Nie ma co ukrywać: Japońskie RPG i inne gry utrzymane w stylistyce anime mają się w ostatnich latach naprawdę nieźle. Persona 5 i jej milion spin-offów, NieR, czy nawet P2W grindfest w postaci Genshin Impact to tylko kilka przykładów pozycji, które kiedyś trafiały niemal wyłącznie do pewnej niszy, a dziś zdobywają serca coraz większej ilości „mainstreamowych” graczy. Czy Tales of Arise, najnowsza odsłona z przedwiecznej serii Tales, wpiszę się w ten trend? Mieliśmy okazję to sprawdzić!
Dla niewtajemniczonych, seria Tales istnieje na rynku od połowy lat 90 i doczekała się absurdalnej ilości sequeli i spin-offów wydanych na większość istniejących konsol, systemów i sprzętów AGD. Nie ma co się jednak zrażać – o ile kolejne części łączą elementy gameplayu i często szeroko pojęta tematyka, tak fabularnie każda główna odsłona jest odrębną całością; Większość z nich ma miejsce w zupełnie różnych światach fantasy!
Przez lata „Talesy” wypracowywały i dopracowywały elementy rozgrywki, budując swoją tożsamość i znajdując wierną rzeszę odbiorców, ale w drugiej dekadzie XXI wieku zaczęło się pojawiać coraz więcej głosów, że seria popada w stagnację. Przed Tales of Arise stoi więc nie lada wyzwanie: Z jednej strony gra musi przekonać fanów, że ma nadal coś do zaoferowania, a z drugiej przyciągnąć do siebie nowych graczy. Jeżeli natomiast całość zaprezentuje się tak, jak kilkugodzinny build, który mieliśmy okazję ograć, oba cele powinny zostać spełnione bez większego problemu.
Arise opowie nam historię dwóch światów – nieszczególnie zaawansowanej Dahny i bardzo rozwiniętej Reny, która wykorzystuje swoją przewagę technologiczną do zniewolenia słabszych kolegów. Grę zaczynamy typkiem w żelaznej masce, który bez żadnych wspomnień budzi się w obozie pracy na jakiejś pustyni. Nie trzeba oczywiście długo czekać, żeby pojawili się zadymiarze z ruchu oporu, który przypadkiem wyciągają naszego herosa z łagru. W cały ten bajzel wplątuje się też różowowłosa tsundere panna z Reny, która ma na pieńku ze swoimi pobratymcami. Cele wszystkich idealnie się zbiegają, więc żelazna japa i różowy kucyk zawierają przymierze i wyruszają w podróż pełną przygód.
Choć powyższy opis może brzmieć co najmniej kuriozalnie, to postaci nakreślone są ciekawie, a dialogi napisano dojrzale i z pomysłem. Już w tych pierwszych kilku godzinach widać, że Bandai Namco dobrze czuje się w kreowaniu światów rozdartych konfliktem i potrafi z głową podejść do problematycznej tematyki, takiej jak rasizm i różnice kastowe. Seria Tales zawsze była chwalona za fabułę i wszystko wskazuje, że i tym razem nie zawiedzie.
Mimo plotek, Bandai Namco nie zdecydowało się na w pełni otwarty świat w Tales of Arise. Deweloper broni swojej decyzji postawieniem na fabułę i relacje między bohaterami, na których dużo łatwiej się skupić, jak na horyzoncie nie miga nam ciągle tona znaków zapytania do odhaczenia, co może mieć sens. W efekcie przyjdzie nam biegać po semi-otwartych „korytarzach” łączących lokacje. Gra nadal pozwoli nam trochę się po nich pokręcić i znaleźć alternatywne ścieżki do celu, ale fani niczym nieskrępowanej eksploracji będą musieli obyć się smakiem.
Kolejną rzeczą, która pozostaje względnie bez zmian, jest inicjacja walk. Z wszelkiego rodzaju potworkami nie będziemy bili się w lokacjach jako takich; Trochę jak w Personie, najpierw musimy do nich podejść, by przenieść się na „arenę”, na której stoczymy bój. I choć rozwiązanie to może zdawać się archaiczne, tak naprawdę niczemu nie wadzi. Można by się nawet kłócić, że owe „areny” doskonale wspomagają system walki w Arise, który, nawiasem mówiąc, jest całkiem znakomity. Aplikowanie kombosów, unikanie i kontrowanie są wyjątkowo intuicyjne, a łączenie zdolności z innymi członkami naszego party potrafi zaserwować niezłe wizualne fajerwerki.
A skoro już przy wizualnych fajerwerkach mowa: Jedną z najbardziej widocznych zmian w Arise względem poprzednich części jest postawienie na grafikę. Przeniesienie gry na Unreal Engine 4 wyjątkowo dobrze jej zrobiło. Kolorowy i pełny detali świat Arise wygląda wyjątkowo urokliwie, a efekty specjalne podczas walk przywodzą na myśl najlepsze anime typu shonen. Jeżeli można się przyczepić czegokolwiek, to braku mimiki u bohaterów. Oczy dzielą się na „szeroko otwarte” i „wywalone gały”, a usta ledwo ledwo się ruszają podczas cutscenek. Nie jest to jednak duży problem, szczególnie biorąc pod uwagę solidny design całości. Choć pełne przepychu fantasy w stylu anime nie musi koniecznie przemawiać do każdego, to przed kunsztem i pieczołowitością z jaką zostały zaprojektowane postacie, bronie, czy lokacje i tak należy się pokłonić.
Jeżeli szukasz RPG na długie godziny, lubisz animową stylistykę, dobrą fabułę i żywy gameplay, Tales of Arise może okazać się dla ciebie strzałem w dziesiątkę. Pierwsze kilka godzin rozgrywki zdecydowanie zaostrzyły mój apetyt na więcej i niesamowicie cieszę się, że już wkrótce będę mógł przetestować pełną wersję – zakreślcie 10 Września w kalendarzach. Warto!
Dodaj komentarz