Nowe studio podzieliło się swoim immerysjnym kosmicznym thrillerem, pora sprawdzić, jak wywiązało się ze swoich obietnic.
Nie będę ukrywać, że gatunek cosmic horror jest szczególnie bliski mojemu sercu. Jeśli zacząć od kultowych filmów, to oprócz pierwszego Obcego można tu wymienić jeszcze inne perełki jak Sunshine, Event Horizon, Life czy Pandorum. Nie może dziwić, że twórcy gier starają się odtworzyć to wrażenie grozy i beznadziei w bezkresie kosmosu czy na nieprzyjaznych planetach. Do dzisiaj pamiętam emocjonujące chwile spędzone na korytarzach stacji Sevastopol w Alien: Isolation, czy godziny walki z nekromorfami w trylogii Dead Space. Pomimo że powyżej wymieniłem prawdziwe perełki, to do wszelkich tytułów ukazujących się we wspomnianym gatunku mam słabość. Tym bardziej nie mogłem przejść obojętnie obok Fort Solis.
Witamy na Marsie
W grze wskakujemy w kombinezon Jacka Leary, byłego żołnierza, który dokonuje prac naprawczych w jednej z baz na Marsie. Właściwie już odlicza godziny do zasłużonego urlopu, pozwalając zająć się żmudną robotą swojej koleżance Jessice Appleton. Nagle do bohaterów dociera sygnał alarmowy z pobliskiej bazy, czyli tytułowego Fort Solis. Jack udaje się na miejsce, aby odkryć, co stało się z załogą bazy, po której nie ma śladu. Tradycyjnie, nie chcę zdradzić Wam za dużo fabuły, wspomnę jednak, że jak na bazę na Marsie przystało, w Fort Solis prowadzono pewne badania naukowe.




Rzut oka i ucha na Fort Solis
Chciałbym zaznaczyć, że recenzuję tu pierwszą grę małego studia Fallen Leaf. W zestawieniu z tą informacją muszę przyznać, że to, co widać i słychać w grze, robi ogromne wrażenie. Tym bardziej że na liście płac pojawia się sporo polskich nazwisk, firma ma bowiem swoje biura w Liverpoolu i Warszawie. Kolejną rzeczą jest to, co podkreślano na zwiastunach i informacjach marketingowych. Chodzi oczywiście o udział gwiazd związanych z grami video. Faktycznie w roli Jacka Leary’ego pojawia się tutaj Roger Clark znany z Red Dead Redemption II oraz aktorka Julia Brown jako Jessica Appleton. Nie ma jednak co ukrywać, że największym nazwiskiem jest Troy Baker, czyli głos (i ruch) Joela z The Last of Us jak i wielu innych gier.




