Polacy potrafią robić zarówno świetne gry wideo, jak i takie, które czasem nie powinny ujrzeć światła dziennego. Jednakże są też i takie, które mają świetny pomysł na siebie, ale brakuje im dobrego wykonania.
Gliwickie The Farm 51 podjęło próbę przeniesienia klimatu znanego z Uncharted, przygód Lary Croft oraz Indiany Jonesa do środowiska First Person Perspective. Pomysł bardzo dobry i dosyć innowacyjny, jak na dzisiejsze podejście do tematyki archeologii, poszukiwaczy przygód i starożytnych artefaktów. Jednakże już przy pierwszym dłuższym kontakcie z grą na myśl może przyjść skojarzenie polskiej produkcji z nieco już zapomnianym FPS-em lat 90 pod tytułem Exhumed – a.k.a. Powerslave, wydane na PSX, Sega Saturn i PC.
Fabuła Deadfall Adventures kręci się w okół tajemniczego przedmiotu zwanego Sercem Atlantydy, który ponoć daje swemu posiadaczowi nieśmiertelność. Nic zatem dziwnego, że w latach 30-tych, kiedy to została osadzona akcja gry pragną go zdobyć zarówno Hitlerowcy, jak i Rosjanie. Jak zwykle bywa przy takiej „okazji” znalazł się nieustraszony poszukiwacz przygód, którym w tym przypadku jest James Lee Quatermain – potomek sławnego Allana Quatermaina, czyli fikcyjnej postaci wykreowanej przez Henry’ego Ridera Haggarda. Jest autorem cyklu powieści, których bohaterem był właśnie wspomniany Allan – najsłynniejsza to „Kopalnie króla Salomona”.
Podczas naszej pięknej przygody przyjdzie nam zwiedzić egipskie piramidy, skutą lodem Arktykę, czy też Amerykę Południową – w większości z towarzyszami, zwłaszcza dosyć ładną panią Archeolog imieniem Jennifer. Aby urozmaicić nam przechadzkę po danych lokacjach autorzy postanowili w dużej mierze skupić uwagę gracza na eksploracji. Dzięki czemu gra zyskuje na wartości i eliminuje sporo elementów tak zwanej liniowości – skarby mogą być ukryte w każdym zaułku, więc jeśli chcemy zdobyć ich jak najwięcej musimy zaglądać gdzie tylko się da. A uwierzcie, że będziecie chcieli mieć sporą kolekcję przedmiotów pochowanych prze ekipę The Farm 51. Dlaczego?
Wszystko rozchodzi się o bardzo dobrze wykonany system walki wprowadzający element, którego bardzo brakowało mi w Uncharted oraz nowym Tomb Raider – naszymi przeciwnikami będą nie tylko ludzie, lecz i starożytne mumie i inne straszydła. Do naszego arsenału zagłady wejdą bronie znane z historii, takie jak ; Tomphson, Mp-38, Kar 98, a nawet Panzerfaust – takich pukawek użyjemy przeciw nazistom i sowietom. Zaś do walki z potworami będziemy musieli wykorzystać nasza latarkę, której skupione światło spala ich antyczne ciała.
Jak już wspomniałem konstrukcja poziomów pozwala na sporą swobodę i stawia na eksplorację, dzięki której znajdziemy cenne skarby. Dla całej rozgrywki są one o tyle ważne, że są one jedynym źródłem rozwoju atrybutów i umiejętności naszego bohatera, które można rozwijać przy specjalnych magicznych posągach. Podchodząc do nich otwieramy menu podzielone na trzy ścieżki; życia, wojownika i światła. Pierwsza z nich pozwala zwiększyć zdrowie i wytrzymałość Jamesa, kolejna usprawnia jego posługiwanie się bronią palną, zaś ostatnia udoskonala możliwości latarki.
Panowie i panie z Gliwic postanowili również postawić przed graczem małe wyzwanie w postaci wielu bardzo ciekawych i dobrze skonstruowanych zagadek. Niektóre może i nie są jakoś arcytrudne, lecz są też i takie, które zajmą nam kilka minut na pogłówkowanie. W dodatku nie polega to na schemacie „znajdź wajchę, a otworzą ci się drzwi”. Całość jest dosyć rozbudowana, wymaga na przykład odpowiedniego ustawienia zwierciadeł nakierowując światło w odpowiednie miejsca.
Jednak żadna gra, nawet z najlepszym pomysłem nie obroni się przed krytyką, jeśli jej wykonanie techniczne pozostawia wiele do życzenia. O ile warstwa audio jest naprawdę bardzo dobra – wszystkie odgłosy i muzyka koją duszę, to grafika i błędy są czymś, co może zniechęcić wielu z was.
Wizualnie Deadfall Adventures wygląda jak produkcja z początków siódmej generacji konsol. Kiepskie wykończenie elementów środowiska, niekiedy bardzo brzydkie postacie (poza głównym charakterami) i bardzo słabo wyglądająca woda. Małym paradoksem jest to, że jak na grę bawiącą się światłem, nawet ten element nie jest wykonany tak jak mógłby być – światło latarki czasem pada w jakieś dziwne miejsca, a nawet nie oświetla obiektów z ciemnych zaułkach. Dodatkowo żadna postać(!) nie ma cienia…. żadna. Na pochwałę zasługuje jednak ogólna prezencja zwiedzanych miejscówek, z których najlepsza jest ta w Gwatemali.
Produkcja The Farm 51 nie jest co prawda tak zabugowana jak przeciętne dzieło polskiej konkurencji, lecz i tu zdarza się, że przeciwnik umrze na siedząco, lub w powietrzu. Brakuje tutaj też dbałości o szczegóły, które mogłyby poprawić ogóle odczucia po sesji z grą. Po pierwsze James nie umie pływać – tak, poszukiwacz skarbów nie umie pływać i ginie przy kontakcie z głęboką wodą. Poza tym niektóre obiekty nie mają przydzielonej detekcji kolizji – kule przelatują przez nie jak gdyby nigdy nic, bohater może wejść w ścianę.
Zwieńczając mój wywód, Deadfall Adventures to dobra gra, której mankamentem jest dosyć słabe wykonanie techniczne. Jednakże nie ma za co winić ekipy The Farm 51, wiadomo, że PS3 ma trudną architekturę, a budżet produkcji był ograniczony, lecz gdyby pieniądze wyłożone na stworzenie trybu multiplayer przełożyć na singla byłoby o wiele lepiej. Niestety patrząc w statystyki i wchodząc na serwery można gołym okiem dostrzec to, że multi jest tu martwe. Przez kilka dni nie udało mi się połączyć z żadnym graczem. System gry wieloosobowej warto tworzyć tylko w produkcjach znanych, które przyciągną masę chętnych, inaczej są to pieniądze wyrzucone w błoto.
Plusy
- Klimat
- Oldschoolowość
- Zagadki
- Muzyka
Minusy
- Martwy multiplayer
- Wykonanie techniczne
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy The Farm 51.
Dodaj komentarz