Eric Lang jest w szczycie formy, czego dowodem jest właśnie Bloodborne: Gra planszowa. Co pokochałem w recenzowanym tytule? Zobaczcie sami!
Jak widzicie, nie mogłem powstrzymać się od wyrażenia swoich emocji względem tej gry. Tak to jest, gdy mamy wysokie oczekiwania, które nie tylko zostają spełnione, ale nawet przebite. Z początku może wydawać się, że tak duże pudło (32 × 32 × 12 cm) zawierające tony różnego rodzaju elementów gry musi śiwadczyć o przekombinowanej produkcji, gdzie tylko niektóre jej elementy będą udane. Tymczasem, w grze ciężko mi się do czegokolwiek przyczepić… ale po kolei! Bloodborne: Gra planszowa to gra autorstwa Michaela Schinalla oraz wspomnianego we wstępie Erica Langa. O tym ostatnim mogę już chyba spokojnie napisać, że to legenda wśród twórców gier planszowych. Ostatnią jego grą, którą recenzowałem był bardzo udany MARVEL United. No ale dobrze, zajrzyjmy wreszcie do tego ogromnego pudła!
Komponenty
Tradycyjnie zacznę już od komponentów gry. Pierwsze co wyciągniemy z pudełka Bloodborne: Gra planszowa to tekturowe, mniejsze pudełko na figurki. Na waszym miejscu nie pozbywałbym się go. Przy przechowywaniu gry dobrze dociska resztę komponentów. W środku znajdziemy 37 modeli. Wyglądają one po prostu kapitalnie. Jeżeli dodatkowo jesteście fanami malowania miniatur, będziecie wniebowzięci. Dalej znajdziemy 20 kafli modularnej mapy. Pod tym wszystkim znajdziemy jeszcze płaskie, papierowe plansze: 4 postaci. Każda z nich posiada indywidualną Zdradliwą Broń, której będzie można użyć w dwóch trybach. Później znajdziemy już prawdziwe mięso gry, czyli 539 kart i 109 żetonów w różnych rozmiarach i kształtach. Jeżeli zastanawialiście się nad zakoszulkowaniem gry, to musicie rozpatrzyć zakup 266 protektorów w rozmiarze klasycznym, 225 Mini American i 18 Tarot. Jak to się tam mieści?
Na wszystko przewidziano insert. No może poza wspomnianymi kaflami podłoża. Jednak położone na pudełku z figurkami ładnie docisną je do plastikowego insertu. Zabezpieczy to karty i żetony przed ewentualnym przemieszczaniem się po pudle podczas transportu gry. Przetestowałem to w boju i byłem zaskoczony, że wszystko pozostawało na swoim miejscu. Co ważne, w insercie przewidziano 4 sloty, w których możemy… zapisać 4 postaci podczas ich kampanii. Jakość wykonania nie budzi większych zastrzeżeń, karty są perforowane, choć już postanowiłem, że je zakoszulkuję. Po prostu gra często będzie gościć na moim stole, ale nie uprzedzajmy faktów, w pudełku znalazł się jeszcze jeden komponent, któremu tradycyjnie poświęcę osobny akapit.
Instrukcja
Zasady gry zamieszczono na 28 stronach. Nie ma co ukrywać, że na pierwsze ich przeczytanie poświęcicie pewnie więcej niż godzinę. Co jednak ważne, w zasadach nie ma sprzeczności. Możecie się z nimi zapoznać jeszcze przed zakupem gry w tym miejscu. Podczas gry, jak to w praniu pojawią się pewne wątpliwości w przypadku konkretnych kart. Nie wynikają one jednak z błędów, a raczej z obycia z grą. Szybkie sprawdzenie na forum boardgamegeek zwykle załatwiało sprawę, gdyż ktoś wcześniej miał dokładnie takie samo pytanie. Tym bardziej, jeśli macie odrobinę czasu na przygotowanie siebie i ekipy do przygody z Bloodborne: Gra planszowa możecie zagłębić się w oficjalny FAQ, na razie tylko po angielsku. Warto zauważyć, że w polskim wydaniu poprawiono błędy zaznaczone w oryginalnej erracie.
Mechaniki widoczne w rozgrywce
Zastanawiałem się jak opisać Wam czym dokładnie jest Bloodborne: Gra planszowa i dlaczego tak przypadł mi do gustu. Obok wysokiej jakości komponentów, o których już przeczytaliście, składa się na to wiele innych elementów rozgrywki. Można powiedzieć, że w grze przeplata się wiele różnych mechanik i tak jak w dobrej symfonii wszystko jest na swoim miejscu. Nie słychać tu fałszywych nut!