Oczywiście, te nazwiska robią wrażenie, jednak byłyby niczym, gdyby nie dobrze napisane dialogi. Na szczęście łatwo polubić głównych bohaterów, co nie jest pewnikiem w najnowszych grach (tak, patrzę na Ciebie Frey z Forspoken). Wrażenie robią też animacje oraz odtworzenie mimiki postaci. To zasługa sesji motion capture, czyli czegoś, co zwykle jest poza zasięgiem małych deweloperów. Oprócz tych elementów Fort Solis po prostu wygląda dobrze. Oczywiście, nie jest to poziom grafiki z The Callisto Protocol, ale i tak gra Fallen Leaf nie ma się czego wstydzić. Muzyka w tle również jest niczego sobie i nadaje grze klimatu… czy jest tu jednak czego się bać?
Olimpiada w chodzie
Podczas gry znajdziemy wiele audio i wideovlogów ludzi pracujących w Fort Solis i tu bez dwóch zdań leży siła tej gry. Układamy sobie powoli w głowie, jak wyglądały ostatnie chwile bazy i wyrabiamy pogląd na to, co się właściwie wydarzyło. Gra polega na przemierzaniu bazy, głównie jej korytarzy i pomieszczeń… i tu pojawia się jej poważny mankament. Rozumiem, że podjęto decyzję o tym, że bohater(owie) po bazie będą głównie chodzić, biegają bowiem tylko w krótkich przerywnikach filmowych. Z jednej strony możecie powiedzieć, że to realistyczne — sami wykonując pracę, raczej z kąta w kąt nie biegamy. Niestety, gry rządzą się własnymi prawami i tutaj powolne tempo przemieszczania się zamiast budować realizm mocno irytuje. Do tego stopnia, że moja natura szperacza i odkrywcy musiała pójść w odstawkę. Bałem się ryzykować sprawdzeniem jakichś odległych drzwi, ponieważ dotarcie tam by po prostu strasznie długo trwało.
Emocje jak na…
Skoro już jesteśmy przy strachu. W pewnym momencie sytuacja się zagęszcza, pojawia się przeciwnik, ale nawet to nie skłania sterowanej postaci do biegu. Myślicie sobie, że to utrudni rozgrywkę? Jak tu uciec, przemknąć się gdzieś, skoro można tylko chodzić? Tak, Fort Solis nie posiada nie tylko mechaniki biegu, ale również mechaniki skradania. Czy to stawia nas na straconej pozycji? Nie, po prostu wszelkie spotkania z przeciwnikiem są zaplanowane przez skrypty. Niestety, powoduje to utratę jakiegokolwiek napięcia związanego z przemieszczaniem się po bazie. Był tu potencjał związany z aktorami, grafiką, motion capture, a nawet scenariuszem. Niestety, decyzje podjęte przy projektowaniu rozgrywki pozbawiły tytuł napięcia, czyli jedynego elementu, na który tak naprawdę liczyłem. Obecność gry na PS5 sugerowałaby wykorzystanie możliwości pada DualSense. Niestety nie uświadczyłem w grze adaptacyjnych triggerów, szczegółowych wibracji, a nawet wykorzystania głośniczka. Wzorem mógłby tu być wspomniany już The Callisto Protocol, gdzie immersję potęgowało właśnie wykorzystanie najnowszego kontrolera PlayStation.




Jest jeszcze parę słodko-gorzkich elementów. Na przykład bardzo podobał mi się pomysł minikomputera przytwierdzonego do nadgarstka. Wyświetlamy na nim logi, wiadomości i mapę. Jednak w tym ostatnim wypadku wyświetlacz na ręce jest dosyć mały, przez co ciężko rozeznać się w topografii pomieszczeń. Przydałoby się w tym wypadku jednak trochę większe zbliżenie samej ręki, ale to już detale. Rozgrywka sprowadza się więc do chodzenia i brania od czasu do czasu udziału w QTE (Quick Time Events) – musimy więc naciskać przyciski, kiedy pojawiają się na ekranie.
Podsumowanie
Przyznam, że po wielu udanych cosmic horrorach, wobec dziewiczej produkcji Fallen Leaf mogłem mieć trochę wygórowane oczekiwania. Choć jako fanowi tego typu produkcji wiele mi do szczęścia nie potrzeba (i nie chodzi tu o wyskakujące z klatek piersiowych robale). Ot, sam klimat lokacji, świadomość izolacji i powagi misji pozaziemskiej jest dla mnie niezwykle pociągający. Tym chętniej sięgałem po Fort Solis, po którym spodziewałem się dużego klimatu, a przede wszystkim emocjonującego przeżycia. Przecież tak jak młotek winien wbijać gwoździe, tak thriller powinien trzymać w napięciu. Jak się okazało, gra jest takim młotkiem, który bardzo dobrze wygląda. Ba, nawet jak już w coś walnie, to bardzo dobrze wszystko brzmi. Jest tylko jeden problem — ten młotek nie wbija gwoździ.
Pierwsza część rozgrywki irytuje tempem przemieszczania się naszego bohatera. Z kolei gdy później robi się już mniej bezpiecznie świadomość oskryptowania momentów spotkań z adwersarzem powoduje to, że bazę na Marsie przemierza się dość spokojnie. Oczywiście, gra ma swoje wskazane w recenzji zalety. Ukazuje wielki potencjał drzemiący w młodym studiu rozbitym między Anglię i Polskę. Z chęcią sprawdzę ich kolejne gry, jednak nic by się nie stało, gdybym „przeszedł” obok Fort Solis.
Kod recenzencki dostarczył Plan of Attack

Dodaj komentarz