Dziesięć lat czekaliśmy na nowego Dragon Age od Bioware. Czy warto zagrać w The Veilguard (Straż Zasłony)?
BioWare to bez wątpienia jeden z najbardziej zasłużonych deweloperów, który przyczynił się do rozwoju gier RPG. To właśnie dzięki niemu powstały tak kapitalne, klasyczne gry RPG jak Baldur’s Gate, czy Neverwinter Nights. Z pewnością dzisiejsi gracze kochają kanadyjskie studio za Mass Effect lub Dragon Age. Aby grać w produkcje BioWare, trzeba być niestety bardzo cierpliwym graczem. Ostatni Dragon Age wyszedł dokładnie 10 lat temu, a w końcu nadszedł czas na Dragon Age: The Veilguard (Straż Zasłony — bardzo mi się ten polski tytuł nie podoba). Przekonajmy się, czy BioWare potrafi robić nadal dobre gry.
Pisanie recenzji gry RPG po premierze to nic przyjemnego. Nie da się ukryć, że wyrażone już opinie przez wyselekcjonowane przez EA grono dziennikarzy oraz wrażenia graczy, którzy już grali w pewien sposób wpłynie na moją opinię. Niestety, jak dobrze bym się ukrywał, nie da się nie trafić na kontrowersyjne tematy, których wokół nowego Dragon Age nie brakuje. Skrytykowane zostało tu niemal wszystko. Od oprawy graficznej (która nie jest już tak mroczna) przez dialogi (przypominające te z filmów dla nastolatków z kanału Disney) po wciskanie na siłę ideologii woke. BioWare robi laurkę dla osób transpłciowych, która tak naprawdę wcale nie jest kolorowa.
Kreator postaci
Rozgrywkę w Dragon Age: The Veilguard zaczynamy od stworzenia naszej postaci w bardzo zaawansowanym kreatorze. Wybieramy rodowód (człowiek, elf, czy krasnolud), personalizujemy wygląd, a następnie przechodzimy do klasy (ja wybrałem maga, czego bardzo później żałowałem), dalej frakcję oraz styl gry. Będąc przy wyglądzie, możemy wybrać płeć oraz zaimki. Jeśli chcesz grać jako osoba niebinarna z zaimkami onu/jenu, to gra Ci na to pozwala i będzie zwracać się do Ciebie w odpowiedni sposób. Płeć postaci możesz zmienić także w Latarni. Ta jest naszą główną bazą wypadową. Zmiany płaci możemy jednak dokonać tylko raz i nie da się już tej decyzji cofnąć. Latarnia jest również miejscem, gdzie rozmawiamy z naszymi sojusznikami oraz ulepszamy sprzęt. Warto dodać, że granie postacią niebierną z odpowiednimi zaimkami to nic złego i bardzo fajnie, że Dragon Age to umożliwia. Jednak jeżeli nie chcesz mieć do czynienia z ideologią woke, to BioWare Ci na to niestety nie pozwoli.
W trakcie rozgrywki poznajemy Taash z rasy qunari, wojowniczkę polującą na smoki. Jest wielka niczym Kratos z God of War, dzierży dwa topory i świetnie nadaje się do drużyny. Szybko okazuje się, że Taash ma problem ze swoją tożsamością – nie czuje się ani kobietą, ani mężczyzną. Swoje problemy przelewa nie tylko na gracza, ale całą naszą drużynę. Gracz w tej sprawie niestety ma związane ręce. Jakbyśmy nie poprowadzili dialogów z Taash i naszym zespołem, to zawsze w pewnym stopniu będziemy ją wspierać i przytakiwać.
Infantylne dialogi
Do tego te dialogi są naprawdę źle i sztucznie napisane. Cała prezentacja tego, co czuje Taash i kim chce być jest nienaturalna. Bardzo nie podobała mi się scena, gdy Taash trafiła do Latarni. Odwiedzam ją w pokoju, aby porozmawiać i po kilku zdaniach Taash przyciska moją postać do ściany i zaczyna ją obwąchiwać. Pojawia się opcja romansu, możemy się sprzeciwić albo kontynuować. Wyszło to tak szybko i tak nienaturalnie, że pozostało mi tych schować twarz w dłoniach z zażenowania. A przecież BioWare to mistrzowie i wirtuozi prowadzenia romansów w grach. Najwyraźniej nie jest to już ten sam zespół co kiedyś.
Gry RPG to wolność wyboru, a BioWare w przypadku wątku Taash tę wolność niestety nam odbiera. Jeżeli nie chcesz komuś pomagać, wysłuchiwać czyjeś historii, to po prostu tego nie robisz. Albo odsyłasz do obozu i zapominasz o jej istnieniu, jak to ma miejsce w kapitalnym Baldur’s Gate 3. Nie wspominam przypadkowo o tym wątku już na początku recenzji.
