara się uczynić ich życie jeszcze zabawniejszym. Nie ma mowy, żeby podczas jednej imprezy skończyły Wam się pomysły. Gdy nie wiecie już kim zagrać, a motyw Ligi Mistrzów odrobinę się przejadł, z pomocą przychodzą serie meczów albo „Finał Pucharu”, gdzie możecie wybrać niemal każde rozgrywki z całego świata i poznać drużyny, o których istnieniu mogliście nawet nie wiedzieć.
Droga do zniechęcenia fanów kariery
Miłośnicy trybów przeznaczonych dla jednego gracza będą zawiedzeni. W karierach czy trybie menedżerskim nie zmieniło się dosłownie nic. EA zdało się zapomnieć o graczach, którzy lubią spędzać wieczory, symulując kolejne sezony swoich ulubionych drużyn i dokonując widowiskowych transferów.
Chociaż nie jest to raczej alternatywa, ostatnią deską ratunku w kwestii jednoosobowej rozrywki jest Droga do Sławy. Przygody Alexa Huntera powoli zamieniają się w jedną, wielką telenowelę, która rozpoczyna się w tym roku od możliwości zagrania dziadkiem utalentowanego piłkarza i zobaczyć, skąd wziął się ten zapał do futbolu. Różnorodności w tym roku nie brakuje, bowiem po kilku męczących cutscenkach okazuje się, że przez cały sezon będziemy mogli również wcielić się w Danny’ego i Kim Hunter. Możemy całkowicie zignorować resztę „obsady” i skupić się na jednym zawodniku, ale gra stara się urozmaicić nasze doświadczenie i podpowiadać odpowiednie momenty, kiedy warto zmienić się na inną postać, rozegrać kolejne mecze, podjąć kolejne decyzje.
Ponadto, żeby zakłócić nieco rutynę, która wdziera się w Drogę do Sławy po kilku(nastu) rozegranych spotkaniach, twórcy zmienili również sposób treningu. Wciąż zostajemy wrzucani w mini-gierki podobne do tych, które pojawiają się przed rozpoczęciem meczów offline, jednak w tym roku dostajemy również cos poza tym. Alex staje przed możliwością wyboru swojego mentora. Zależnie od tego, jakie statystyki chce rozwijać, zostaje wrzucony do grupy kilku zawodników, którzy dostają swoje oddzielne znaczniki podczas rozgrywanych spotkań. W ten sposób buduje się szacunek u swojej grupy mentorskiej odblokowuje kolejne rodzaje treningów i pracuje nad statystykami.
Droga do Sławy przeżyła mały lifting i zdecydowanie zasługuje na pochwałę. Cutscenki momentami męczą, a rutyna pojawia się niezależnie od licznych urozmaiceń, ale wciąć można potraktować to jako udany do dodatek do bardzo dobrej gry online.
Ultimate Team
Usprawnień ciąg dalszy. Nikogo pewnie nie zaskoczy już fakt, gdy napiszę, że jeżeli nie traktujecie Fify jak Mario Party czy Overcooked, Ultimate Team to jedyny powód, żeby kupić tę grę. Sezony online wieją nudą i pustkami, nie mówiąc już nawet o wirtualnych klubach, a czasy, kiedy rywalizacja pomiędzy najlepszymi klubami i walka o pierwszą ligę były w centrum zainteresowania graczy, już dawno minęły. EA wygląda też na zbyt szczęśliwe z pieniędzy zarabianych na popularnym trybie, żeby przypominać użytkownikom o istnieniu innych możliwości. Chociaż Ultimate Team jest wciąż nastawiony na ogołocenie portfeli jak największej ilości graczy, a hazard jest tu głównym sposobem na zdobycie porządnego składu, nie można nie wspomnieć o tym, jak dużo czeka nas w tym roku nowości.
Przede wszystkim, zniknął system lig, awansów, spadków i walki o punkty. W jego miejsce wkroczyło Division Rivals. Po pierwszy pięciu rozegranych meczach, nasze umiejętności zostają ocenione. Zostajemy wrzuceni do konkretnej dywizji, co ma pozwolić nam grać z rywalami na podobnym poziomie. W nowym trybie wszystko kręci się wokół punktów. Rozgrywane mecze oraz to, jak sobie w nich poradzimy, dają nam punkty. Punkty, podobnie jak w Squad Battles, składają się na kolejne rangi, według których każdego tygodnia gra przydziela nam kilka nagród do wyboru.
Ponadto Division Rivals jest również sposobem, żeby zakwalifikować się do Mistrzostw FUT. Zapomnijcie o uciążliwym graniu turniejów. Pojawiła się nowa waluta, punkty mistrzowskie, i to dzięki nim, kwalifikujemy się do tych najbardziej prestiżowych rozgrywek. Nikt nas nie pogania, nikt nie wymaga wygrywania meczów za meczem. Punkty nie resetują się, cały czas zbierają i nawet gdyby miało zająć nam to miesiąc, w końcu zbierzemy odpowiednią ilość waluty, by wykupić swoje miejsce weekendowych meczach.
