Moje pierwsze spotkanie z gatunkiem.
W grze wcielamy się w łowcę, który przybył do ogarniętego plagą miasta Yharnam, żeby oczyścić je z potworów. Panuje choroba. Każdy zarażony w powolnym procesie ze zwykłego mieszkańca zmieniają się we wroga pragnącego jedynie rzucić nam się do gardeł. I tak wybieramy coś na kształt klasy postaci, bierzemy w dłoń broń i ruszamy na misję, która od początku wydaje się być czymś niemożliwym.
Używa się czasami zwrotu: „napięcie i klimat można kroić nożem”. To jest to. Już spotkanie z pierwszym wrogiem daje graczowi do zrozumienia, z czym ma do czynienia. Małe, ciemne, delikatnie klaustrofobiczne pomieszczenie z drzwiami prowadzącymi gdzieś dalej. Tam już większy pokój pełny książek, staroci i kilku stołów. Gdzieś z kąta wychyla się do nas potwór przypominający wilkołaka. Lawirujemy między przeszkodami ciemnego pokoju, czekając na dogodny moment do ataku, wyprowadzamy kilka ciosów i giniemy… I tak przez całą grę. Małe pokoje zmieniają się w ciemne budynki, a większe lokacje w całe miasto, po którym przyjdzie nam poruszać się w poszukiwaniu drogi do kolejnych bossów.
Pewnie czytaliście już recenzje. Ja podejdę do tego od trochę innej strony. Powiem Wam, dlaczego dla mnie Bloodborne to najlepsza gra aktualnie dostępna na PS4.
Przyjazna dla początkującego gracza
Dark Souls znam jedynie z opowieści znajomych, którzy większą miłością darzą komputery niż konsole. „Gdybyś ty wiedział, ile męczyłem się z tym bossem” albo „Przez pierwsze kilkanaście godzin chciałem wyrzucić komputer przez okno” były standardem większości opowiadań. W Bloodborne nie giniesz tak często, jak mogłoby się wydawać. Latarnie, które zapewniają nam możliwość zapisu i ulepszenie postaci nie stoją może na każdym rogu, ale można bezpiecznie do nich wracać, jeżeli świadomie i w pełnym skupieniu chodzimy po mieście.
Nie zmienia to jednak faktu, że czasami trafiał mnie jasny szlag. Wiązanki różnych dziwnych słów latały po pokoju. To jest trudna gra.
Wygląda bardzo dobrze
Były delikatne narzekania na cienie, ale ja zupełnie tego nie kupuję. Nie zwracam uwagi na takie aspekty, zwyczajnie mi umykają, kiedy mam do czynienia z grą zrobioną na tak wysokim poziomie. Tak jak wspominałem, klimat jest bardzo ciężki. Zazwyczaj, tak jak i w przypadku filmów, powoduje to po prostu zmęczenie. Człowiek czuje się przytłoczony tym, co go otacza, rozkłada sobie daną rozrywkę na krótkie sesje, żeby jakoś przełknąć ciężar tego, z czym przyszło nam się zmierzyć. Tutaj… Nic z tych rzeczy. Mogłem siedzieć długimi godzinami przed telewizorem. Dalej czułem klimat, dalej byłem świadomy budowania tego świata, ale mimo to nie przestawałem grać. Graficznie gra stoi na wysokim poziomie. Jest to jednak aspekt, który bardziej zgrywa się z resztą tytuł niż coś, co zmuszałoby nas do podnoszenia szczęki z podłogi.
System walki
Fani serii zostali pozbawieni jakiejkolwiek możliwości obrony. Cóż za przemyślane posunięcie… Gdyby nie ten fakt, większość zagorzałych hardcorowców przebiegałaby przez całą przygodę. Trzeba było się przestawić. Nie jest to może kolosalna zmiana, ale fakt braku jakiejkolwiek tarczy może trochę napsuć.
Możliwości obrony są tak naprawdę dwie. Pierwszą z nich jest klasyczny unik. Po prostu odskakujemy na bok. Drugie wyjście z trudnej sytuacji to pistolet, który trzymamy w lewej ręce. To wymaga jednak treningu i zrozumienia mechaniki. Możemy bowiem przerywać dłuższe ataki przeciwników. W przypadku tych słabszych wystarczy strzelić. Bossy wymagają już większej precyzji i wyczucia odpowiedniego momentu.
Zdradzieckie bronie
Tak to zostało przetłumaczone w polskiej wersji językowej. Kupujemy topór, bierzemy go w prawą dłoń, wciskamy L1 i nagle staje się on dwuręczny. W innym przypadku możemy na zwykły miecz nałożyć końcówkę wiszącą nam na plecach, która zamienia go w ciężki, potężny młot. Kapitalne.
Tryb wieloosobowy
Ta opcja jest taka, jaka być powinna. Możemy wezwać innego gracza do pomocy, zużywając wglądy albo rzucić komuś rękawicę w PvP. Dynamiczny system walki karcący za każdy błąd tylko dodaje dreszczyku emocji. Ponadto podłączenie do sieci pozwala nam na odkrycie wskazówek, które łowcy zostawiają na ziemi, by pomóc innym pokonać trudny moment.
Bloodborne ma to „coś”
Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, ta gra kupiła mnie jako całość. Nie miałem nigdy do czynienia z tym gatunkiem gier. Chcę tego więcej. Bloodborne to dla mnie taki tajemniczy facet w czarnym płaszczu, który rzuca mi pod nogi miecz i z cynicznym uśmieszkiem na ustach mówi: „Podnieś go i spróbuj dojść do końca. Pewnie i tak ci się nie uda”. Jest to dla mnie pierwszy tytuł stanowiący takie wyzwanie. Wyzwanie realne. Nie takie, które ustawiam sobie sam. Ta gra jest faktycznie trudna.
Sama koncepcja gatunku jest fantastyczna. Podłączenie do sieci daje jeszcze większą satysfakcję. Widma innych graczy i świadomość, że nie tylko my męczyliśmy się w danym punkcie… Nieocenione.
Wisienka na torcie
Tym „czymś” jest też aspekt gry, który zachęca nas do dalszej przygody. Kiedy giniemy z jakimś bossem albo po prostu trafia nas facet z widłami, nie przechodzi przez głowę myśl w stylu: „Przecież to bez sensu, nigdy tego nie przejdę”. Drzwi są otwarte… Możemy spróbować jeszcze raz, jeżeli śmierć nastąpiła zbyt szybko albo po prostu cofnąć się kilka kroków i zebrać środki, które pozwolą nam ulepszyć postać. Nie odrzucamy pada na bok zirytowani i wracamy do innych gier. Zaciskamy ręce mocniej na kontrolerze i zastanawiamy się, co zrobić inaczej, żeby wreszcie się udało.
Co jest nie tak?
Loadingi. Gra nie może ładować się tak długo po naszej śmierci, jeżeli jest to element, który będzie towarzyszył nam przez całą grę. 30 sekund to naprawdę dużo.
Bloodborne to pierwsza gra, dla której z pełną świadomością kupiłbym PS4.
Grę do recenzji dostarczył wydawca- SCE Polska
jeezcze tylko niech naprawia te dziwne gubienie kpatek i bedzie git