Z jednej strony chcę zwrócić uwagę, że BioWare zrobiło krzywdę wszystkim graczom, bez względu na to, jaką ideologią się kierują. Natomiast z drugiej strony Taash poznajemy już po kilku godzinach gry w samym głównym wątku fabularnym. Niemal 3/4 gry przechodzimy już z kulą u nogi i świadomością, że nasza wolność wyborów została nam odebrana. Tak się już nie da normalnie grać w grę cRPG. Aby jako tako dobrze bawić się w Dragon Age: The Veilguard, trzeba po prostu zapomnieć o tym, że jest to gra cRPG i podejść do niej jak do najnowszych odsłon God of w War.
Dragon Age: The Veilguard to grzeczna gra
Dragon Age: The Veilguard do przesady stara się być „grzeczną grą„, a przypominam, że na pudełku mamy czerwone logo PEGI18. Ten znaczek jest pewnie tylko po to, abyśmy mogli w kreatorze postaci i lustrze w Latarni zobaczyć kobiece piersi i ustawić suwakiem wielkość genitaliów. Jeżeli chcielibyście być posłańcem zła, niczym w Baldur’s Gate 3, to nic z tych rzeczy. Nowy Dragon Age ma trzy główne opcje dialogowe: miły, śmieszny i stanowczy. Stanowczy w żadnym stopniu nie oznacza złych intencji; nasza postać po prostu pewnym głosem powie, co ma do przekazania. Natomiast wybierając opcję śmieszne, możecie poczuć się trochę jakbyście oglądali filmy o Avengersach od Marvela.
Czasem pojawią się dodatkowe opcje, jak współczucie lub zagranie siłowe. Czego bym nie wybrał, gra w żaden sposób nie była w stanie mnie zaskoczyć potoczonym dialogiem oraz nie wywołała poczucia, że mogłem wybrać coś innego. Konsekwencje z wyborów w dialogach praktycznie nie istnieją. To w znacznym stopniu sprawa, że nasza inteligencja dzięki tej grze szybko maleje. Co ciekawe w jednej z pierwszych potyczek z opcją siły mogłem mojego oponenta nazwać „idiotą” i wiecie co? To słowo wcale w dialogu nie padło… Innym razem pojawiła się opcja uderzenia i faktycznie moja postać wyprowadziła bokserski nokaut, w końcu poczułem się przez chwilę, jak ktoś zły. Nie zapomnę również sceny, gdy spotkałem mocno ranną postać, leżącą w kałuży krwi, a jeden z moich sojuszników lub moja postać pyta: „co cię boli?”. Po dwóch zdaniach NPC umiera. Kurtyna. Mnie boli czytanie tych dialogów, ponieważ na polski dubbing się nie zdecydowano.
Satyfakcjonująca walka
Niestety dialogi nie są mocną stroną tej gry, więc może chociaż walka jest satysfakcjonująca? To zależy. Pamiętajcie, że ja wybrałem maga, więc na początku rozgrywki jest trochę nudno, gdyż tylko strzelamy pociskami z laski. Jednak po odblokowaniu kilku czarów zaczęło robić się mięsiście i satysfakcjonująco. Szczególnie, że wiele naszych oraz sojuszników umiejętności ma dodatkowy efekt w postaci detonacji oraz nakładania osłabienia. Przytrzymując R1/RB podczas walki, czas staje w miejscu, a nam otwiera się menu z czarami naszej drużyny. Możemy użyć po jednym czarze lub innej umiejętności na postać. Kapitalnie działa i prezentuje się łączenie wspomnianych zdolności z efektem nakłada i detonuje, co prowadzi do dużo większych obrażeń na przeciwniku niż czary bez tego efektu. Oprócz zwykłych zdolności mamy też superzdolności. Wymagają one dłuższego czasu ładowania, ale za to zadają ogromne obrażenia. Nowe czary odblokowujemy oczywiście w drzewku rozwoju naszej postaci.
Walka jest w głównej mierze satysfakcjonująca i obok muzyki to największa zaleta Dragon Age: The Veilguard. Chociaż nie ukrywam, że czasami dostawałem szewskiej pasji, gdy zbyt wielu przeciwników atakowało moją postać. Niestety w dużej mierze jest to problem samej klasy czarodzieja, która kiepsko radzi sobie, walcząć z grupką kilku przeciwników. Wojownik po prostu w nich wpada i robi sałatkę. Nie raz zdarzało się też, że wysłałem sojusznika, aby wyeliminował snajpiącego maga, a oponent mimo ataków nadal mierzył do mnie. Dużym ułatwieniem w walce jest żółta lub czerwona łuna nad głową naszej postaci. Oznacza to, że za chwilę otrzymamy cios, jednak gdy wykonamy unik, to nie odniesiemy obrażeń.
