Pierwsza część Borderlands jest już dostępna na konsolach. Sprawdźmy, czy dzieło Gearbox Software bawi tak samo, jak dziesięć lat temu.
Borderlands ukazało się pierwotnie w 2009 roku na konsolach PlayStation 3 i Xbox 360. Tytuł był dość nowatorski – łączył elementy rozgrywki znane z produkcji RPG z rasową strzelanką. Śmiało można stwierdzić, że to właśnie dzięki Borderlands stworzono takie gry jak Overwatch i Destiny. Ale wróćmy do recenzowanego tytułu.
Rozgrywkę w Borderlands rozpoczynamy od wybrania postaci. Dostępnych jest czworo bohaterów należących do odmiennych klas – mamy snajpera, wariację na temat syreny, żołnierza i klockowatego mięśniaka, Bricka. Postaci te są na tyle zróżnicowane – zarówno wizualnie, jak i pod względem możliwości – że każdy znajdzie coś dla siebie. Warto przejść Borderlands kilka razy, za każdym wybierając innego bohatera. Misje nie zmieniają się co prawda, ale umiejętności bohaterów sprawiają, że do gry aż chce się wracać, sprawdzając za każdym razem inne podejście. Jednocześnie istotny jest brak znużenia, grając jedną postacią. Ani razu podczas mojej kilku-dziesięciogodzinnej rozgrywki nie miałem ochoty zmienić bohatera, nie znudziły mi się jej ataki i zdolności. Mało tego, miałem ochotę raz jeszcze ukończyć Borderlands (tytuł przeszedłem już lata temu na Steamie, gdzie również przegrałem wiele godzin), wybierając Lilith zamiast Bricka, a za kolejnym razem Rolanda. Borderlands jak mało która gra wdziera się wręcz do naszego życia, sprawiając, że nie jesteśmy w stanie o niej zapomnieć i chcemy spędzać z nią każdą wolną godzinę. Nie jestem w stanie zliczyć, jak często chciałem włączyć produkcję tylko na chwilę, bo miałem kilkanaście minut wolnego czasu. Zamiast tego kończyłem sesję z grą godziny później, nie wiedząc gdzie i jak uciekł tak długi czas. Borderlands całkowicie mnie pochłania i przypomina dawne lata, kiedy jeszcze jako dziecko nie mogłem wyjść z podziwu nad tym, co widzę na ekranie, kiedy każdą chwilę chłonąłem całym sobą. Podczas grania w reedycję ponownie poczułem się jak mały, zachwycony grzdyl, całkowicie zatracony w wirtualnym świecie.
A ten jest dość zróżnicowany w Borderlands. Pandora, bo tak nazywa się obszar, w którym przyjdzie nam działać, to miejsce pełne niebezpieczeństw, ale i humoru. Wiele bohaterów, których spotkamy na naszej drodze jest przerysowanych – ich reakcje są wręcz karykaturalne, podobnie jak wizerunki. Stanowi to jednocześnie największą siłę napędową gry. Kuriozalny klimat może nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja nie wyobrażam sobie poważnego Borderlands. To właśnie ta groteska połączona z specyficzną, cel-shadingową kreską sprawia, że Borderlands wyróżnia się na rynku i nawet dziś, mimo upływu dekady, potrafi się podobać. Tym bardziej, że edycja na konsole obecnej generacji doczekała się kilku rozwinięć. Nie wymyślają one gry od nowa, ale wpływają na korzyść całości. Najbardziej oczywistym zabiegiem jest podbicie rozdzielczości tekstur do 4K (w przypadku wersji na PlayStation 4 Pro). Ja nie miałem okazji sprawdzić tej jakości (mam zwykłą wersję PS4), ale mimo tego odniosłem wrażenie, że grafika jest ostrzejsza i bardziej wyrazista, mięsista niż w przypadku znanej mi edycji przeznaczonej na komputery klasy PC. Animacje są bardzo płynne i liczba wyświetlanych klatek na sekundę nigdy nie spada poniżej płynnej granicy. Nie miałem jak sprawdzić dokładnej wartości, ale wydaje mi się, że mamy do czynienia z 60 FPS. Grafika nie zestarzała się zbytnio dzięki zastosowanej stylistyce, a odbicia lustrzane w lunetach broni są małym, ale zachwycającym smaczkiem. Twórcy, wydając Borderlands: GOTY na dzisiejsze konsole zdecydowali się na wprowadzenie małego, ale dość istotnego dla czytelności rozgrywki, ulepszenia. Mianowicie, oprócz znanego z pierwowzoru kompasu wskazującego okoliczne cele misji i ciekawe miejsca na ekranie widzimy również mini-mapę. Ogromnie ułatwia to odnalezienie się w terenie i dotarcie do miejsca docelowego i aż dziw bierze, że ten element nie występował w Borderlands z 2009 roku.
