Kazuma Kiryu powraca! Tym razem w nieco innej roli niż zazwyczaj. Czy stary smok może nauczyć się jeszcze kilku nowych sztuczek? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name to bowiem odsłona, która dobrze, że powstała. Ale jednocześnie nic byśmy nie stracili gdyby jej nie było.
Kazuma, Kiryu Kazuma
Akcja tytułu rozgrywa się pomiędzy szóstą, a siódmą odsłoną serii. Przedstawiony rozdział z życia Kiryu w założeniu uzupełniać ma braki fabularne. Scenariusz zawsze był mocnym filarem wszystkich części. Niestety, z bólem serca muszę przyznać, że Gaiden pod względem pisarskim bardzo odstaje. Nie tyle historia jest zła, bo ta trzyma przyzwoity poziom. Jednocześnie trudno w nowe Like a Dragon mocno się zaangażować. Główny wątek nie porywa tak jak było to w przypadku poprzednich części. Nie na tyle, że z wypiekami śledzić każdy rozdział.


Ot wątek „tajnego agenta” nie do końca wkręca. Wydaje się jedynie pretekstem do przedstawienia kilku nowych, mniej lub bardziej udanych mechanik. Sytuacji nie naprawia fakt, że nawet misje poboczne niczego nie urywają. Jako, że jest to ostatnia „tradycyjna” odsłona, a raczej powrót do klasycznej formuły. Gra wielokrotnie puszcza oczko w stronę znawców serii. Nie byłoby w tym nic złego. Ba, wielokrotnie nawet można się nieźle ubawić widząc znajome twarze i sytuacje. Problem polega jednak na tym, że misje poboczne tym razem wykonane są w sposób bardzo… leniwy? Co innego nawiązywanie do kultowych sytuacji, a co innego zwyczajne ich powielanie. Niestety w Gaiden takich niezręcznych zabiegów jest od groma. Wielokrotnie odnosi się wrażenie, że dana misja została po prostu, z lekkimi modyfikacjami do gry przyklejona.
Jest to na tyle niekomfortowe, że z czasem przestaje wręcz zależeć na czytaniu każdego wątku. Kilka razy złapałem się na tym, że przewijałem dialog jedynie by otrzymać zań stosowną nagrodę. Tak być zdecydowanie nie powinno!
Nie taki znów ukryty smok
Like a Dragon, czy jak kto woli dawna Yakuza charakteryzowała się wyjątkowym poczuciem humoru. Który w połączeniu z mocną i poważną historią tworzyły mieszankę wybuchową. Jak nazwa tytułu wskazuje Kiryu stara się ukryć przed całym światem po wydarzeniach z szóstej odsłony. Nasz ulubiony protagonista oficjalnie przybrał nawet imię Joryu. Żyje w umownym spokoju, od czasu do czasu wykonując misje jako agent Daidoji. Na papierze wydaje się to pomysł na przyzwoitą odsłonę. Wiarygodność pomysłu co rusz jednak podkopują sami twórcy. Bo i trudno uwierzyć w pozorowaną śmierć bohatera, gdy na każdym kroku ktoś go poznaje. Sam Kiryu nie bardzo stara się „wtopić w tłum”. Bo jedyne co robi to noszenie ciemnych okularów – nawet w środku dnia, co czyni go jeszcze bardziej podejrzanym. Nieco później otrzymujemy co prawda możliwość ubierania bohatera, co przynajmniej wpływa na estetyczne doznania. Jednak nadal scenariusz pod tym względem jest zwyczajnie mało przemyślany.


Jak już wspomniałem życie agenta jest tu nieco pretekstem ku temu by zaprezentować nam kilka nowych sztuczek. Bardzo szybko wchodzimy w posiadanie przydanych gadżetów, takich jak linka, odrzutowe buty czy własna armia dronów. Przyznam, że średnio pasowało mi to do charakteru Kiryu i najczęściej i tak przełączałem styl walki na Yakuzę. Ten co prawda jest nieco wolniejszy, ale z nawiązką nadrabia braki czystą siłą. Zresztą korzystanie z większości gadżetów nie jest tak wygodne jak to sobie pewnie twórcy wymyślili. Najbardziej przydaje się i tak linka, którą można spętać wroga, a następnie cisnąć nim w jego kolegę.
Powrót do korzeni
Warto wiedzieć, że Gaiden pod względem mechanicznym wraca do starszych części i nie jest grą turową. Tu chyba leży pies pogrzebany. Uwielbiam zmiany w serii, które zostały wprowadzone razem z Ichibanem. Zwyczajnie trudno było mi znów przestawić się na znany, jednak nieco toporny system. Nie tyle jest on zły, co dzięki niemu w pełni zrozumiałem, że Yakuza faktycznie potrzebowała zmiany. Przyznaję, że jeszcze bardziej nie mogę doczekać się Like a Dragon: Infinite Wealth. Co jednak ciekawe gra wyraźnie odstaje dynamiką nawet od Judgment, a to moi mili państwo jest już wyraźny grzech. Doskonale rozumiem, że Gaiden miał być naprawdę powrotem do korzeni, ale pewne zabiegi w obecnych czasach już nie przystają. Gdybym miał porównywać to w kwestii rozgrywki Gaiden najbliższy jest Yakuzie 0 i Kiwami. Tyle, że od premiery tych części minęło już dobrych kila lat. Technologia poszła do przodu, o czym wyraźnie w Ryu ga Gotoku Studio zapomnieli.