Problemy z kamerą
Niestety walka ma jeszcze jeden bardzo irytujący mnie szkopuł. Możemy zablokować celownik na przeciwniku, jednak sama kamera już się na nim nie blokuje. To jest absurdalnie głupie i wprowadza chaos w walce z wieloma przeciwnikami. Chodzi o to, że w momencie wykonania uniku kamera przemieszcza się wraz z graczem i gubi oznaczony przez nas cel. Bez wątpienia głównym daniem w serii Dragon Age są walki z potężnymi przeciwnikami i nie inaczej jest The Veilguard. Walka z jednym ogromnym smokiem jest świetna, a z dwoma była już epicka.
Oprawa graficzna w Dragon Age: The Veilguard
Wielu osobom nie podoba się pixarowo-pastelowa oprawa recenzowanej produkcji. Sam świat w mojej opinii prezentuje naprawdę ładnie. Jego eksploracja przypomina troche granie w God of War Ragnarok. Za pomocą luster przeskakujemy do kolejnych regionów. Nieraz zatrzymywałem się, aby podziwiać widoki na zamki, czy piękną zabudowę miast. Ta gra ma tak zwane momenty, które sprawią, że z chęcią można odpalić tryb fotograficzny. Animacje również są świetne i ta gra naprawdę nie ma żadnych technicznych błędów poza sporadycznym spadkiem klatek. Największym błędem w oprawie graficznej jest to, że ten styl po prostu nie pasuje do Dragon Age. Jest to bardziej styl hero-shooterów, czy gier produkowanych choćby przez RIOT (Leauge of Legends, Valorant).
Oprawa Dragon Age: The Veilguard mogłaby się w pewien sposób obronić, gdyby nie zrezygnowano z mrocznej warstwy. A tak mamy cukierkową oprawę, którą głównie powoduje przesadnie wysoko ustawiony efekt bloom, którego na konsolach nie idzie wyłączyć. Niestety postaci, a już szczególnie potwory, prezentują się dość… karykaturalnie. Niektóre z nich wyglądają, jakby zostały zaprojektowane dla gry mobilnej — podobne stwory zobaczysz np. w Diablo Immortal. Dużym rozczarowaniem był dla mnie też brak scenek przerywnikowych, a mówimy przecież o grze, której produkcja kosztowała 250 milionów dolarów. Zamiast nich mamy… pokaz slajdów w formie animowanego komiksu.
Werdykt
W połowie listopada otrzymałem do recenzji New World: Aeternum. Napisałem wtedy na X, że jest to rozgrzewka przed Dragon Age: The Veilguard. Teraz po niemal miesiącu okazało się, że przystawka jest znacznie lepsza od głównego dania. Wszystko kiedyś się kończy. Studio Criterion Games nie zrobi już dobrego Burnouta, a dawne DICE nie zrobi już tak dobrego Battlefielda co kiedyś. I jak widać Bioware nie jest już w stanie zrobić dobrego Dragon Age. Ludzie odchodzą, natomiast logo i nostalgia w nas, graczach pozostaje.
Niestety nowi deweloperzy nie są w stanie nawet zbliżyć się do talentu pracowników sprzed 15-10 lat. Do tego wciskają nam ideologie oraz poprawności polityczne, o które nikt nie prosi. Dragon Age: The Veilguard nie jest grą, w której tworzymy postać, podążamy własną ścieżką, mając wpływ na świat oraz spotkane postaci. To gra, w której nie ponosimy konsekwencji oraz jesteśmy ograbiani z intelektu. To gra, w której nie mamy własnego zdania, nie możemy powiedzieć „nie” lub „nie zgadzam się”. Ponadto nasze wybory i tak sprowadzają się do wizji twórców.
Tworzymy pacynkę, którą steruje deweloper i wciska nam na siłę swoje przekonania i ideologię. Prezentuje to w niewłaściwy sposób, szczególnie bardzo źle napisanymi, infantylnymi dialogami. Niestety dobrej gry cRPG w budce z szyldem BioWare już nie znajdziemy. Jeżeli podejdziecie do tego tytułu jak do God of War i nie będziecie przejmować się historią oraz dialogami, to jest szansa, że miło spędzicie tu czas. Ja mam złamane serce, ponieważ nie jest to nowy Dragon Age.
Grę do recenzji dostrczyło Electronic Arts.
Dodaj komentarz