Sledgehammer Games kolejny raz zabiera graczy do czasów drugiej wojny światowej. Tym razem pierwszy raz na konsolach nowej generacji, a więc sprawdźmy jak prezentuje się na nich Call of Duty: Vanguard.
Jeszcze kilka lat temu bardzo tęskniłem za drugą wojną światową. Miałem dosyć futurystycznych strzelanek, biegania po ścianach, egzoszkieletów, czy strzelania w kosmosie. W 2017 roku doczekałem się całkiem udanej odsłony, Call of Duty: WWII, za którą oczywiście odpowiadało Sledgehammer Games. Miałem więc ogromną nadzieję, że ich najnowsze dzieło, czyli recenzowane Call of Duty: Vanguard, na konsolach nowej generacji zaoferuje mi drugą wojnę światową w jakości, jakiej jeszcze nie widziałem. Z jednej strony to się udało, gdyż kampania dla pojedynczego gracza zrealizowana jest bez dwóch zdań z filmowym rozmachem. Natomiast z drugiej strony totalnie rozczarował mnie tryb wieloosobowy. Zacznijmy jednak od Kampanii.
Zróżnicowanie kampanii
Kampania w Call of Duty: Vanguard podzielona jest na rozdziały. Wcielamy się w nich w jednego z czwórki bohaterów i w ramach ich wspomnień cofamy się do konkretnych wydarzeń. Jak wspomniałem w pierwszym akapicie, kampania została przygotowana jak dobry film wojenny. Jeżeli oglądaliście takie dzieła jak Bitwa o Midway, czy Bitwa o Sewastopol, to w CoD: Vanguard poczujecie się jak w domu. Linia fabularna pełna jest filmików przerywnikowych oraz dialogów. W trakcie kampanii będziecie nie tylko strzelać do Niemców z historycznych broni. Zasiądziecie bowiem również za sterami jednego z amerykańskich samolotów i będzie walczyć z japońskimi kamikaze oraz zatapiać ich lotniskowce. Będziecie wysadzać bunkry, albo robić szturm na niemiecki sztab. Nie zabraknie także misji skradankowych, zwłaszcza gdy będziecie wcielać się w Polinę. To sanitariuszka z Armii Czerwonej, która ze śmiertelną precyzją posługuje się karabinem snajperskim. Podsumowując, odwiedzimy m.in Stalingrad, Afrykę Północną, bazę U-botów w Hamburgu, tropikalną wyspę Bougainville oraz plażę w Normandii podczas Operacji Tonga.
Plusy i minusy kampanii
W trakcie przychodzenia kampanii będziemy mogli naszym towarzyszom wydawać proste rozkazy, dzięki którym na przykład zaatakują konkretną grupkę wrogów przy CKM-ie. Niestety w trakcie przechodzenia kampanii sporym problemem okazały się braki amunicji. Tę zdobywamy ze skrzynek z zaopatrzeniem, ale gdy takiej nie ma w pobliżu, to musimy przeszukiwać pokonanych przeciwników. Jest to moim zdaniem nudne, mozolne i niepotrzebne. Zdecydowanie wygodniej się gra, gdy amunicja podnosi się automatycznie. Tak naprawdę jedynym plusem takiego ograniczenia jest to, że gracz będzie częściej podnosił broń z ziemi i nie przywiązywał się tylko do tej, z której mu się najlepiej strzela. Aczkolwiek nawet jeśli z jakieś broni nie strzela wam się dobrze, a musicie jej używać, to bardzo przydatna jest opcja opierania broni. Naciskacie prawy analog w pobliżu jakiegoś murka, ściany lub innej odpowiedniej osłony, a wasza postać oprze broń i prowadzony przez nią ostrzał będzie miał dużo mniejszy odrzut. Opcja ta działa również w trybie wieloosobowym oraz zombie. To dobrym moment, aby przejść do trybu z nieumarłymi.
Zombie
Za tryb zombie odpowiada Treyarch Studios, czyli tak naprawdę weterani tej rozgrywki, którzy pierwsze hordy nieumarłych zapoczątkowali już w 2008 roku w CoD: World at War. Mechanika Trybu Zombie nie zmienia się od lat. Rozgrywka ta dzieli się na nieskończoną liczbę rund, a w każdym kolejnym starciu jest coraz więcej bardziej wytrzymałych oraz szybszych zombie. Czasami pojawiają się bossowie wyposażeni w potężne bronie, jak np. LKM-y. Za każdego zabitego przeciwnika otrzymujemy walutę. Naturalnie najbardziej dochodowe są strzały w głowę oraz zabójstwa wręcz. Zarobioną walutę wydajemy ulepszenia sprintu, zdrowia, regeneracji, czy szybkiego przeładowania. Możemy także ulepszyć broń, z którą startujemy, podnosząc ją na jeden z wyższych poziomów.
