Krzyk po ponad 10 latach powraca do kin. Czy warto ponownie obserwować poczynania Ghostface’a?
Krzyk trafił do kin w 1996 roku. Film Wesa Cravena bez wątpienia należy do ścisłej czołówki moich ulubionych slasherów. Produkcja ta została doceniona przez wiele osób, dzięki czemu może się pochwalić dość wysoką średnią w serwisie Rotten Tomatoes. Wynosi ona bowiem aż 79%. Losy Sidney Prescott były kontynuowane w jeszcze trzech filmach. Natomiast sam Ghostface, charakterystyczny morderca noszący czarną szatę i białą maskę, pojawił się również w trzecim sezonie serialu Krzyk. Wczoraj byłem w kinie na piątym filmie. Nie ukrywam, że czekałem na niego od pierwszych zapowiedzi. Czy jest to produkcja godna obejrzenia? Na to pytanie odpowiada oczywiście recenzja, którą właśnie czytacie.
Fabuła
Nie jest dla Was z pewnością zaskoczeniem, że jestem przeciwnikiem spoilerów. Możecie więc być spokojni – nie będę w niniejszym tekście zdradzał wydarzeń, które zobaczymy w nowym filmie. Należy jednocześnie mieć świadomość, że kontynuuje on historie, których doświadczaliśmy w poprzednich odsłonach. W nowe wydarzenia niech wprowadzi Was oficjalny opis:
Dwadzieścia pięć lat po serii brutalnych zdarzeń, które wstrząsnęły mieszkańcami Woodsboro, kolejny zabójca nakłada otoczoną złą legendą maskę Ghostface. Mnożą się okrutne ataki na grupę nastolatków. Tajemnice z mrocznej przeszłości miasta zostają wskrzeszone.
Oficjalny opis
Nowi i starzy bohaterowie
Krzyk zawsze jasno zaznaczał występowanie pewnych schematów. Sam również korzystał z tych reguł, co nie powinno nikogo dziwić. W każdym filmie mieliśmy do czynienia z postacią, która wprost wyjaśniała zasady, jakimi rządzi się horror. Nie może więc takiego bohatera zabraknąć w piątym dużym Krzyku. Tu rolę Randy’ego z pierwszych dwóch odsłon pełni para postaci: Mindy (Jasmin Savoy Brown) oraz Chad (Mason Gooding). Nadal możemy oczywiście śledzić losy postaci, które znamy od ponad 20 lat. Mowa o Sidney Prescott, Gale Riley/Weathers (Courteney Cox) oraz Deweym Riley’u (David Arquette). Niemałą rolę odgrywają również Tara (Jenna Ortega) oraz Sam (Melissa Barrera). Zresztą w przypadku tej ostatniej bardzo bym się zdziwił, gdyby nie miała być w założeniach kreowana na zastępstwo dla Sidney (Neve Campbell). Podczas seansu można odnieść wrażenie, że nowi, młodsi aktorzy mają zastąpić docelowo bohaterów znanych z wieloletniego cyklu Krzyk. Obawiałem się tego, oglądając zwiastuny przed premierą.
Okazało się jednak, że moje nastawienie było błędne. Nowa fala postaci nie zachowuje się tak głupio, jak można się było obawiać. W ich działaniu bez problemu można odszukać inspiracje pierwszymi Krzykami. Należy też zaznaczyć, że o ile znajdziemy postaci podobne do oryginalnych, o tyle nie są one wprowadzone na siłę. Nie starają się być kalkami bohaterów oryginałów i mają własny charakter. Było to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie i życzę sobie większej ilości właśnie tak zrealizowanych filmów.
Kontynuacja czy restart?
Przed obejrzeniem recenzowanego filmu dobrze jest obejrzeć pierwsze dwie odsłony. Dostrzeżemy wtedy wiele smaczków, między innymi w prezentowaniu nam założeń gatunkowych. Krzyk zawsze jasno mówił, wprost, ustami postaci, jakie są reguły dla przeżycia w horrorze. Nie inaczej jest w Krzyku z 2022 roku. Z oczywistego powodu nie dowiemy się teraz tego dzięki Randy’emu. Co prawda można by zastosować rozwiązanie z “dwójki”, aczkolwiek byłoby to wtórne podejście. Zamiast tego wprowadzono nowe postaci, które dzielą się z nami swoją wiedzą. Swoje trzy grosze dorzuca również Dewey. Postać ta przeżyła sporą metamorfozę – z ciapowatego zastępcy szeryfa (a następnie szeryfa) stał się doświadczonym przez los, zmęczonym i rozgoryczonym mężczyzną. Również Gale wyraźnie zmieniła swoje nastawienie (zwłaszcza w świetle pewnego wydarzenia, które ujmie niejednego fana serii). Natomiast Sidney wiedzie szczęśliwe życie poza Woodsboro. Naturalnie cała trójka musi się znaleźć we wspomnianym mieście, aczkolwiek ich niechęć do tego miejsca jest wyraźnie widoczna. Mało tego, w pewnym momencie ktoś podejmuje nawet dość zaskakującą, ale logiczną decyzję – dedycuje się opuścić Woodsboro w trakcie grasowania Ghostface’a.