Gra paragrafowa
To było dla mnie chyba największe zaskoczenie. Przyznam szczerze, że nie patrzyłem, wcześniej na jakie talie podzielono karty w Bloodborne: Grze planszowej. Stawiałem, że „fabuła” gry będzie polegała na składaniu paru dostępnych scenariuszy, że skupi się bardziej na tułaczce po ulicach Yharnam i walce. Nic z tych rzeczy, w grze mamy do dyspozycji 250 kart składających się na 4 kampanie, po 3 scenariusze każda. Nie byłoby jeszcze w tym nic takiego, gdyby teksty na kartach nie przesiąkały klimatem. Są w przeważającej ilości napisane naprawdę kapitalnie. Co więcej, jak w dobrej grze paragrafowej misje dają nam co jakiś czas wybór co do podejmowanych decyzji.
Eksploracja mapy
Jeden z elementów losowych gry, ale zarazem coś, co może podbić regrywalność tytułu. Przed każdym scenariuszem widzimy jakie kafle terenu muszą wejść do misji, ale również ile dodatkowych losowych kafli musimy do niej dobrać. Zależne jest to od liczby graczy, co oczywiście ma sens. Odkrywanie kafli również jest losowe. Nawet z tym samym zestawem kafli, możemy mieć więc inny układ mapy. O wiele częściej jednak pozmieniają się losowo dodane kafle, czyli nawet w tym samym scenariuszu zmieni się to, ile napotkamy przedmiotów do podniesienia, czy poszczególnych potworów. Ciekawie rozwiązano też kwestię, jak od naszego ruchu poruszą się przeciwnicy. Mogą wpaść w pościg jeśli przejdziemy przez ich pole. Po turze aktywnego gracza przesuną się w jego stronę wszystkie potwory w odległości jednego kafla. Dobrze, że nie pokuszono się o dodawanie talii ruchu przeciwników. Według mnie bardzo dobrze rozwiązano ten element, który jest realistyczny i szybki do rozegrania. A skoro mowa już o potworach…
Walka
W Bloodborne: Gra planszowa nie ma kości, co nie znaczy, że nie ma odrobiny losowości. Potwory, które napotkamy na drodze, mają dwa typy ataku i jedną specjalną umiejętność. Ich karty są dwustronne i to, z jaką wersją potwora zmierzymy się w scenariuszu, również losujemy – 3 kategorie ataków będą się więc zmieniać. O tym, która akcja zostanie wykonana, decyduje minitalia 6 kart akcji wroga. Widzimy więc, co może nam przeciwnik zrobić i dodatkowo znamy prawdopodobieństwo poszczególnych jego ataków. Nie ma tu mowy o serii złych rzutów kostką, co bardzo mi podpasowało.
To było oczywiście spojrzenie na możliwości przeciwnika, co jednak w arsenale mają nasi Łowcy? Każdy z nich dysponuje inną Zdradliwą Bronią, która działa w dwóch trybach. Każdy tryb ma gniazda przeróżnych ataków, które zapełniamy, zagrywając do nich karty. Karty w gniazdach ataków mogą zmodyfikować charakterystyki ataków jak szybkość czy moc. Możemy zachwiać przeciwnikiem by jego cios nie trafił w naszą postać, bądź też po prostu zrobić unik. Do uniku jednak musimy mieć odpowiednią kartę i przede wszystkim dostępne puste gniazda w broni. Do tego możemy wspomóc się dodatkową bronią palną, oraz znalezionymi przedmiotami jednorazowego użytku. Jak widzicie, opcji jest wiele i uwierzcie mi, że samo zrozumienie zasad nie jest tu problemem. Podczas zagrywki nie raz jednak przyjdzie nam sporo zastanowić się, jaki poziom ryzyka zaakceptować i jaki atak przy tym wyprowadzić, co jest dla mnie ogromnym plusem Bloodborne: Gra planszowa.
Deck Building
Jeżeli czytacie moje recenzje, chyba już wiecie, że mam słabość do deck builderów. Tego elementu rozgrywki również nie zabrakło w opisywanym tytule. Co do zasady karty wprowadzają modyfikacje, gdy umieszczamy je w gnieździe broni. Może to być zwiększenie siły ataku, jego szybkości, pociągnięcie kolejnej karty, czy też natychmiastowe oczyszczenie gniazda (przypominam, że jest to szczególnie ważne, jeśli chcemy mieć jeszcze szansę na unik). Daje to bardzo dużo taktycznych możliwości. Możemy oprzeć starcie na wyprzedzeniu wroga poprzez zabicie go, zanim zada nam obrażenia, zachwiania nim przy pomocy szybszego ataku zagranego z umiejętnością zachwiania (i tym samym również uniknąć jego ciosu), czy w końcu zaplanować unik. W ostateczności możemy pogodzić się z tym, że utracimy trochę życia. Za pokonanych wrogów zbierzemy Tętnienia Krwi, które w Śnie Tropiciela wymienimy na dostępne karty ulepszeń. Są one oczywiście lepsze od tych podstawowych i sami będziemy decydować, w którą stronę pójdzie nasza 12 kartowa talia.