Nowości w trybie Zombie
Treyarch zrezygnowało w Vanguard z broni, które mogliśmy kupować ze ścian. Teraz opcją wejścia w posiadanie nowej broni jest skrzynia z losową zawartością. Czasami może się zdarzyć, że z pokonanego bossa otrzymamy solidnie ulepszoną broń. Przy odpowiednim stoisku możemy także wyposażyć się w płyty pancerza znane dobrze graczom ze strzelanki battle royal – Warzone. Ostatnią nowością jest ołtarz, przy którym ofiarujemy zdobyte na zombie serce. W zamian możemy zdobyć trzy unikatowe zdolności pasywne – mogą to być np. stale większe obrażenia w głowę lub niewielka szansa na zatrzymanie zaopatrzenia po jego użyciu.
Rozczarowania w Call of Duty: Vanguard
Niestety największymi rozczarowaniami Trybu Zombie okazały się mapa oraz brak zagadek, czy misji pobocznych, które urozmaicały rozgrywkę w poprzednich częściach. Akcja ma miejsce na mapie nazwanej Der Anfang, ale tak naprawdę jest to połączenie ze sobą kilku map z trybu wieloosobowego. Są to głównie „Red Star” i „Hotel”, które otrzymały tylko nieco mroczny klimat. To bardzo rozczarowujące, że Treyarch poszedł na taką łatwiznę i nie przygotował własnej, nowej mapy do trybu zombie. Drugim rozczarowaniem jest tutaj praktycznie nieistniejąca fabuła. Biegamy cały czas po tych czterech lokacjach, nie mając żadnych zadań do wykonania. Nie ma również żadnych sekretnych przejść, a naszym jedynym celem jest po prostu przetrwać i ulepszać ekwipunek.
Rozgrywka wieloosobowa
Przetrwać jak najdłużej musimy także w trybie wieloosobowym, ale jest to wyjątkowo trudne. Dzieje się tak, ponieważ mapy są małe, a czas potrzebny do zabicia kosmicznie krótki. Dodatki do broni sprawiają natomiast, że praktycznie każdy gracz biega z maszyną do zabijania w dłoniach. Z jednej strony należy pochwalić Sledgehammer Games, bo zawartość dostępna na premierę w trybie wieloosobowym jest naprawdę imponująca. Do dyspozycji graczy oddano bowiem 16 map, 12 operatorów i ponad trzydzieści rożnych broni, które można modyfikować na tysiące sposobów w trybie Rusznikarza. I właśnie z trybem popularnego „Gunshmita” mam największy problem w CoD: Vanguard. Jeśli choć trochę interesujecie się historią lub po prostu oglądaliście wojenne filmy lub seriale, to wiecie jak wygląda np. popularny niemiecki pistolet maszynowy MP-40. Nie ma on żadnych dodatków, nawet celownika. Natomiast w Vangurad możecie do takiej broni zamontować ponad 70 dodatków! Wiele takich akcesoriów w połączeniu ze sobą sprawia, że broń jest absurdalnie silna.
Bronie
Do takiego pistoletu maszynowego oprócz różnych kolb, luf, czy rękojeści możemy zamontować magazynek z ogromną liczbą pocisków. Powoduje to, że z PM-u możecie zrobić bardzo szybkostrzelny karabin szturmowy, albo nawet LKM. Albo w jeszcze innej konfiguracji stworzyć broń, która będzie zabijać w 80ms. W trybie wieloosobowym straszny problem dotyczy balansu strzelb. Przy odpowiedniej konfiguracji dodatków te nie tylko zabijają jednym strzałem, ale jeszcze mogą to robić z dużych odległości. Nawet dokładnie nie celując w przeciwnika! Moim zdaniem tryb Rusznikarza kompletnie nie pasuje do strzelanki drugowojennej. Co innego oczywiście w odsłonach Call of Duty opartych na czasach współczesnych lub przyszłości.
Wyzwania i ulepszenia
Trochę lepiej Sledgehammer Games podeszło do operatorów, czyli postaci, którymi poruszamy się po polu bitwy. Wszystkich razem jest 12, z czego kilka jest odblokowanych od razu, a reszta wymaga wykonania konkretnego wyzwania. Mogą one polegać na przykład na zabiciu 300 graczy z LKM-u lub wykonaniu 25 eliminacji od tyłu. Brakujących operatorów możemy odblokować w trybie zombie. Co prawda zadania tam są znacznie łatwiejsze, ale za to wymagają zdecydowanie dłuższego grindowania. W CoD: Vanguard każdy z operatorów ma swoją ulubioną broń – np. Wade lubi pistolet maszynowy Typ 100. Grając takim duetem, otrzymamy podwójne punkty doświadczenia dla postaci oraz broni. Warto wspomnieć, że każdy z operatorów ma swoje drzewko rozwoju, na którego olejne poziomy awansujemy, wykonując coraz bardziej skomplikowane wyzwania. Nagrodami są tylko przedmioty kosmetyczne, skórki, emblematy, zawieszki do broni, czy pozy lub prezentacje MVP.
