Layers of Fear w wersji na gogle VR trafi jutro do PlayStation Store. Jeżeli nie wiecie jeszcze, czy warto kupić tę grę, to może niniejsza recenzja rozwieje Wasze wątpliwości?
Layers of Fear ukazało się pierwotnie na początku 2016 roku. Miałem okazję recenzować tę produkcję w wersji na PlayStation 4. Czy mi się podobało? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w moim tekście, do którego możecie przejść z tego odnośnika. Kilka miesięcy później ponownie przeniosłem się do świata wykreowanego przez Bloober Team. Dodatek Inheritance nie zdołał jednak w moim przekonaniu powtórzyć sukcesu podstawki. Po drodze Layers of Fear ukazało się jeszcze na Nintendo Switch. W 2019 roku na PS4 i XONE trafiło Layers of Fear 2, a na gogle VR (prócz tych od Sony) przemodelowana jedynka. Mamy teraz 2021 rok, a polski producent postanowił umożliwić również graczom korzystającym z PS VR poznanie otaczającej nas opowieści z pierwszej części. Czy było to słuszne podejście? Zapraszam do lektury recenzji, która powinna Wam ułatwić podjęcie zakupowej decyzji.
Jestem artystą
Layers of Fear VR pozwala nam wcielić się w malarza nękanego przez niemoc twórczą. Przemierzając pokoje i korytarze tajemniczej posiadłości z minuty na minutę poznajemy potworną prawdę. Nie będę naturalnie zdradzał fabuły – nie chcę Wam psuć samodzielnego jej odkrywania. Muszę jednakże wspomnieć o sposobie przekazywania treści wydarzeń przez Bloober Team. Polacy nie podają nam wielu informacji wprost i do sporej części z nich musimy dojść samodzielnie. Tak naprawdę tylko od nas zależy, w jaki sposób zrozumiemy konkretne wydarzenia i obrazy. Recenzowany tytuł stoi bowiem eksploracją. Jeśli chcemy, możemy wczytywać się listy, dzięki którym dowiemy się co nieco na temat historii naszej postaci. W ten sposób możemy lepiej wczuć się w jego sytuację i pełniej zrozumieć jego problemy. Oczywiście nie wpływa to na główną oś opowieści, ale ma znaczenie jeżeli zależy nam na odpowiedzeniu sobie na wiele trapiących nas pytań. Warto jeszcze zaznaczyć, że zakończenie gry jest zależne od naszego stylu rozgrywki, między innymi reakcji na zagrożenie. Na pewno znajdą się więc osoby, które będą chciały ukończyć Layers of Fear parokrotnie.
Jestem detektywem
Co do samej rozgrywki, to mamy tu do czynienia z niemal tym samym, co w przypadku pierwowzoru. Naszym zadaniem jest poruszanie się od pokoju do pokoju, wchodząc w interakcje z przedmiotami w danym miejscu. Bardzo często drzwi dalej są zamknięte i musimy zadziałać z wszystkimi dostępnymi w danej lokacji przedmiotami. Tylko w ten sposób będziemy mogli otworzyć sobie dalszą drogę. Nierzadko musimy też rozwiązać zagadki logiczne. Niektóre z nich są oczywiste i nie spełniają żadnych trudności, ale znajdą się też takie, które zatrzymają Was na nieco dłużej. Nie oznacza to bynajmniej, że Layers of Fear jest długą grą. Ukończenie jej nie powinno zająć więcej niż 3 – 4 godziny. Niewątpliwie nie jest to rekordowy czas, ale ma to też swoje plusy. Dzięki temu twórcom udało się uniknąć dłużyzn i przechodzimy między kolejnymi pokojami bez znużenia. Spora w tym zasługa przeniesienia rozgrywki do wirtualnej rzeczywistości. Na PS4 pod koniec gry czułem się nieco znużony. W wersji na VR wyeliminowano jednak ten problem i już spieszę z wyjaśnieniem, dlaczego tak jest.
Jestem dwuręczny
Layers of Fear VR do rozgrywki wymaga dwóch kontrolerów PS Move. Widząc przed sobą komunikat o konieczności podłączenia tych „różdżek”, bardzo pozytywnie nastawiłem się do czekającej mnie opowieści. Nierzadko implementacja obsługi Move’ów w tytułach na PS VR okazuje się niesamowicie korzystna dla immersji. Nie inaczej jest w przypadku produkcji studia Bloober Team, aczkolwiek nie obyło się bez pewnego zastrzeżenia. Mam bowiem wrażenie, że drugi kontroler jest nieco niewykorzystany. Na obu jest oczywiście spust, który odpowiada za zaciskanie dłoni, a więc tym samym chwytanie przedmiotów. Jednak przypisanie funkcji do pozostałych przycisków jest dość kuriozalne. Na jednym kontrolerze mamy kucanie i obracanie się na boki, na drugim natomiast ruchy w lewo i prawo. Potrzebne są oba Movy, aby chodzić do przodu i w tył, czy naciskać przycisk Options (którym standardowo resetujemy ułożenie kontrolerów). Fakt, że dwa Movy są sensowne do oddania złudzenia operowania naszymi dłońmi. Nie zmienia to jednak dość kuriozalnego rozplanowania funkcji względem przycisków.
