Like a Dragon: Infinite Wealth jest ósmą odsłoną znanego cyklu i zarazem drugą, w której głównym protagonistą jest Ichiban Kasuga. Tym razem jednak towarzyszy mu uwielbiany przez fanów Yakuzy Kazuma Kiryu. Czy przygoda dwójki tak wybitnych bohaterów może się nie udać?
Druga część Like a Dragon przynosi wiele niespodziewanych, choć bardzo pożądanych zmian. Do których niewątpliwie zalicza się zmiana miejsca, w którym rozgrywa się akcja gry. Ichiban podążając śladami swojej matki, którą do tej pory uważał za martwą, trafia na Hawaje. Choć zanim to nastąpi czeka go jeszcze zamknięcie kilku ważnych spraw w Japonii. Fani serii przywykli to powolnie rozwijającej się fabuły. Nie inaczej jest w Infinite Wealth.
Upłynie sporo godzin zanim wskoczymy w samolot. To dobrze, bo długie, ślamazarne wręcz wprowadzenie idealnie nakreśla losy poszczególnymi postaciami Like a Dragon. Miło ponownie zobaczyć starych znajomych, choć nie zawsze życie było dla nich łaskawe. Na domiar złego gdy wszystko zaczyna się układać, splot wydarzeń kolejny raz sprawia, że grupa stacza się na margines społeczny. Nie ma jednak tego złego. Dla Ichibana i jego kompanów to po prostu nowy start i kolejna szansa by zrobić coś dobrego. Swoją drogą debiutujący bohaterowie są napisani niesamowicie i celowo pozwolę sobie ominąć ten wątek by nie psuć wam frajdy z ich poznawania. Napiszę jedynie, że powraca rozbudowany system przyjaźni, który obecnie jest wpływa na znacznie więcej aspektów rozgrywki. Jest zatem ciekawiej.
Aloha!
Niewątpliwie zarówno dla samych bohaterów jak i dla graczy powiewem świeżości będzie zmiana klimatu. Honolulu stanowi całkiem obszerna mapa, po której poruszamy się zarówno pieszo, różnymi środkami transportu jak i na streetboardzie. Ostatnia opcja pozwala zaoszczędzić sporo czasu, bo po określeniu celu podróży otrzymujemy możliwość jazdy automatycznej. Niestety musimy pamiętać o ładowaniu baterii, choć te zużywają się nie tak szybko. Nowością jest także możliwość okrojonego pływania w morzu, które może nie jest jakieś ultra ciekawym doświadczeniem, natomiast stanowi kolejną sposobność do gromadzenia dóbr wszelakich. Zwłaszcza śmieci, które potem możemy wymieniać na lepsze przedmioty.
Hawaje są zwyczajnie piękne. Poszczególne lokacje zapadają w pamięci. Choć wyraźnie daje się odczuć, że całość jakoś strasznie pod względem technicznym nie została usprawniona. Miasto jest jednak na tyle ładne, że aż chce się je eksplorować. Warto jednak napisać, że niektóre modele postaci wypadają poniżej średniej. Zwłaszcza przechodniów, jednak jest to powiedziałbym normą w grach z otwartymi światami. Nieco pomarudziłbym też na niektóre nowe utwory, przykładowo ten z walki podobał mi się bardziej w siódmej odsłonie. Pomimo tego, cała ścieżka dźwiękowa, łącznie z doskonałym jak zwykle japońskim dubbingiem, jest nadal świetna i doskonale wpasowuje się w nowy klimat gry.
Ogólnie rzecz ujmując nowe miasto ma jak do tej pory największą mapkę w serii i bardzo mocno jest to odczuwalne. Już we wcześniejszych odsłonach lokacje obfitowały w przeróżne aktywności, ale tym razem niemal na każdym kroku jest coś do zrobienia. Wpływ na to mają także aplikacje zainstalowane na telefonie Ichibana, dzięki którym między innymi poszukujemy nowych znajomych w mieście. Jest to prosta i nieinwazyjna minigra, jednak po dłuższym graniu złapałem się na tym, że nabijanie przyjaźni z przechodniami, a co za tym idzie maksowanie aplikacji dawało mi całkiem sporo frajdy.