MVP w Call of Duty: Vanguard
Przy prezentacjach MVP mam kolejny problem z trybem wieloosobowym. Po każdym meczu wyłoniony jest najlepszy gracz, a jego postać wykonuje odpowiednią animację, po czym prezentowane jest najlepsze jego zagranie. Problem w tym, że na kilkusekundowym filmiku jest cała masa błędów. I tak na przykład oglądamy tekstury mapy, ale akcja kończy się, nim tak naprawdę się zaczęła. Jakby tego było mało, po prezentacji jednego MVP gra prezentuje jeszcze trzech najlepszych graczy, którzy czym innym wyróżnili się na polu walki. Tu oglądamy tylko animacje, ale często zdarza się, że oglądamy tych samych operatorów w tych samych animacjach. Oczywiście szybko staje się to nudne. Najgorsze jednak jest to, ze nie możesz wyjść po meczu. Musisz obejrzeć te cztery animacje MVP i dopiero będziesz w menu gry. Dla mnie te MVP to niepotrzebna strata czasu.
Mapy
Na koniec słów kilka o mapach. Jak wspomniałem jest ich aż 16. Niektóre są jednak całkowicie niegrywalne. Przykładem może być choćby Sub Pens, gdzie gracze biegają w doku wokół łodzi podwodnej oraz Red Stars, którą mieliśmy okazję poznać w czasach beta testów. Mamy tutaj kilka map umieszczonych na dachach budynków, w małych miasteczkach lub nawet wyspie tropikalnej, czy zamarzniętym jeziorze. Nie zabrakło też małych map zlokalizowanych w małych budynkach, gdzie gracze mogą szybko na siebie wpadać, a tym samym częściej zabijać i zdobywać więcej punktów doświadczenia. Niestety, jak to często bywa w grach od Sledgehammer Games, jest tu ogromny problem z odradzaniem. Tak naprawdę nigdy nie wiesz, gdzie przeciwnik się pojawi. Sam też nieraz możesz odrodzić się za jego plecami. Moim zdaniem deweloper niepotrzebnie wprowadził na mapach system zniszczeń rodem z Rainbow Six. Gracze mogą teraz zniszczyć całą masę drewnianych ścian lub drzwi, powodując tym samym masę dymu i kurzu, co negatywnie wpływa na rozgrywkę. Często zbyt dużo czas traci się na poprawę widoczności lub po prostu strzela na oślep.
Tryby rozgrywki sieciowej
Sledgehammer Games ponownie zaproponowało graczom najpopularniejsze tryby sieciowe. Nie zabrakło więc tutaj Dominacji, Team Deathmatchu, czy likwidacji potwierdzonej. Nowością był dla mnie Patrol. To nic innego jak stale przemieszczający się po mapie umocniony punkt. Jednak nie wróżę mu dużej popularności, gdyż gracze w strefie cały czas padają jak muchy. Natomiast ciekawie wypadł podział rozgrywki na rodzaj tempa walki. Tych mamy trzy. Tempo taktyczne wyszukuje tryby i mapy na bliską i intensywną wymianę ognia (6 vs 6 graczy). Tempo szturmowe to średni dystans i dynamiczna akcja( 10 vs 10), natomiast Tempo szybkie (18 vs 18) to chaotyczna walka z wieloma przeciwnikami na małych mapach.
Krótko podsumowując. Call of Duty: Vanguard w tym roku bardzo rozczarowuje. Szczególnie tryb wieloosobowy sprawia wrażenia, jakby jeszcze nie wyszedł z bety. Czas potrzebny do zabicia jest stanowczo zbyt niski, a cała masa dodatków do broni sprawia, że rozgrywka staje się absolutnie niezbalansowana. Fanów zombie rozczaruje bardzo okrojona nowa mapa, która pozbawiana jest fabuły, zagadek, czy sekretów. Kampania jest świetna, ale to za mało aby polecić ten tytuł w pełnej cenie.
Rozgrywka na TCL C728
W recenzowany tytuł grałem na Xbox Series X, natomiast od kilku dni dane mi jest testować 55-calowy telewizor 4K TCL C728 z trybem Game Master PRO. Firma TCL Electronics w tym roku została oficjalnym partnerem Call of Duty: Vanguard. Dzięki temu na naszym portalu oraz w mediach społecznościowych pojawiły się konkursy, w których możecie wygrać kopie gry na PS4/PS5. Na sam test telewizora przyjdzie jeszcze czas, ale już teraz mogę wam napisać, że ten TV nie idzie na żadne kompromisy i rozgrywka wieloosobowa w 120 klatkach dzięki HDMI 2.1 oraz włączonemu VRR (zmienna częstotliwość odświeżania) jest niezwykle płynna. Natomiast ALLM umożliwia konsoli do gier automatyczne przełączanie telewizora w tryb gry. Użytkownik niczym nie musi się martwić – odpalasz telewizor oraz konsolę, a wszystko samo się ustawia. Nam pozostaje już tylko precyzyjnie celować.

Przez cały weekend możecie testować tryb wieloosobowy w ramach darmowego weekendu, do czego was oczywiście zachęcam, aby wyrobić sobie własne zdanie na temat najnowszej gry Sledgehammer Games.
Grę do recenzji dostarczyło Activison.

Dodaj komentarz