Produkcja studia Spiders może nie była na radarach wszystkich fanów soulslike, ale zdecydowanie powinna się tam znaleźć!
Co tutaj dużo mówić, do gier w stylu soulslike odczuwałem zawsze duży respekt. Do tego stopnia, że nie odważyłem się zagrać w słynnego Dark Souls, pomimo że miałem ku temu wiele okazji. Tym jednak razem, po zobaczeniu zwiastunów Steelrising, postanowiłem zaryzykować. Stało się to za sprawą umiejscowienia akcji w okresie rewolucji francuskiej. To jednak nie koniec, ponieważ zagramy w alternatywnej rzeczywistości, gdzie po XVIII wiecznym świecie kroczą steampunkowe (a można nawet powiedzieć „clockworkowe”) automaty. To właśnie one starają się powstrzymać rewolucyjny zryw… i robią to z bezwzględną skutecznością.
Aegis
W Steelrising wcielimy się w jednego z takich autonomów. Aegis to tancerka na dworze króla Ludwika XVI, która jednocześnie odpowiedzialna jest za ochronę jego żony — Marii Antoniny. To właśnie na rozkaz królowej wyruszamy do centrum Paryża, aby zbadać ostatnie wydarzenia związane z rewolucją i przeciwstawić się swoim strasznym braciom. W trakcie naszej misji dowiemy się nie tylko o tym, co wydarzyło się w mieście, ale także skąd wzięły się śmiercionośne machiny, do których oczywiście zalicza się również nasza bohaterka. Na początku gry możemy ją sami zaprojektować i wybrać jej podstawową klasę. Może wizualnie nie zrobimy tu (hehe) rewolucyjnych zmian, jednak przyjemnie jest zobaczyć zaprojektowaną przez nas bohaterkę podczas gry i na licznych przerywnikach filmowych.
Rozgrywka
To, co teraz opiszę, może się wydać bardzo znajome fanom gier od From Software. Zabijając kontrrewolucyjne autonomy, zdobywamy esencje duszy, które następnie wydamy na rozwój naszej postaci w Westalkach. Są to umieszczone w strategicznych punktach miasta miejsca przypominające posągi służące do naprawy nowej armii Ludwika XVI. Dobrze wtapiają się w architekturę Paryża, ale na pewno ich nie przegapicie. Jeśli zginiemy, przenosimy się do ostatnio aktywowanej Westalki. Zdobyta esencja zniknie, choć będziemy mieli szansę jeszcze do niej dotrzeć… no, chyba że zginiemy ponownie!
Opłaca się zbierać wspomniane esencje, ponieważ wydamy je na rozwinięcie podstawowych umiejętności lub broni. Służą również jako podstawowa waluta w Westalkowym sklepie. Bardzo spodobało mi się to, że nadmiar esencji duszy możemy zainwestować w przedmioty, jak balsamy duszy, które później sprzedamy, aby pozwolić sobie na „większe” ulepszenie. Możemy również rozwijać moduły, które dalej wpłyną na statystyki, takie jak między innymi równowaga, życie, pancerz czy alchemia. Warto wspomnieć przy tej ostatniej kategorii, że możemy chronić się przed atakami żywiołów przeciwników jak ogień, mróz i elektryczność. Sami zresztą też możemy się rozwijać w używaniu właśnie takich alchemicznych ataków.
Nasi adwersarze oczywiście nie są mięsem armatnim. Większość ich ciosów zabierze nam w jednym momencie znaczną część życia. Przy wyprowadzaniu ataków i uników musimy również uważać na nasz wskaźnik wytrzymałości. Zastosowano tu ciekawą mechanikę. Gdy wyczerpiemy naszą wytrzymałość, będziemy mogli schłodzić nasz mechaniczny organizm, aby momentalnie ją odnowić. Zacznie nam się jednak wypełniać znacznik zamrożenia. Jeśli zrobimy ten manewr ponownie zbyt szybko, albo nasz przeciwnik stosuje mroźne ataki, może pokryć nas lód, który na parę cennych chwil unieruchomi nas w miejscu.
Poziom trudności
Typów przeciwników jest naprawdę sporo, od mniej wymagających robo-psów i prototypowych szermierzy po większych i trudniejszych rzeźników, mecha-muszkieterów i wielu, wielu innych. Wrogowie występują również we wzmocnionych, niestabilnych wersjach. Trzeba wspomnieć również o tytanicznych bossach, którzy wystawią na próbę nasze umiejętności i podejście do rozgrywki. Pierwsi tytani zapewnią Aegis dodatkowe umiejętności, które pozwolą nam w walce na wyprowadzanie alchemicznych ataków, a także udostępnią wcześniej niedostępne przejścia na planszy.
Wiedząc, że pewnie nie mam doświadczenia typowego miłośnika soulslików, postawiłem na zadawanie silnych obrażeń pojedynczym przeciwnikom przy inwestowaniu w pancerz. Możliwości podejścia do rozwoju postaci jest oczywiście więcej, w tym tańczenie i zapraszanie „do tanga” większej liczby wrogów. Kiedy myślałem, że moja kombinacja halabardy i mrożącego pistoletu pomoże przejść całą grę, musiałem rewidować swoje podejście w zależności od późniejszych przeciwników. Na szczęście jest w czym wybierać, od granatów po kilkadziesiąt różnych innych sztuk oręża. Muszę przyznać, że Steelrising cały czas stanowił dla mnie przyjemne wyzwanie. Nie można mieć przy tym pretensji o brak mapy na dosyć dużych lokacjach. Jest to pewnym standardem tego typu gier, z czego dopiero ostatnio wyłamał się Elden Ring. W recenzowanym tytule z użyciem mapy możemy wybierać szybką podróż pomiędzy większymi obszarami, jednak na ulicach Paryża pomoże nam już co najwyżej kompas, który wskaże kolejny punkt, do którego musimy dotrzeć.