Minigry w Like a Dragon: Infinite Wealth
Nie da się jednak ukryć, że jest to jedynie dodatek wśród bardziej rozbudowanych aktywności. Bardzo długo trwałoby wymienienie ich wszystkich więc skupię się wyłącznie na tych, w moim przekonaniu najważniejszych. Jeśli pamiętacie Sujimonów z poprzedniej części to powracają oni w kontynuacji. Jednak ten wątek został znacząco poszerzony i od teraz możemy mówić o pełnoprawnej kampanii fabularnej przypominającej tę znaną z Pokemonów. Całość prowadzona jest oczywiście w humorystycznym tonie, jednak łapanie i szkolenie kolejnych szajbusów jest… cóż, wciągającym doświadczeniem. Autorzy pokusili się także o dodanie do tej minigry elementów gacha co dodatkowo uatrakcyjnia zabawę.
Powracają oczywiście wszelkiej maści aktywności typu Karaoke, Vocational School, UFO Catcher, różnego rodzaju sporty i gry hazardowe. Z dodanych warto wymienić Crazy Delivery, czyli jak sama nazwa sugeruje, symulację zwariowanego dostawcy jedzenia. Miss Match – a więc rozbudowana aplikacja randkowa, która niejednokrotnie potrafi zaskoczyć oraz Dondoko Island, której to pozwólcie poświęcę nieco więcej miejsca.
Mamy Animal Crossing w domu
Nieco parafrazując dobrze znanego mema. Gdy myślałem, że tytuł niczym już mnie nie zaskoczy otrzymałem rozbudowaną minigrę polegającą na zarządzaniu kurortem wypoczynkowym! Co jednak ważniejsze, całość jest prześmiewczą wersją Animal Crossing, a nie tylko maleńkim dodatkiem. Dondoko Island równie dobrze mogłaby być samodzielną grą i prawdopodobnie ludzie zagrywaliby się w nią godzinami. Szczerze mówiąc już widzę, jak w sieci gracze będą chwalili się swoimi kurortami.
Zabawa polega na doprowadzeniu do porządku zapuszczonej wyspy i sprawieniu by ta stała się najlepszym kurortem wypoczynkowym na Hawajach. Minigra posiada tak znane elementy jak tworzenie przedmiotów, budowanie dróg oraz mostów czy oczyszczanie kolejnych terenów pod budowy. Ale to dopiero początek! Skoro całość jest parodią Animal Crossing, nie mogło zabraknąć łowienia ryb, łapania owadów czy zapraszania gości. Zabawa opiera się na systemie dni i w każdym mamy stosowne wytyczne, za których spełnienie otrzymamy walutę. Dondoko Island ma oczywiście własny wątek fabularny, który nakreśla się po osiągnięciu kolejnych kamieni milowych.
Jest to niesamowicie dopracowana minigra, w której spędziłem już teraz kilkanaście godzin, a wydaje mi się, że jeszcze mało co zrobiłem. Pomiędzy misjami i wydarzeniami fabularnymi chętnie wracam na wyspę by jeszcze bardziej o nią zadbać i chociażby zarobić pieniądze. Bo wiedzieć musicie, że walutę z wyspy możecie przenieść do fabuły. Jest to zdecydowanie jedno z najlepszych źródeł pozyskiwania gotówki.
Mopem…
Po przejściu kilku rozdziałów odblokowujemy możliwość zmiany klas postaci. Tym razem robimy to w agencji turystycznej, która oferuje sporo ciekawych atrakcji. Po odblokowaniu stosownej aktywności postacie uczą się danego zawodu i staje się on dostępny do wyboru. Oczywiście jak w poprzedniej części każdy bohater posiada unikalną profesję, ale dopiero połączenie kilku daje ciekawe efekty.
Trzeba też przyznać, że tym razem twórcy nieco bardziej popłynęli. Bo choć z czasem powracają znane zawody z pierwszej odsłony tak kontynuacja raczy nas tak ciekawymi profesjami jak Samuraj, Geodancer czy chociażby Kunoichi. Zdecydowanie jest w czym wybierać, a biorąc pod uwagę, że często płeć definiuje dostępne możliwości trzeba mocno przemyśleć ogólny zarys drużyny.
