W ostatnim czasie branża gier przypomniała sobie o ciut zakurzonym w mainstreamie sporcie – jeździe na deskorolce. Czas na Session:Skate Sim.
Wskrzeszenie gatunku z całkiem udanym rezultatem poprzez remaster Tony Hawk’s Pro Skater 1+2 w 2021 roku pozwoliło na przetarcie drogi innym tego typu (np. OlliOlli World). 22 września tego roku do gry dołącza niezależne studio: Crea-ture Studios z grą Session: Skate Sim. Czy warto zainteresować się tym tytułem, jeśli nie jest się rampowym wyjadaczem?
Trudne złego/dobrego początki
Montrealskie studio długo nosiło się z zamiarem zaprezentowania ostatecznej wersji swojej skaterskiej gry szerszej publiczności. Cała historia zaczęła się już w 2015 roku. Wtedy projekt nosił roboczą nazwę – Project: Session. Odpowiedzialni za niego ludzie (głównie producent, Marc-Andre Houde) okazali się dużymi zajawkowiczami, nie ukrywając swojej miłości i pasji. Dwa lata po ogłoszeniu startu prac gracze otrzymali zwiastun i wersję demonstracyjną. Ta pozwalała rozegrać małą sesję jazdy dowolnej po parku. Twórcom jednak zaczęło brakować środków na realizację swojego marzenia. Jeszcze tego samego miesiąca utworzono więc zbiórkę na Kickstarterze. Szybko okazało się jak bardzo środowisko skaterskie czekało na ten tytuł. Już po trzech dniach udało się zrealizować finansowy cel. Gra przypomniała o sobie na E3 w 2018, aby rok później zadebiutować na Steamie we wczesnym dostępie.

Wiele komentarzy zwracało wtedy uwagę na to, że Session w swoich założeniach jest duchowym spadkobiercą innej, wymarłej już, serii tytułów o wyczynach na desce: Skate. Niestety, graczom na pełne doświadczenie z Session przyszło czekać kolejne kilka lat. Oprócz wiecznego opóźniania startu wciąż zmieniała się sama nazwa tytułu (jakby miało to bardzo duże znaczenie). W 2021 roku powoli tracono nadzieję, że gra zostanie ukończona, kiedy francuski wydawca Nacon, kolejny raz przesunął datę premiery o rok. Jeszcze na początku 2022 zdecydowano się na kosmetyczne odświeżenie i Session przekształciło się w Session: Skate Sim. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy kilka miesięcy później gra faktycznie ukazała się na wszystkich obiecanych wcześniej platformach: PC, PS4, PS5, Xbox One i Xbox Series X/S. Zaczęto jednak zadawać sobie podstawowe pytanie. Czy warto było poświęcić tyle lat na dopieszczenie tytułu i czy ktokolwiek w 2022 roku będzie o nim pamiętał?
No to jazda!
Session: Skate Sim najprościej można określić jako symulator jazdy na deskorolce. Słowo „symulacja” trzeba brać jak najbardziej dosłownie. Cała historia jest potraktowana bardzo luźno i stanowi tylko tło do rozwijania swoich umiejętności. Na samym początku od naszego kumpla, Donovana, dowiadujemy się, że postać przez nas stworzona (w bardzo prostym edytorze) rządziła i dzieliła w świecie nowojorskich deskorolkarzy. Wypadek, któremu ulegliśmy dobrych kilka lat temu, skutecznie wyrzucił nas z obiegu. Powracając do formy (kiedy nikt się tego nie spodziewał) zaczynamy tak naprawdę jazdę od zera. Całkiem zgrabnie łączy się to z wpleceniem samouczka, bez którego nie zajedziemy zbyt daleko. Ten moment okaże się dla wszystkich najpoważniejszą próbą weryfikacji. Podejmą wyzwanie i zostaną przy tym tytule, czy zostanie on jednak spektakularnie porzucony?

Łatwo już było
Zastanawiacie się pewnie, czy jest w tych słowach jakakolwiek przesada. Niech za podsumowanie posłuży garść statystyk z Xboxa. Samouczek w tej grze ukończyło… 6,02% graczy i jest to osiągnięcie na poziomie diamentowym. Oczywiście skończenie go jest tylko opcjonalne. Gra nie zmusza do jego odbycia, a wręcz reklamuje się odkrywaniem tego świata na własną rękę (deskę). Niemniej wtedy zobaczycie, jak Session zabija wszelkie przyzwyczajenie, jakie mieliście do pada. Mimo mojego grania już od najmłodszych lat dawno nie czułam się tak, jakby ktoś pierwszy raz włożył kontroler do moich rąk i próbował mnie nauczyć nowych sztuczek.


Proste sterowanie zwykle w innych grach sprowadza się do operowania jednym analogiem i pilnowania kamery drugim. W tym przypadku każdy z nich odpowiada za jedną ze stóp. Ma to w swoich założeniach powodować większą immersję z naszym deskrolokarzem na ekranie. Układ stóp na desce, a co za tym idzie, udane tricki, będzie odpowiadał temu, jak dobrze połapiemy się w sterowaniu oboma analogami jednocześnie. W odpychaniu się pomagać nam będą przyciski X i A, a żeby nie było zbyt prosto, każdy z nich również jest odpowiednikiem innej stopy. Jeśli jeszcze nadążacie, to możecie uznać, że w takim razie połowa pracy już za wami. Nic bardziej mylnego. Kilka pierwszych godzin z grą poświęcicie na dogrywanie tego sterowania z tym, co będzie od Was oczekiwane w zadaniach.
Hit me baby one more time – skater upada po raz 100
Oprócz wspomnianej symulacji słowem, które również idealnie wpisuje się w rdzeń gry jest perfekcjonizm. Session nie uznaje bowiem półśrodków w trickach, których przyjdzie Wam się uczyć. Albo będziecie wykonywać je w odpowiednim tempie, dobrze panując nad swoją postacią, albo brutalnie zaliczycie kolejny kontakt z ziemią. Oddzieli zdeterminowanych zajawkowiczów od tych, którym, łagodnie mówiąc, brak cierpliwości. Kilka godzin z tym tytułem, nawet dla tych, którzy mieli styczność z deską, skończy się na ciągłym prawie dosłownym łamaniu kręgosłupa. Niewykonywanie tricków w odpowiednim tempie zawsze złamie nas na pobliskiej przeszkodzie. Zdarza się, że nawet najprostsze kickflipy w jednej sesji powtórzymy przynajmniej 30 razy.


