Gra w ubiegłym roku zadebiutowała na komputerach osobistych. W tym roku mamy okazję przetestować ją na konsoli nowej generacji.
Infinity Runner to połączenie gry akcji, sci-fi i horroru, a wszystko to w technologii 3D. Za produkcję odpowiedzialne jest niezależne studio Wales Interactive. Wcielamy się tutaj w rolę więźnia usiłującego uciec ze statku Infinity znajdującego się gdzieś w kosmosie, który znalazł się tam, aby uratować ludzkość. Misja skazana jest niestety na niepowodzenie, gdyż na tej ogromnej machinie żyje ostatni z mitycznych wilkołaków nękający wszystkich żyjących. Podczas przemierzania kolejnych poziomów towarzyszy nam tajemniczy sojusznik, który udziela nam rad, podpowiada co powinniśmy w danej sytuacji zrobić i w jakim momencie. Tak to wszystko mniej więcej wygląda.
Nasze zadanie jest bardzo proste, choć w dosłownym znaczeniu tego słowa wcale nie jest ono takie łatwe. Musimy wykorzystać nasze wszelkie zdolności parkour, aby wydostać się z pułapki, a przy tym nie dać się zabić przez wilkołaka i strażników statku. Po rozpoczęciu poziomu nasz więzień zaczyna nieustanny bieg, a jedyne (wbrew pozorom) co musimy zrobić to unikać różnego rodzaju przeszkód skacząc, ślizgając się, w odpowiednim momencie skręcając, omijając, a na końcu walczyć z przeciwnikami. Walka z nimi opiera się na wciskaniu odpowiedniej sekwencji przycisków pada w ograniczonym odstępie czasowym. Niewyrobienie się w czasie czy też naciśnięcie nieodpowiedniego przycisku kończy się rychłą śmiercią.
W grze mamy 7 różnych lokacji. Każda z nich ma z kolei 2 sektory, co daje nam łącznie 14 poziomów. Co prawda wyglądem nieco się od siebie różnią, ale ich budowa jest identyczna. Są to wąskie, kręte korytarze, niekiedy z otwartą przestrzenią. Niemniej jednak nasz bieg prowadzony jest w linii prostej. Sterowanie w grze jest bardzo proste. Lewy analog odpowiada za poruszanie się na boki, prawy analog za skręcanie postaci w lewo i prawo, L2 za ślizg i R2 za skok. Pozostałe przyciski wykorzystywane są w czasie walk z przeciwnikami. Podczas biegu możemy zbierać dokumenty (takie niebieskie kwadraciki). Podwyższają one nasz ogólny wynik po ukończeniu poziomu. Oprócz tego każda lokacja zawiera jeden przedmiot kolekcjonerski, swoim wyglądem przypominający diamencik. Zazwyczaj jest on umiejscowiony w otwartej przestrzeni i wymaga podskoku. Nie ma raczej większego problemu, aby go zauważyć.
Do dyspozycji mamy 2 tryby rozgrywki. Story Mode, czyli po prostu fabularny bieg oraz Arcade Mode. W tym drugim znajdują się Score Mode, Distance Mode, Time Mode i Infinity Mode. Pierwszy z nich pozwala na wybranie odpowiedniego progu punktowego, np.: 1500 punktów. Po osiągnięciu go nasza zabawa kończy się. Chodzi tutaj głównie o jak najszybsze zebranie odpowiedniej ilości punktów. Zresztą zarówno w trybie fabuły, jak i w pozostałych wszystko wykonujemy na czas. W Distance Mode z kolei ustawiamy sobie dystans, jaki chcemy pokonać i po którym kończy się rozgrywka. Nie trudno się domyślić, że w trybie Time Mode ustalamy czas na bieg, a naszym zadaniem jest zdobycie jak największej ilości punktów. Infinity Mode jest to natomiast niekończący się bieg. Rusza czas, poziom trudności ustawiony jest na Easy, ale w ramach coraz dłuższego dystansu i kolejnych minut biegu poziom zwiększa się, a my awansujemy na kolejne klasy biegaczy zdobywając niezliczoną ilość punktów.
Oprawa graficzna sprawia raczej wiele do życzenia, mimo że właściwie nie ma czasu, aby jej się dokładnie przyjrzeć. Problem stanowią nawet pewne sekwencje dialogowe wypowiadane przez naszego sojusznika. Niejednokrotnie rozbiłam się gdzieś na ścianie, bo nie byłam w stanie doczytać na tyle szybko pewnych fragmentów. Jak już wcześniej wspomniałam poszczególne sekwencje właściwie nie różnią od siebie. Jest to zlepek wąskich korytarzy, które graficznie różnią się chyba kolorem i to tyle co z tego zapamiętałam. Choć pewne zaskoczenie jednak jest! Jedna z lokacji znajduje się na otwartej przestrzeni, ale oczywiście biegniemy po mostku ograniczonym dwoma barierkami czyli nic się w tej materii nie zmienia. Nieco lepiej jest ze strony dźwiękowej. Podczas przemierzania kolejnych kilometrów towarzyszy nam charakterystyczna, nazwałabym „biegowa”, szybka muzyczka. Niemniej jednak nie ma tutaj jakiś fajerwerków. Zresztą chyba to, że istnieje trofeum za wyłączenie muzyki w grze mówi samo za siebie. To taka mała dygresja.
Na sam koniec zostawiłam sobie jeszcze setki błędów, błędów i błędów! Skoro nie jest to produkcja najwyższych lotów, to wymaga się od niej przynajmniej płynnej rozgrywki, która niestety taka nie jest. Wielokrotnie mają miejsce spadki fpsów, gra laguje, że aż żal patrzeć. Co prawda, najczęściej jest to przy zakrętach i nie wpływa to jakoś na naszą zabawę (ani razu nie zdarzyło mi się utracić życia poprzez wspomniane spowolnienia). Błędy graficzne również pojawiają się dosyć często, a o doczytujących się teksturach już nawet nie wspomnę! O pomstę do nieba proszą także zawieszenia gry, które w trybie Infinity występują nagminnie. Niestety koniec tego jest taki, że rozgrywkę trzeba restartować i zaczynać wszystko od początku. Tak więc 30 minutowy bieg można sobie wówczas schować w ….. kieszeń.
No cóż. Infinity Runner to produkcja, którą można ukończyć w jeden wieczór. Najgorsze jest pierwsze kilkanaście minut, aby poznać wszystkie przyciski, wyczuć tempo zabawy, a później to już z górki. Na „normalnym” poziomie trudności udało mi się grę ukończyć w nieco ponad godzinę. Tytuł ma jednak coś takiego w sobie, że pomimo tego, że niekiedy potrafi zirytować, to chce się do niego wracać. Na pewno jest to produkcja dla osób lubiących wyzwania zręcznościowe, bowiem fabuła nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Oprawa graficzna nie powala, ale właściwie nie zwraca się na nią większej uwagi. Przed oczami mamy tylko przeszkody i korytarz, którego zakręty mogą okazać się dla nas śmiertelne.
Grę do recenzji dostarczył: Wales Interactive.
PS. Dla łowców trofeów dodam, że aktualnie nie jest możliwe zdobycie platyny ze względu na jedno zglitchowane trofeum. Jednak studio poinformowało nas, że już naprawiło ten problem i niebawem pojawi się aktualizacja.
Dodaj komentarz