Echoes of the Fallen to pierwsze z dwóch rozszerzeń do Final Fantasy XVI. Jeśli po ukończeniu gry zastanawiacie się czy warto ponownie zanurzyć się w świat Valisthei odpowiedź znajdziecie w naszej recenzji.
Na początku przyznam otwarcie, że choć bardzo podobała mi się szesnasta odsłona, tak w moich oczach średnio wpasowuje się ona w serię. Pod wieloma względami twórcy niepotrzebnie zapatrzyli się w zachodnich kolegów, przez co gra utraciła w moich oczach na własnej tożsamości. Pomijając subiektywną opinię, nadal jest to kawałek świetnej przygody, którą charakteryzują przede wszystkim widowiskowe i epickie walki.
Echoes of the Fallen to… zwyczajnie przedłużenie rozgrywki. Tylko tyle i aż tyle. Niestety, największa bolączka tytułu nadal pozostała niezmieniona. Mam tu na myśli nieciekawie prowadzone zadania poboczne i słabe dialogi. Pomimo całkiem ciekawego wprowadzenia i nowej tajemnicy miałem często wrażenie, że twórcy nawet nie próbowali zmienić tego postrzegania. Z jednej strony to dobrze, bo skupili się ponownie na najmocniejszej stronie tytułu. Jednocześnie nawet towarzyszący protagoniście Jill i Joshua mają w dodatku tak naprawdę niewiele do powiedzenia. Szkoda bo już Torgal wypada przy nich bardziej wymownie.
Czas na… kolejną przygodę!
Bo i całość traktować należy zwyczajnie jako kolejną, tym razem nieco dłuższą misję poboczną. Zresztą tak naprawdę możemy w niej uczestniczyć dopiero po ukończeniu kampanii głównej. Zatem najlepiej tratować Echoes of the Fallen jako swoistą zawartość w endgame. Gracze którzy nie mieli wcześniej do czynienia z szesnastką zupełnie szczerze nawet nie poczują najmniejszej różnicy. Ba, większość z nich nie zorientuje się, że ma do czynienia z rozszerzeniem. Niestety zawarta historia kompletnie na to nie wskazuje. Prawdopodobnie pod względem fabularnym drugie rozszerzenie okaże się zdecydowanie ciekawsze. Jeśli jednak oczekiwaliście niesamowitej opowieści po Echoes of the Fallen muszę was rozczarować. To najsłabszy element dodatku.
Jednocześnie nie należy traktować tego jako wielkiej wady. Bo to w czym Final Fantasy błyszczało nadal jest na swoim miejscu. Gdy tylko przebrniemy przez bardziej nużącą pierwszą część rozszerzenia – ta posiada konstrukcję typowych dla tytułu zadań pobocznych. Okazuje się, że nowa lokacja The Sagespire potrafi dostarczyć wielu wrażeń i jest zarazem odpowiedzią do wszystkich, którzy uważali szesnastkę za zbyt łatwą. Walki w wieży wymagają bardzo dobrej znajomości mechanik i niejednokrotnie stanowią wyzwanie, nawet dla doświadczonych graczy. Wisienką na torcie jest natomiast epicka walka z bossem, dla której warto rozszerzenie ukończyć. Powiem jedynie, że przeciwnik potrafi naprawdę zmęczyć i nie pozwala chociaż na moment zatrzymać się w miejscu.
Prawdę powiedziawszy, rozszerzenie jest na tyle bezpieczne, że trudno doszukiwać się w nim kości niezgody. To po prostu kolejna lokacja w lubianej przez miliony graczy grze. Weteranów na pewno ucieszy dorzucona zawartość w postaci nowego ekwipunku – ten jest naprawdę przydatny. Będą oni zadowoleni także z samej lokacji, bo niewątpliwie jest to jeden z ciekawszych dungeonów w całej grze. A i wspomniany już boss na pewno wywoła u wszystkich sporo emocji.
Spokojnie, to tylko echo
Szkoda, że pod względem fabularnym Final Fantasy XVI: Echoes of the Fallen poległo i nawet nie starało się być czymś więcej. Oczywiście, już przy zapowiedziach wiedzieliśmy, że rozszerzenie ma stanowić po prostu większe wyzwanie i trzeba uczciwie powiedzieć, że pod tym względem sprawdza się świetnie. Nie jest to po prostu coś co sprawi, że wystrzelicie na orbitę. A już na pewno nic co jest musowe do poznania w kontekście całej przygody. Ta broniła się sama i nie potrzebowała rozszerzenia. Biorąc pod uwagę zawartość i czas spędzony na nowej przygodzie – około 4 godzin – z pełną odpowiedzialnością mogę polecić ją jedynie fanom szesnastki, którzy po ukończeniu nadal spragnieni są wyzwań. Pozostali mogą poczekać na przecenę.
Za kod do recenzji dziękujemy firmie CENEGA Screeny pochodzą z oficjalnej strony Square Enix.
Dodaj komentarz