Spektakularny miks upadków może wzbudzić czasem naszą wesołość, ale wierzcie mi – co za dużo, to niezdrowo. Tym bardziej, kiedy okaże się, że nasza postać nie jest w żaden sposób odporna. Nawet złe najechanie na krawężnik, studzienkę, czy otarcie o słupek skończy się nienaturalnym wygięciem kończyn i kolejnym wczytywaniem. Jeśli miałabym szukać jakiegokolwiek pozytywu tej ,,nadwrażliwości’’, to jestem w stanie wyobrazić sobie, że ten aspekt nadaje się do streamowania i stworzenia kompilacji spektakularnych faili. Na dłuższą metę zirytuje niejedną osobę.


Dalej jedziesz sam
Wspominałam o fabule w Session. Twórcy nie ukrywają, że tryb story stanowi tylko pretekst do niczym nieskrępowanej jazdy. Porównując chociażby do Tonego Hawka, nasza gra nie będzie jakkolwiek punktowana, a nasze tricki oceniane. Nawet wiele razy przyjdzie nam uczyć się wszystkiego na własną rękę. Tego, co mamy robić nie wyjaśnią nam również NPC’e. Niezliczone godziny zostaną spędzone na samych pobieżnych opisach sztuczek w opcjach gry. Nam przyjdzie jedynie wykonywanie zleconych zadań (typu nauczenie danego tricku czy przedostanie się od punktu a do b) od coraz bardziej doświadczonych deskorolkarzy, za co dostaniemy punkty prestiżu.

Czy na dłuższą metę ma to jakiekolwiek znaczenie? Tak, jeśli będzie nam zależało na zarabianiu wirtualnej waluty i odblokowaniu nowych sprzętów czy ubrań. Tutaj przygotowano miły smaczek dla ludzi obracających się w tym świecie. Przygotowano bowiem produkty (zarówno ubrania, jak i osprzęt) od marek, które tworzą tego typu rzeczy dla profesjonalnych skaterów (jak Fallen, Zero bądź GrindKing). Może mieć to o tyle znaczenie, że ktoś będzie umiał później zmodyfikować sprzęt do swojego stylu jazdy.



New York, New York
Na spory plus Session można zaliczyć umiejscowienia świata gry w jedynym z najpopularniejszych popkulturowych miast. Jest to o tyle ciekawe, że sam Nowy Jork może pierwotnie mało komu kojarzyć się z miejscem przyjaznym do jazdy na desce. W grze znajdziemy kilka miejsc, które nie zostały zmodyfikowane na potrzeby gry. Przyjdzie nam korzystać tylko z tego, co ma do zaoferowania pierwotna infrastruktura. Mile widziana okaże się umiejętność wykonywania tricków na wszelkich słupkach, murkach czy poręczach. Podobnie do tego, co możemy zaobserwować codziennie w naszych miastach. Nie oznacza to też całkowitej rezygnacji z ramp czy pomniejszych skate parków. Niemniej w założeniach szanujący się skater powinien potrafić jeździć po wszystkim 😉 Wszystko jedno czy będzie to ulica, park czy też parking podziemny.

Niestety szybko okaże się, że całkiem ładnie wyglądające lokacje to tylko wydmuszka i szybko będą robiły wrażenie wymarłych. Gra nie udźwignęłaby jakiegoś swobodnego ruchu przechodniów czy samochodów. Nawet gdy zsiadamy na chwilę z deski, to nasza postać ma problem z podstawowym poruszaniem się. Gdy jednak twórcy reklamują się mocną immersją z tym co mamy w rzeczywistości, przydałoby się, aby świat nie przypominał tego wymarłego z wizji apokaliptycznej.


Jazda ekstermalna dla wybranych
Nie da się ukryć, że na każdej płaszczyźnie Session: Skate Sim jest grą przeznaczoną tylko dla osób, które są skejtami i czują to środowisko. Wszelkie udogodnienia, jak rozbudowany tryb nagrywania naszych popisów, możliwość streamowania, czy sam model jazdy, są skierowane dla tych, którzy chcą z tą grą spędzić więcej niż kilka weekendowych wieczorów. Gracze, którzy zakochali się w arcade’owych trybach jazdy z wielu gier, zostaną brutalnie sprowadzeni na ziemię. Monotonia powtarzania pewnych tricków do znudzenia może odrzucić nawet tych najbardziej zadeklarowanych miłości desce. Największym zarzutem wobec Session jest brak dobrego opakowania tego profesjonalnego podejścia do jazdy na desce. Nie przyłożono się nawet do przygotowania dobrej ścieżki dźwiękowej, która będzie nakręcać i dynamizować rozgrywkę. Jeśli wystarczy Wam tak mało, to brawo – jesteście nielicznymi szczęśliwcami. Ja jednak powrócę do jazdy z bardziej znanym amerykańskim kuzynem – Tonym Hawkiem.
Kod recenzencki zapewnił Nacon.
Dodaj komentarz