Na szczęście, nie ma tak naprawdę tu złego wyboru. Eksperymentowanie z klasami daje dużą satysfakcję i niejednokrotnie potrafi zaskoczyć nas rezultatami. Niemal każda zdolność jest przydatna, a to za sprawą ulepszonemu systemowi walki, który o dziwo sprawdza się jeszcze lepiej – choć myślałem, że nie jest to możliwe. Kolejny raz mamy do czynienia z walką turową, która biorąc pod uwagę jak doskonale się sprawdza prawdopodobnie pozostanie już z serią na długo. Tym razem jednak autorzy przygotowali sporo nowości, dzięki którym starcia stają się jeszcze ciekawsze.
… i mieczem
Do najciekawszych niewątpliwie zaliczyć należy możliwość poruszania się po arenie. Co prawda w niewielkim zakresie, ale uwierzcie mi, to mocno definiuje starcia. Odpowiednie ustawienie postaci względem przeciwnika oraz wybór samego ataku doprowadza chociażby do łączonych akcji z innymi członkami drużyny. Od teraz każda postać może także używać przedmiotów, które czasami występują w walce. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie by zdzielić zakapiora doniczką czy stojącym nieopodal rowerem. Ciekawą zmianę odnotować należy także w systemie „summonów”, które od teraz przybywają na kilka tur walki i w zasadzie stają się kolejnym członkiem drużyny. Jest to dobra zmiana bo zamiast jednego ataku dany poudmates wspiera nas po prostu dłużej.
Jak już wspomniałem wcześniej ósma odsłona ma tak naprawdę dwóch protagonistów. O ile jednak w przypadku Ichibana gdy dochodzi do walki wielkiego przełomu nie uświadczycie, tak Kiryu jest wojownikiem w wielu aspektach wyjątkowym. Jego klasa „Dragon of Dojima” pozwala mu bowiem przeskakiwać płynnie pomiędzy trzema, znanymi z wcześniejszych odsłon Yakuzy stylami walki. Można więc śmiało powiedzieć, że jest to jednej z najbardziej uniwersalnych wojowników w grupie, który nadaje się niemal do każde sytuacji. Choć oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie byście i Kiryu dali nową klasę. Co osobiście uczyniłem zmieniając go w samuraja. Wybór należy do was.
Arsenał, którym przyjdzie nam walczyć został również bardzo poszerzony. Podobnie jak w poprzedniej odsłonie otrzymujemy dostęp do stosownej „fabryki broni”, w której przyjdzie nam się dozbrajać. Przyznać jednak muszę, że nieco bardziej podobała mi się mechanika usprawniania broni z pierwszego Like a Dragon. Nie do końca kupuję motyw nakładania usprawnień z Ishin. O ile bowiem tam się to doskonale sprawdzało, o tyle w moim odczuciu poprzedni system znacznie bardziej pasował do typowo RPG-owej rozgrywki. Kwestia upodobań, rzecz jasna.
Like a Dragon: Infinite Wealth jest grą na bogato
Niewątpliwie nie było już dawno tak dobrej i rozbudowanej odsłony serii. Choć każda kolejna część Like a Dragon stanowi solidną produkcję, bez najmniejszego zastanowienia Infinite Wealth można ustawić wśród tych najlepszych. Wspaniale prowadzona historia, która niejednokrotnie wzruszy fanów serii. Starzy znajomi i ciekawi nowi towarzysze, których zwyczajnie nie da się nie polubić, już same w sobie są świetną rekomendacją.
Jednak szereg dobrych zmian i mnóstwo atrakcji. A także praktycznie pozbawiona błędów rozgrywka – zastanawialiście się kiedy o tym napiszę co? – sprawiają, że trudno oderwać się od ekranu i już teraz możemy mówić o mocnej kandydaturze na jRPG roku. Choć niewielkie zmiany w mechanikach nie każdemu muszą się spodobać i akceptowanie ich jest rzeczą czysto subiektywną, tak zwyczajnie nie można odwrócić się od nowego Like a Dragon. Gra ocierająca się o doskonałość i jednocześnie udowadniająca, że ze znanej formuły da się jeszcze sporo wycisnąć. Nie trzeba przy tym zatracać ducha marki i wpatrywać się w zachodnich wydawców. Ryu Ga Gatoku kolejny raz pokazało klasę i wyprowadziło mocny cios w stronę niedowiarków. „Yakuza” jeszcze nigdy nie miała się tak dobrze.
Oczywiście nie muszę dodawać, że znajomość poprzedniej części jest wręcz obowiązkowa?
Za grę do recenzji dziękujemy firmie CENEGA
Dodaj komentarz