Nie będę oczywiście opisywał całego filmu, ale możecie być spokojni jeśli chodzi o jego sens. Zarówno nowi, jak i starzy bohaterowie zachowują się logicznie i przez przeważającą część filmu ogląda się go bardzo przyjemnie. Jeśli jednak nie chcecie oglądać przed seansem poprzednich części, to nie powinno być z tym większego problemu. Nowa odsłona nie bez powodu nie ma cyfry w tytule. To requel – korzysta z postaci i zasad znanych z pierwszych filmów, ale jednocześnie wprowadza własnych pierwszoplanowych bohaterów, których poznajemy w tym właśnie filmie.
Ghostface – jakość zabójstw i motyw
Nie można nakręcić filmu z serii Krzyk bez umieszczenia w nim ikony cyklu – Ghostface’a. Nie będę oczywiście zdradzał, kto tym razem chowa się pod maską mordercy, ale mogę odnieść się do stylu jego zabójstw. Mam wrażenie, że w tegorocznej odsłonie jego morderstwa są najbardziej brutalnymi z całej serii. Nierzadko postać ta wykazuje się również bardzo logicznym myśleniem, ściągając pewne ofiary w zaplanowany przez siebie sposób, a tym samym zaskakując widza. Naturalnie nie brakuje scen, w których Ghostface pojawia się nagle, aczkolwiek takie są prawa Krzyku i ogólnie slasherów. Nigdy nie ma za to sytuacji, w których działanie mordercy jest bzdurne. Mało tego, film nierzadko wyśmiewa absurdalne zachowania, pokazując na przykład absurdy występujące w niektórych fanowskich filmach. Zresztą w tej scenie możemy też dostrzec informację, że pewna postać z “czwórki” przeżyła. Czyżby miała się pojawić w kolejnym Krzyku? Czas pokaże.
Co do jakości morderstw nie mam żadnych zastrzeżeń – są one odpowiednio przekonujące, nie ocierając się jednocześnie o groteskę. Nie ma tu również silenia się na przesadną oryginalność – najczęśćiej nóż to jedyne, czego potrzeba do zabicia swojej ofiary. Dla mnie to ogromna zaleta. Widać też, że Ghostface to człowiek i nie pokuszono się o scenę z samochodem (jak w Krzyku 2) czy z wybuchem (Krzyk 3). Nie mogę natomiast zgodzić się z motywem dla jego (a może ich?) działania. Zawiązanie akcji następuje nieco zbyt szybko, podobnie jak zdradzenie tożsamości Ghostface’a. To jednak drobne skazy na świetnym filmie, który zdecydowanie warto obejrzeć.
Jaki jest Twój ulubiony horror?
Na to pytanie odpowiedź nadal brzmi, jak dla mnie, Krzyk (z 1996 roku). Tegoroczna odsłona jednak również zajmuje wysokie miejsce w moim prywatnym rankingu. Nowa część to bardzo dobry film, który z pewnością spodoba się fanom serii. Nawet sama pierwsza scena to wyraźna inspiracja – inspiracja, nie kalka! – początku „jedynki”. Jeśli nawet jej nie znacie, to i tak warto udać się do kina. Dwie godziny zleciały bardzo szybko i już czekam na wydanie tego filmu na Blu-ray. Z pewnością będę do niego bardzo chętnie wracał. Liczę też na oficjalne zapowiedzenie kolejnych odsłon oraz, oczywiście, na ich premierę. Mam też jedno małe życzenie. Jeśli powstaną następne części, niech filmowa seria występująca w Krzykach, Stab nie jest tłumaczona na Nóż. Cios byłby nieporównywalnie lepszą nazwą. Jakby nie było, plus jest niezaprzeczalny. Ghostface godnie powrócił! Pozostaje tylko mieć nadzieję na dalszy rozwój losów Woodsboro.
Dodaj komentarz