Również pod względem wizualnym gra jest bardzo nierówna. Choć po prologu miałem przez chwilę nadzieję, że mamy do czynienia z najładniejszą odsłoną. Szybko okazało się, że był on jedynie marchewką na kiju. Bo wstęp faktycznie olśniewa i można czasem odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z fotorealizmem. Sytuacja jednak się zmienia gdy trafiamy w nieco większy, otwarty obszar i wówczas zauważamy chociażby wykonanie poszczególnych postaci. Choć nadal podnosiłem szczękę z podłogi widząc niektóre lokacje. Trudno było mi uwierzyć, że tak nierówna grafika występuje w jednym tytule. Zdecydowanie pod walorami estetycznymi siódma odsłona prezentowała się znacznie lepiej. A wszystkie znaki na niebie wskazują, że ósemka będzie najładniejszą odsłoną serii.
Jak to na japoński tytuł przystało nie wszystkie dialogi zostały udźwiękowione. Choć dla osób znających serię nie będzie to zaskoczeniem, nowi zainteresowani powinni zdawać sobie z tego sprawę. Osobiście mi to nie przeszkadza, ale nie ukrywam, że wyczekuję chwili gdy otrzymamy kiedyś w pełni udźwiękowioną odsłonę. Zwłaszcza, że pod tym względem Gaiden to nadal wysoka półka. Każdy aktor głosowy ponownie dał z siebie wszystko, a utwory w danych sytuacjach zostały dobrane perfekcyjnie. Oczywiście powracają też piosenki karaoke, których jak zwykle słucha się z szerokim uśmiechem na twarzy.
Miłość, walka i… karaoke
Ale skoro już przy karaoke jesteśmy to wślizgnijmy się na moment w minigry. Co jak co, ale przecież są one ważną częścią serii. W przypadku Gaiden najważniejszą z nich jest arena w tak zwanym „Zamku”. Ta oferuje kilka trybów, z których najciekawszym jest walka zespołowa. Jest to o tyle świetne, że jak zwykle mamy tu grę w grze. Musimy wpierw znaleźć odpowiednich zawodników – tych najczęściej rekrutujemy w misjach – a później ich wyszkolić. Każdy wojownik ma swoje unikalne zdolności i przypisana jest mu rola. Niektórzy są świetnymi tankami, inni zadają dewastujące obrażenia, a jeszcze inni leczą. Zatem dobór odpowiedniego składu do turnieju jest kluczowy. Oczywiście zdobycie silniejszych zawodników jest znacznie trudniejsze, lub po prostu wymaga większych funduszy. Najważniejsze jest jednak to, że „Zamek” sam w sobie ma własną fabułę. Nie jest jedynie szybkim źródłem zarabiania pieniędzy – choć świetnie się do tego nadaje.


Z pozostałych aktywności najciekawszymi są, wspomniane już karaoke, wyścigi zabawkowych samochodów i kluby randkowe. Te ostatnie są o tyle interesujące, że powróciła formuła z prawdziwymi aktorkami i modelkami znanymi w Japonii. Zresztą sam Kiryu przy pierwszej wizycie w zabawny sposób komentuje, że klub wydaje mu się bardzo „realistyczny”. Cała zabawa jest prosta i sprowadza się do oglądania scen z aktorkami, oraz wybieraniu co jakiś czas tematów do rozmów. Przy dobrze wybranej odpowiedzi narasta sympatia danej dziewczyny do bohatera, co odblokowuje kolejny etap. Jeśli uda nabić się wszystkie serduszka możemy rozkoszować się ostatnią filmową scenką. Od razu ugaszę jednak wasze ogniste myśli. Choć scenki mają wiele podtekstów erotycznych nie ma w nich nagości. Tak więc, seksualność całości została utrzymana na bardzo przyzwoitym poziomie i nie przekracza granicy złego smaku. Ot wpasowuje się w kanon serii i nie jest niczym czego nie oglądali już fani japońskich tytułów.
Stary smok, a nadal może
Na koniec pozostawiłem sobie kwestię misji pobocznych. W Gaiden wszystkie podpięte są pod tak zwaną sieć Akame. Dziewczyna z półświatka jest naszymi oczami i uszami w mieście, a my wykonujemy dla niej w zamian pomniejsze zadania. To właśnie Akame informuje nas chociażby o nowych zawodnikach do „Zamku” czy istotnych aktywnościach. System nie jest odkrywczy, ale się sprawdza. Sieć Akame możemy rozwijać na różne sposoby, co odblokowuje kolejne zadania, przedmioty a także pogłębia naszą więź z dziewczyną. Przyczepiłbym się co prawda do wielu zadań, które są po prostu zapychaczami. Często masowo się powielają bo z czasem zaczynają męczyć. Ile bowiem można ściągać za pomocą linki rzeczy z drzew i dachów i karmić głodnych ludzi na ulicy… Zdecydowanie wolałbym mniej, ale bardziej jakościowych zadań.


Czy zatem stara formuła się nadal sprawdza? Zdecydowanie tak, choć w wielu miejscach tytuł po prostu odstaje. Wielbiciele serii będą mimo wszystko bawili się dobrze i z otwartymi ramionami kolejny raz przytulą Kiryu. Jednocześnie trudno pozbyć się wrażenia, że Gaiden jest jedynie próbą zbudowania pomostu do kolejnej części. Ale hej, przecież właśnie taki był zamysł tej odsłony. Choć osobiście cieszę się ze zmian jakie wprowadzono w Like a Dragon. Tak z przyjemnością kolejny raz wcieliłem się Smoka z Dojimy. Pomimo wielu niedociągnięć to tytuł, który uzupełnia wiedzę i mimo wszystko warto go poznać.
Za grę do recenzji dziękujemy firmie CENEGA
Dodaj komentarz