Warto tu wspomnieć o pomocnej dłoni, którą wyciągnięto do graczy, którzy produkcji o takim stopniu trudności nie lubią albo nie mieli z nimi wcześniej do czynienia. Wprowadzono tryb wspomagania, gdzie możemy wedle uznania: obniżyć obrażenia (które zadają wrogowie), przyspieszyć odnawianie wytrzymałości bądź włączyć łatwe chłodzenie. Możemy nawet zadecydować, czy zebrane punkty doświadczenia będą resetować się po śmierci. Jako nowicjusz obawiałem się, że będę musiał posiłkować się tymi ustawieniami, jednak soulslikowa formuła kupiła mnie bez reszty.
Klimat i kwestie audiowizualne
Jak już wiecie, to właśnie setting przekonał mnie do zagrania w Steelrising. Czy wysokie oczekiwania zostały zaspokojone? Przemierzanie XVIII wiecznych ulic usianych ciałami rewolucjonistów, klimatyczne listy znajdowane po drodze, dialogi zasłyszane zza zamkniętych drzwi. Wreszcie wizje niedawnych wydarzeń nadają mocno ponury i bardzo klimatyczny ton rozgrywce. Na swojej drodze napotkamy na pierwszoplanowe postaci znane z historii jak Robespierre, Lafayette, Marat, a także znane dzielnice i lokacje jak Luwr, Les Invalides, czy Bastylia. Dla bardziej dociekliwych graczy pozostawiono wiele misji pobocznych, które dodatkowo ukażą tarcia i sprzeczne interesy w obozie rewolucyjnym.
Jeśli chodzi o grafikę, to jest ona bardzo dobra. Nie jest jednak powalająca, co szczególnie widać podczas przerywników filmowych, kiedy postaci są dosyć statyczne i sztuczne (nie, nie mówię tu o Aegis). Nie wszystkie kwestie dialogowe są też wypowiedziane z odpowiednią pasją. Jest tu mieszanka świetnych, dobrych i słabszych przerywników. Z technicznych kwestii mamy do wyboru tryb wyświetlania obrazu w najlepszej rozdzielczości, najlepszej jakości grafiki, a także z najlepszym odświeżaniem klatek na sekundę. Większość gry przeszedłem, skupiając się na wyciągnięciu jak najlepszej grafiki bądź rozdzielczości. Gra przeważnie działała płynnie, tylko co jakiś czas miała spadki, ale i tak nie zauważałem ich podczas walki. Trzeba wspomnieć o udanej muzyce, która aktywnie zmienia się w zależności od lokacji, ale również tego, czy mamy kontakt z przeciwnikiem czy też nie. Jest to zdecydowanie silna strona produkcji.
Mniejsze błędy?
Wspomniałem o trochę sztywnych filmikach, jednak twórcy już zapowiedzieli pierwszego dnia patch, który ma naprawić znane problemy z oświetleniem scen przerywników. Inne z widocznych błędów to wstające po pokonaniu modele przeciwników (animacja pokazuje ich jako żyjących, ale już nas nie atakują). Spotkałem się również z dosyć powszechnym ucinaniem ścieżek dialogowych NPCów napotkanych w mieście (całe szczęście mamy polskie napisy!). Raz moja bohaterka zablokowała się podczas skoku na beczki. Co prawda sama się po pewnej chwili odblokowała, ale alternatywą był powrót do ostatniej Westalki za pomocą specjalnego żetonu w ekwipunku. Wiązałoby się to oczywiście z utratą zebranych dusz i wskrzeszeniem się pokonanych wcześniej przeciwników. Wierzę, że większość, bądź wszystkie zauważone błędy, rozwiązane zostaną obiecanym patchem premierowym. Już teraz gra jest jak najbardziej grywalna.
Wrażenia ogólne
Grywalna to mało powiedziane. Steelrising wciągnął mnie w swoje mordercze tryby na długie godziny. Nie były to jednak katusze, a jedna z przyjemniejszych i bardziej satysfakcjonujących rozgrywek, jakie miałem od dłuższego czasu. Jako soulslikowy nowicjusz recenzowana produkcja trafiła idealnie w poziom trudności, który bardzo przypadł mi do gustu. Nie musiałem przy tym sięgać po tryb asysty, dla graczy oczekujących mniejszego wyzwania. Oprócz świetnej rozgrywki gra oferuje bardzo ciekawie pokazaną rewolucję francuską w krzywym, clockworkowym zwierciadle. Klimat hektolitrami wylewa się z ekranu i głośników. Od Steelrising bardzo ciężko było się oderwać. Chociaż nie jest to tytuł odkrywczy, to trafia idealnie w wiele nut Marsylianki. Zbyt wiele, żebym go Wam nie polecił!
Kod recenzencki dostarczyła firma Nacon
Dodaj komentarz