Konsola Nintendo Switch dostała nową grę – Blasphemous. Sprawdźmy, czy Hiszpanom z The Game Kitchen udało się stworzyć wciągający tytuł.
Blasphemous pozwala nam wcielić się w The Penitent One – jedyną osobę, która wyszła cało z masakry określanej jako Silent Sorrow. Celem jego życia staje się ocalenie świata i zdjęcie z niego klątwy określanej po prostu jako The Miracle. Aby tego dokonać, bierze swój miecz, Mea Culpa, i rusza w podróż po krainie Orthodoxia.
Historia nie należy do wybitnych i jest zaledwie tłem dla rozgrywki. Na szczęście ta jest o niebo lepsza od fabuły. Jeśli znacie termin metroidvania, to już wiecie na czym polega Blasphemous. Jednak tym z Was, którzy nie są świadomi znaczenia tego słowa już spieszę z wyjaśnieniem. W Blasphemous mamy do czynienia z dwuwymiarową rozgrywką, w której nasz bohater porusza się w lewo bądź prawo, walcząc z napotykanymi przeciwnikami i pokonując przepaści. Tak w telegraficznym skrócie można podsumować rozgrywkę w dziele Hiszpanów. Jeśli jednak niczego więcej bym o niej nie napisał, wyrządziłbym grze wielką krzywdę. Rozgrywka jest bowiem o wiele bardziej rozbudowana.
Walka pozwala nam wykonywać wiele akcji. Możemy atakować oponentów prostymi i szybkimi ciosami (które można kierować w dół, górę lub bok) oraz kontrować ataki przeciwników. Nasz bohater nie jest w stanie nieustannie blokować uderzeń; naciśnięcie R na joy-conie pozwala The Penitent One zatrzymać cios dosłownie na sekundę, a i to pod warunkiem, że naciśniemy R w odpowiednim miejscu. Jeśli uda się nam wyczuć stosowną chwilę, zaraz po zablokowaniu ataku możemy wykonać kontrę – zadaje ona duże obrażenia, zdecydowanie ułatwiając tym samym starcie. Oprócz kontry możemy niekiedy wykonać uderzenie kończące – naciśnięcie X, gdy oponent jest na kolanach pozwoli nam pozbyć się go w widowiskowy sposób i otrzymać więcej Tears of Atonement – waluty gry. Mamy też możliwość stosowania specjalnych zdolności – naciśnięcie L przy pełnym pasku specjalnego ataku pozwala wykonać druzgocące obszarowe uderzenia, będące niekiedy w stanie odwrócić wynik starcia.
Blasphemous zawiera również mnóstwo elementów do odkrycia. Część łupów poszerza naszą wiedzę na temat otaczającego nas świata, jednak o wiele ciekawsza jest praktyczna część znajdziek. Niektóre z nich zwiększają bowiem nasze zdolności bojowe – powiększają nasz maksymalny poziom zdrowia lub zapewniają różnorakie profity. Zbierając różańce albo inne relikwie i ekwipując je możemy dłużej chodzić w toksycznych oparach, zwiększyć zadawane przez Mea Culpa obrażenia albo po prostu wymienić znaleziska u kupców. Sekretów jest cała masa w Blasphemous i na pewno każdy znajdzie takie przedmioty, które będą pasowały do jego stylu przechodzenia gry.
Naszą postać możemy tez ulepszać w odwiedzanych specjalnych kapliczkach. Zdecydowanie warto to robić, bo dzięki temu możemy odblokować dalsze skoki czy na przykład więcej ataków, które możemy wykonać w kombinacji. Szkoda jedynie, że miejsca te nie występują częściej. Pisząc jeszcze o kapliczkach, muszę wspomnieć o zapisywaniu postępów. Mamy tu do czynienia z klasycznym systemem punktów kontrolnych. Podchodząc do określonej kapliczki i klękając przed nią, nasz progres zostanie zapisany, a życie i zapas uzdrawiających flakonów uzupełnione. Warto więc szukać miejsc, w których nasz bohater może się pomodlić.
Przez całą recenzję Blasphemous nie brakowało odniesień do religii. Nie było to przypadkowe – gra studia The Game Kirchen garściami czerpie z wierzeń, co – zważywszy na tytuł – nie powinno nikogo dziwić. Często natkniemy się na oponentów, którzy wyraźnie są za coś ukarani. Mało tego, nawet nasz bohater ginąc nie zostawia za sobą śladu życia, tylko esencję winy. Spójność świata i klimat są najjaśniejszymi punktami recenzowanej produkcji.
Szkoda jednocześnie, że nie pokuszono się o lepsze udźwiękowienie Blasphemous. Bardzo rzadko słychać muzykę podczas grania w hiszpańskie dzieło, a szkoda. Dobra muzyka mogłaby bardzo pozytywnie wpłynąć na klimat. Reszta dźwięków jest zaledwie poprawna i chociaż nie ma się tu do czego konkretnie przyczepić, to jednocześnie żaden dźwięk nie zapadł mi w pamięci. W produkcji występuje także powracanie do poprzednio odwiedzanych lokacji, co nie każdemu musi się spodobać. Zdziwiłem się za to, że bardzo przypadł mi do gustu styl wizualny produkcji. Pixel-art jest świetnie zastosowany, co widać zwłaszcza w przerywnikach filmowych. Nigdy nie byłem fanem „pikselozy”, a Blasphemous udowodniło, że można stworzyć bardzo ładną grę pozbawioną fotorealistycznej grafiki.
Blasphemous to bardzo dobra propozycja dla fanów gier należących do gatunku metroidvania. Prosta strona wizualna jest mocną strona gry, a rozgrywka wciąga. Na ukończenie tytułu musiałem poświęcić minimum kilkanaście godzin, co również jest plusem produkcji. Nie jest to gra idealna i nie jest dla każdego, ale w moim przekonaniu warto się nią zainteresować. Oferuje wciągającą rozgrywkę i dobrze wyważony poziom trudności, wystawiający niekiedy nasze umiejętności na próbę. Blasphemous już na Gamescomie było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem i dobre wrażenie utrzymało się po zagraniu w finalną wersję. Dla miłośników serii Castlevania to pozycja obowiązkowa.
Dziękujemy wydawcy, Team17, za dostarczenie kodu recenzenckiego.
Dodaj komentarz