Bright Memory zadebiutowało na konsolach Xbox Series w dniu, w którym zaczęły one trafiać do klientów. Ten tytuł startowy jest jednak niczym innym, jak krótkim demem technologicznym, które należy traktować jako prolog do Bright Memory Infinite. Czy będzie warto zainteresować się pełną wersją? Dowiecie się tego z naszej recenzji.
Na samym początku warto wspomnieć, tym co jest najbardziej imponujące w tym tytule. Mam na myśli fakt, że Bright Memory jest dziełem jednoosobowego studia. Nie ma w tym nic dziwnego, bo wiele gier, które odniosły komercyjny sukces w ostatnich latach, powstawało właśnie dzięki pracy samotnych deweloperów. Mam na myśli chociażby Stardew Valley, Thomas Was Alone, czy DARQ. Zeng „FYQD” Xiancheng próbuje powtórzyć ten sukces swoją pierwszoosobową grą akcji, ale na tę chwilę Bright Memory wydaje się wymagać jeszcze wiele pracy, zanim będzie można ostatecznie powiedzieć, że mu się udało.
Fabuła w Bright Memory, o ile w ogóle można mówić, że istnieje, nie zostaje nam przestawiona, ale w ciągu niecałych 40 minut, które zajęło mi przejście całości i tak nie miałoby to większego sensu. Gracz wciela się w specjalną agentkę? Żołnierza? Najemnika? W każdym razie kogoś z bajeranckimi spluwami i kataną o imieniu Shelia. Nasza bohaterka podczas potyczki z terrorystami zostaje przeniesiona przez tajemniczy portal na mistyczną wyspę. Na tej wyspie roi się od potworów i nieumarłych wojowników, których musimy pokonać wykorzystując cały arsenał Shelii oraz jej specjalne umiejętności, które potrafią zaginać czas i przestrzeń.
Wydaje się absurdalne? Uwierzcie mi, że nie jest tak absurdalne, jak fakt, że Bright Memory kompletnie nie nadaje się na tytuł startowy dla nowej generacji konsol. Jeżeli pamiętacie zapowiedź, która pojawiła się na wydarzeniu Microsoftu w lecie tego roku, to poczujecie się mocno zawiedzeni. Nie dosyć, że modele postaci są bardzo wątpliwej jakości, to co chwila atakują nas pojawiające się znikąd elementy otoczenia. W grze brakuje V-Sync, więc obraz regularnie się „rozrywa”, a niekiedy – szczególnie podczas walki z bossami – liczba klatek na sekundę potrafi porządnie spaść.
To, co ratuje Bright Memory to zdecydowanie rozgrywka. Strzela się bardzo przyjemnie, a połączenie katany ze specjalnymi umiejętnościami, które potrafią spowolnić przeciwników, alby wysłać ich wysoko pod sufit, otwiera wiele możliwości taktycznych i daje szanse na lepsze zaplanowanie ataków. Wszystko pozostałe wypada bardzo blado. Nasza bohaterka wygląda, jakby urwała się z gry na PlayStation 2, a jakość voice-actingu przywołuje wspomnienia epoki PSXa.
W tym wszystkim najgorsze jest to, że tego typu gra może zniekształcić obraz nowej generacji. Szczególnie że jest to tytuł ekskluzywny. Trzeba mieć więc nadzieję, że gracze nie będą oceniać możliwości najnowszych konsol Microsoftu poprzez pryzmat tego krótkiego dema technologicznego. Bright Infinity kosztuje około 37 zł, ale nie mam zamiaru nikogo namawiać do zakupu. Na tę chwilę jest dużo więcej gier, które wyglądają dużo lepiej nawet na Xbox One i oferują dużo przyjemniejszą rozgrywkę za swoją cenę.
Dodaj komentarz