Jestem… sobą?
Opisując wersję na wirtualną rzeczywistość, nie mogę oczywiście pominąć śledzenia kontrolerów ruchowych. Mam dla Was dobrą wiadomość – element ten został zrealizowany bardzo precyzyjnie. Nie miałem najmniejszego problemu z odpowiednim manewrowaniem rękoma – wirtualnymi oraz tymi dzierżącymi Movy. Moje ruchy było dobrze przenoszone i na pewno nie będziecie mieć problemów z obsługą gry pod tym względem. Gogle również są bardzo dobrze wykrywane i aż chciałoby się napisać, że nie ujrzałem napisu „Poza obszarem gry”. Byłoby to jednak kłamstwo. O ile patrzymy przed siebie i minimalnie wychylamy głowę, nie ma na co narzekać. Gra poprawnie śledzi nasze wychylenia i można poczuć się tak, jakbyśmy faktycznie byli naszą postacią. Problem pojawia się, gdy zechcemy nieco mocniej spojrzeć w bok lub na sufit. Niestety, twórcy zdecydowali się na nieco za mały obszar śledzenia i na pewno nie zaszkodziłoby poszerzenie go. Nie bez znaczenia dla VR jest możliwość dostosowania wielu opcji. Możemy stać lub siedzieć, wybrać stopnie obrotu, zasięg winiety, a nawet wiodącą rękę. Ma to przełożenie na przypisanie interakcji do lewego bądź prawego kontrolera.
Jestem klimatyczny
Grafika była mocnym punktem podstawowej wersji Layers of Fear i nie inaczej jest w przypadku edycji na VR. Naturalnie nie można spodziewać się tekstur w jakości 4K i rozdzielczość nadal nie jest najwyższa w przypadku obrazu wyświetlanego przez gogle Sony. Być może zmieni się to po wydaniu nowego PS VR, dedykowanego konsoli PS5. To jednak zaledwie moje przypuszczenie i nie należy brać go za pewnik. Wróćmy więc do tego, o czym jestem przekonany. Recenzowany tytuł może pochwalić się imponująco zaprojektowanymi wnętrzami. Layers of Fear to horror, ale z gatunku tych dobrych. Wiele produkcji z tego gatunku stara się wystraszyć gracza chamskimi jump scare’ami. W dziele polskiego zespołu na szczęście nie ma ich prawie wcale. Naliczyłem ich może ze dwa. To, co przeraża w opisywanym tytule to wydarzenia i dźwięki. Nieraz nawet śmiech dziecka albo zapomniana lalka potrafią przestraszyć lepiej niż wyskakujący tuż przed nami demon. Klimat w Layers of Fear jest genialnie budowany i momentalnie czujemy się częścią przedstawionego świata. Nie bez znaczenia jest muzyka. Arkadiusz Reikowski stworzył fenomenalne kompozycje, które wprowadzają w psychodeliczny nastrój. Z ogromną przyjemnością wracam do nich nawet po ukończeniu gry, słuchając ich podczas pisania tej recenzji. Niżej możecie przesłuchać utwory napisane dla Layers of Fear. Muzyka to prawdziwe mistrzostwo i jedna z największych zalet gry.
Jestem wybitny
Layers of Fear VR jest niesamowicie wciągającą grą. Nie należy co prawda do najdłuższych i spokojnie można ją ukończyć w zaledwie kilka godzin. Będzie to jednak niezapomniana przygoda. Historia malarza i jego kreowania mistrzowskiego dzieła porywa bez reszty. To bardzo dojrzała opowieść, która zyskuje w wirtualnej rzeczywistości. Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji sprawdzenia tego dzieła, a macie gogle od Sony, to nawet się nie zastanawiajcie. Layers of Fear VR to jeden z najlepszych horrorów na PS VR ostatnich lat. Warto go kupić nawet ze względu na sam klimat. Można się przyczepić do nieco małej ilości elementów, z którymi wchodzimy w interakcję. Akceptując jednak tę niedogodność, damy się zachwycić świetnie zaprojektowanym lokacjom i dojrzałem opowieści. To moim zdaniem obowiązkowa pozycja dla miłośników horrorów, psychodeli i VR.
Grę do recenzji dostarczyli Bloober Team.
Dodaj komentarz