Squad Battles pozostało niezmienne, codziennie podrzucając nam nowe składy społeczności do pokonania. Podobnie ma się sytuacja z wyzwaniami budowania składu. Zamysł jest dokładnie ten sam, chociaż po pierwszym tygodniu warto pochwalić ich ilość. EA dało możliwość nie tylko zdobycia nowych kart z Ligi Mistrzów, ale później również wymiany tych niechcianych na coś nowego. Ultimate Team idzie w dobrym kierunku, wciąż dając swoim fanom kolejne aktywności, jednak dalej pozostaje trybem dla tych, którzy mają zbyt dużo wolnego czasu.
Standardowe bolączki w gameplayu
Jeżeli ktoś gra regularnie w Fifę i uważa się za w miarę doświadczonego gracza, wie pewnie, jak wygląda pierwszy miesiąc każdego tytułu. Przedpremierowe demo zazwyczaj nie pokazuje dosłownie niczego, a potem prosto w twarz dostajemy grą, która tak różni się od poprzedniej części, że z miejsca zaczyna irytować. Chociaż irytacja jest akurat kwestią bardziej personalną, to można śmiało stwierdzić, że EA dokonało zmian w swoim standardowym stylu. Mieli dobry pomysł i chcieli zaadresować odpowiednie problemy, ale zrobili to zbyt dosłownie.
Podobnie jak w przypadku poprzednich części, najlepiej zmiany w rozgrywce oraz interakcję pomiędzy zawodnikami widać w Ultimate Team. W ten sposób można było szybko zauważyć pierwszą zmianę, szybkość piłkarzy ma w tym roku znaczenie wręcz marginalne. Fifa 18 zmuszała do wypuszczania przed sobą piłki, podejmowania ryzyka wyjścia bramkarza albo przejęcia, w imię zdobycia przewagi nad goniącym nas obrońcą. Teraz nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Jeżeli nie zagramy długiej piłki, do której nasz szybki napastnik będzie biegł równolegle z obrońcą, zostaniemy po prostu dogonieni. Samo przyjęcie piłki bardzo mocno zwalnia piłkarzy i powoduje, że ci najlepsi gracze muszą zacząć używać nie swojej prędkości, ale panowania nad piłką oraz zwinności.
Dalej od realizmu odbiega kolejna wypadkowa nowych zmian, którą ciężko jest wytłumaczyć. Wkraczamy bowiem w świat Fify Street, gdzie co druga piłka uderzana jest z przewrotki. Piłkarze nawet nie rozglądają się dookoła, czasem ledwo zwracają uwagę na tor lotu piłki. Pierwsza myśl jest ta sama w każdym przypadku: „A może by tak uderzyć nożycami?”. Niezależnie od tego, czy gramy pierwszym składem złożonym z brązowych graczy, czy z wypożyczenia trafił nam się Ronaldo. Każdy ma te same, absurdalne pomysły i co najzabawniejsze, wszystkich cechuje zaskakująca skuteczność.
W połączeniu z kilkoma innymi problemami, piłkarskiemu pinballowi, niecelnymi podaniami, bardzo mocnymi strzałami finezyjnymi i częstymi sytuacjami, gdzie zawodnicy gubią piłkę między własnymi nogami, Fifa 19 sprawia wrażenie, jakby większość strat lub groźnych sytuacji wynikała bardziej z przypadku niż przemyślanych akcji układanych w głowie przez środkowych pomocników. Sporo problemów wynika jednak z corocznych mankamentów każdej, nowej Fify i prawdopodobnie sporo z nich ulegnie zmianie w nadchodzących aktualizacjach.
Zmiany zostały poczynione w odpowiednim kierunku, a przy odrobinie zmian, powinniśmy doczekać się naprawdę świetnej odsłony serii. Nawet bardziej pozytywnie można podejść do nowej mechaniki strzałów, precyzyjnego wykończenia. Chociaż włączenie tej opcji jest dobrowolne, pomysł wprowadza kolejny skillowy element do rozgrywki. Kiedy wciśniemy przycisk strzału drugi raz, zbierając się do wykończenia piłki, nad głową piłkarza pojawi się pasek, który każe nam w odpowiednim momencie wcisnąć oddać strzał. Pomyłka kończy się wyrzuceniem piłki poza boisko, a im bardziej precyzyjne wykonanie, tym większa szansa na skończenie z kolejną bramką na koncie.
Fifa 19 mocno zaskakuje. Rozgrywka podąża w odpowiednim kierunku, Droga do Sławy wprowadza odrobinę potrzebnej świeżości, a miłośnicy kanapowego grania ze znajomymi będą zachwyceni szerokim wachlarzem możliwości, jaki otwiera przed nimi nowa odsłona. Jeżeli jednak jesteście zainteresowani wyłącznie graniem online, Ultimate Team to główny powód, dla którego mielibyście wybrać do sklepu po ostatnią Fifę.
Grę do recenzji dostarczyło EA Polska
Dodaj komentarz