Zarządzanie czasem
Czemu przyjmować uderzenia przeciwników? Może się zdarzyć, że nie będziemy mieć czasu na pełne przygotowanie się do walki. Gra trwa określoną liczbę tur, podczas których nie raz odrodzą się wszyscy przeciwnicy, trafiając na swoje miejsce na odkrytej mapie. Nie znaczy to, że nie ma sensu z nimi walczyć, ponieważ jak się domyślacie, warto ulepszać swoją talię. Przeniesienie w Sen Tropiciela pozwoli nam odrodzić się znowu na centralnym miejscu mapy. Może okazać się, że szybciej znajdziemy się wtedy obok naszego celu, niż wracając przez wszystkie pola. Jest tylko jedno „ale”. Przejście do Snu Tropiciela kosztuje akcję i przesuwa znacznik czasu. Jeżeli zginiemy, również znajdziemy się w Śnie Tropiciela, utracimy jednak wszystkie zebrane Tętnienia Krwi. Dodaje to dodatkową warstwę rozgrywki, nie walczymy tylko z przeciwnikami, ale również z czasem.
Przygotowanie gry, upkeep podczas rozgrywki, składanie
Na pierwszy rzut oka, gra wyglądała co najmniej pokaźnie. Zresztą po przeczytaniu o wszystkich znacznikach pomyślałem, że jej przygotowanie wymagać będzie dużo czasu. Dzięki wspomnianemu insertowi wyciągamy i przygotowujemy grę w mniej więcej 10 minut. Uważam, że to świetny wynik! A jak to wygląda podczas rozgrywki? Dużo z nas przechodziło przez żmudny proces dodawania szwędaczy w Zombicide, którą przecież również zaprojektował CMON Games. Jedyny upkeep, jaki przeprowadzamy, to okresowe zresetowanie wrogów, które to zwiastowane jest przez czerwone księżyce na torze czasu. Istniejący i zabici przeciwnicy pojawiają się wtedy na swoich polach wskrzeszenia zaznaczonych na mapie. Ile tych pól jest, zależne jest oczywiście od tego, ile kafli mapy odkryliśmy. Jednak niezmiennie czynność ta trwa tylko chwilę! Jeśli zaś chodzi o złożenie gry, to nie jest ono wcale dłuższe od rozłożenia. Na czynności „administracyjne” w Bloodborne: Gra planszowa nie tracimy czasu, tylko skupiamy się na niezwykle miodnej rozgrywce!
Tryb solo
Każdą grę oczywiście testuję w wariancie wieloosobowym jak i solo. W obu tych trybach grało się znakomicie. Najlepsze jest to, że gra świetnie się skaluje i nie wymaga jakichś specjalnych przygotowań do samotnej gry. Ot, weźmiemy mniej kafli podłoża. Nie znaczy to jednak, że odczucia z gry między oboma trybami się nie zmieniają. Kiedy grami sami, o wiele częściej trzeba rozpatrywać przejście w Sen Tropiciela, aby szybciej przemieszczać się po mapie. Jednak w grze w więcej osób, przejście w Sen Tropiciela to raczej ostateczność. Szybciej zbliżymy się do czerwonych pól na torze czasu, które spowodują przywrócenie co dopiero pokonanych stworów do lokacji, gdzie mogą znajdować się nasi towarzysze. Podsumowując tryb solo, gra się w niego tak samo dobrze jak w grę wieloosobową, z tym że jeszcze mocniej musimy skupić się na zarządzaniu czasem.
Wrażenia ogólne
Bloodborne: Gra planszowa to jedna z najlepszych gier, które gościły na moim stole. Charakteryzuje się bardzo dobrym wykonaniem i nie można w tym miejscu pominąć niesamowitych figurek. Jeżeli lubicie je malować, nie będziecie zawiedzeni. Znajdziemy tu też to, co bardzo lubię, czyli sensowny insert. Dzięki niemu złożymy i rozłożymy grę w 10 minut. No ale najważniejsze, Bloodborne: Gra planszowa ma niezwykle miodną mechanikę. Plus coś, co zupełnie zmiotło mnie z planszy! Coś, czego się nie spodziewałem znaleźć w tej produkcji to karty kampanii z elementami historii paragrafowej. W grze jest aż 12 rozdziałów pogrupowanych w 4 kampanie… a karty te napisano niezwykle klimatycznie! Mamy tu też deck-building i świetną mechanikę poruszania się po planszy i walki. Rozgrywkinie popsuły rzuty kością, bo zwyczajnie ich tu nie ma. Jak przeżyć na ulicach Yharnam? Arsenałem znanym z gry, a przede wszystkim dokładnym planowaniem i ryzykowaniem — kiedy trzeba. Jeżeli zastanawiacie się, czy gra trafi do Was jeśli nie kojarzycie zupełnie jej konsolowego pierwowzoru, to możecie spać spokojnie. Nie musicie wiedzieć nic o Bloodborne, żeby odnaleźć się w tej planszówce, choć jest tu oczywiście sporo smaczków dla graczy. Faktem jest, że nie jest to produkcja z najtańszej półki. Cena tego ogromnego pudła może przestraszyć, ale jest ono warte każdej złotówki.
Egzemplarz recenzencki dostarczyło wydawnictwo Portal Games
Dodaj komentarz