Zombie powracają, żeby namieszać w wojennej historii jeszcze raz
Zombie chyba nigdy nam się nie znudzą. Co rusz w popkulturze możemy potknąć się o nową produkcję, która bierze na warsztat klimaty związane z żywymi trupami. Często również znane marki sięgają po motyw powstałych z grobu, fundując nam różnej maści spin-offy, bądź dodatki, gdzie koronnym przykładem tego zachowania jest Rockstar i ich Undead Nightmare. Na mapie branży growej jest też brytyjski Rebelion, który sumiennie dostarcza nam nowe odsłony swojego cyklu o snajperach, a także, od 2013 roku jego mniej żywą wersję w podserii Nazi Zombie Army. Czas zobaczyć jak wypada na tym tle czwarta odsłona strzelania wyborowego do nieumarłych.
28 listopada w biurze firmy Cenega, miałem przyjemność spędzić trochę czasu z Nazi Zombie Army 4. Pierwszym co mnie zaskoczyło, był fakt, że powstaje już czwarta odsłona podserii od studia Rebelion. Jest to związane z faktem, że seria Sniper Elite, zniknęła trochę z mojego radaru wydawniczego, nie mówiąc już o jej pobocznych częściach. Drugim elementem zaskoczenia było to, że podczas pokazu nasze poczynania były bacznie obserwowane, przez uzbrojonego po zęby nazi-zombiaka. I teraz wyobraźcie sobie, że radośnie strzelacie sobie do żywych trupów na ekranie, a za waszymi plecami słyszycie stukot oficerek – jednym słowem klimat można było kroić nożem.
Jeśli kiedykolwiek mieliście styczność z grami spod znaku Sniper Elite, to w najnowszej odsłonie Nazi Zombie Army odnajdziecie się bez problemu. System poruszania się oraz mechanika strzelania nie będą kryły przed sobą tajemnic dla każdego, kto spędził trochę czasu w którejkolwiek odsłonie oznaczonej numerkami od dwa do cztery. Jednym słowem Rebelion podąża klasyczną maksymą, która mówi – nie zmienia się tego co działa.
W kwestii oprawy natomiast widać, że tytuł nie będzie należał do czołówki gier AAA. Gdzie jednak szczegółowość modeli nie zachwyca tam nadrabia klimat. Oczywiście mowa tu o kliszach takich jak zniszczone miasto bądź mokradła, jednak styl w jakim twórcy prezentują lokacje na pewno przypadnie do gustu wszystkim fanom historii z dreszczykiem. Tym co moim zdaniem jest największym katalizatorem klimatu tej specyficznej produkcji o nazistowskich zombie (oraz ekranizacji wszystkich teorii spiskowych na temat okultyzmu i Trzeciej Rzeszy), są plakaty przed każdą misją. Jeśli widzieliście kiedyś jakikolwiek plakat horroru z lat 60, to w najnowszej grze Rebelion będziecie czuli się jak ryba w wodzie.
W nasze ręce zostały oddane dwie misje fabularne oraz tryb hordy. Tryb historii możemy przechodzić samotnie bądź przy pomocy trzech znajomych. Już teraz mogę powiedzieć, że tytuł jest skrojony pod doświadczenie dla grupy graczy, ponieważ im więcej ludzi bierze udział w danej misji tym jest łatwiej. Tytuł ma podobno oferować skalowanie poziomu trudności, jednak podczas rozprawiania się w trzy osoby z dwoma misjami, od czasu do czasu można było natrafić na segmenty, w których granie samemu mogłoby doprowadzić do frustracji.
Do naszej dyspozycji zostały udostępnione dwie mapy – bagna oraz miasto pogrążone w lawie. Jak pisałem wcześniej, pomimo braku wodotrysków graficznych, lokacje są przyjemnie zaprojektowane i czuć od nich klimat. W kwestii zadań, przed którymi staniemy, to mamy do czynienia z żelazną klasyką znaną choćby z Left 4 Dead. Zaczynamy więc w bezpiecznym schronie A, przedzieramy się przez zastępy umarlaków, specjalnych bądź zwykłych, wykonując przy tym proste czynności na zasadzie włączenia generatora i docieramy do schronu B. Tym bardziej widać, że kampania jest projektowana pod granie w większej grupie.
Co do trybu hordy, to tak naprawdę ciężko jest powiedzieć coś o czym nikt by nie wiedział. Jak to zwykle bywa jesteśmy rzucani na mapę, gdzie z każdą kolejną falą atakują nas coraz to liczniejsze oddziały wroga. Jeśli ktoś liczył na powiew świeżości w tej materii, to tutaj go nie znajdzie. Otrzymujemy 12 fal, gdzie pomiędzy każdą możemy uzupełniać nasze zapasy, oraz wymienić broń. Jedynym urozmaiceniem jest fakt, że każda z grywanych postaci posiada umiejętności, które mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść (ten sam system mamy również w kampanii fabularnej).
Dzięki temu możemy uratować się przed śmiercią zabijając nacierającego wroga (klasyczna druga szansa), bądź zamienić się w Maxa Payne’a i przy akompaniamencie bullet time’u ustrzelić kilka dodatkowych zombie. Poza tym jednak otrzymujemy dobrze znaną hordę, która na pewno będzie mogła przykuć do ekranów wielu graczy, którzy są rządni odpierania coraz mocniejszych ataków w gronie znajomych.
Należy powiedzieć sobie jasno – Nazi Zombie Army 4 nie zapowiada się na mesjasza branży gier. Na każdym kroku widać, że produkcja jest kultywowaniem sprawdzonych mechanik w trochę zmienionych realiach, gdzie karabin wyborowy ustępuje często miejsca poczciwej strzelbie. W żadnym wypadku nie twierdzę, że tytuł zapowiada się jako klapa, wręcz przeciwnie, widzę tutaj potencjał na produkcję, która idealnie będzie nadawała się do wspólnych posiedzeń ze znajomymi w przerwach od bardziej ambitnych produkcji. Jeśli dodatkowo, jesteście fanami klimatów zombie + naziści to powinniście zaznaczyć sobie w kalendarzu datę 4 lutego i przygotować solidny ekwipunek na wyprawę do piekła i z powrotem.
Dodaj komentarz