Niezmienna pozostała główna część rozgrywki. Wcielamy się w łowców skarbów. Ich głównym zadaniem jest odnalezienie legendarnej Krypty, w której przechowywane są niezliczone skarby. Oczywiście droga do celu nie będzie prosta i będzie wymagała od nas wykonania szeregu pomniejszych misji głównych. Dla osób, którym wyjątkowo spodobała się gra przygotowano także masę zadań pobocznych. Nie są one oczywiście wymagane do ukończenia gry, ale przyznam, że ja brałem wszystkie misje, jak lecą. Raz, że nagrody za nie często są warte zachodu (może to być spora porcja punktów doświadczenia i specjalna broń), a dwa – gra po prostu jest niesamowicie miodna i zachęca do szukania nowych zadań, by spędzić z nią jak najwięcej czasu.
Gdy już wybierzemy się na misję, najczęściej będziemy musieli zabić wielu przeciwników i znaleźć pewne elementy albo zabić przeciwników i wykończyć bossa. Nie ma co ukrywać, to eliminacja oponentów stanowi główną część rozgrywki w Borderlands. Jeśli liczyliście na to, że przeciwnicy są rozgarnięci i próbują nas flankować, zajść z boku i zaskoczyć, to niestety się rozczarujecie. To nie F.E.A.R. W Borderlands napotykani oponenci mają nam po prostu wskakiwać pod lufę, a jedynie okazjonalnie próbować się ukryć, by następnie dalej sunąć w naszą stronę. Jeśli zginiemy, to możliwe są właściwie jedynie dwa warianty – albo poziom przeciwnika był zbyt wysoki (przez co nasze bronie nie wywierały na nim większego wrażania), albo oponentów było zbyt wielu.
Aby się ich pozbyć, będzie potrzebne wiele różnego rodzaju broni. I tu Gearbox Software po stokroć stanął na wysokości zadania. Broni jest zatrzęsienie („gazylion”). Mamy różnego sortu karabiny snajperskie, maszynowe, szturmowe, pistolety, rewolwery, strzelby, wyrzutnie rakiet, granaty (przylepne, ogniste, rażące prądem, zmieniające się w mniejsze granaty – długo by wymieniać). Dodatkowo bronie różnią się między sobą szybkostrzelnością, rzadkością, zadawanymi obrażeniami, pojemnością magazynka i rodzajem zadawanych obrażeń (zwykłe, specjalne – na przykład kwasowe, rażące prądem i tak dalej). Przeszukiwanie rozsianych po całej Pandorze skrzyń i dobieranie pasujących nam giwer będzie jedną z bardziej powszechnych aktywności podczas gry w Borderlands. Zbędne spluwy, tarcze i granaty można sprzedać w automatach. W nich też kupujemy nowy sprzęt, którego asortyment jest na tyle rozległy, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Borderlands oferuje szalenie ciekawą i oryginalną listę stworzeń, które możemy pozbawiać życia. Są podobne do psów Skaagi, których otwarta w czasie ryku paszcza stanowi idealny cel do zadania krytycznych obrażeń. Mamy różnego rodzaju Raaki – podobne do pterodaktyli latające stwory, które nie stanowią wielkiego zagrożenia w pojedynkę, ale już ich gromady są w stanie nieźle namieszać. Co ważne, twórcy zadbali o dodanie nowych przeciwników, dzięki czemu nawet starzy wyjadacze znajdą tu coś, co ich zaskoczy. Warto zaznaczyć, że na konsole obecnej generacji Borderlands ukazało się wyłącznie w edycji Game of the Year. Oznacza to, że kupując tytuł, otrzymujemy jednocześnie dostęp do kompletu wydanych 4 dodatków fabularnych (DLC). Są to The Zombie Island of Dr. Ned, Mad Moxxi’s Underdome Riot, The Secret Armory of General Knoxx i (moim zdaniem najciekawsze) Claptrap’s New Robot Revolution, w którym zmagamy się z rebelią prowadzoną przez Claptrapa. Tego charakterystycznego robota można kochać albo nienawidzić. Ja należę do tej pierwszej grupy i każde wystąpienie Claptrapa mnie bawiło, a jego „Aaaaaand… open” towarzyszące otwieraniu drzwi nawet dziś, po 10 latach, jest dla mnie jednym z lepszych tekstów z gier.
W Borderlands można również grać z innymi ludźmi. Zależnie od naszego wyboru, do naszej rozgrywki będą mogli dołączyć wszyscy, tylko znajomi albo jedynie osoby, które zaprosimy. Oczywiście jeśli chcemy grać w pojedynkę, nic nie stoi na przeszkodzie – taka opcja również istnieje. Jeśli dołączy do nas inna postać, przeciwnicy staną się bardziej wytrzymali, ale i nagrody za ich ubicie będą bardziej okazałe – dostaniemy chociażby więcej punktów doświadczenia.
Co jednak jeśli mamy u siebie znajomych, z którymi chcielibyśmy przemierzać teren Pandory? Istnieje opcja podłączenia dodatkowego kontrolera i grania na podzielonym ekranie. W menu możemy nawet wybrać, czy podział ma być poziomy, czy pionowy. Tak wszechstronnie zaprojektowanego trybu rozgrywki wieloosobowej nie widuje się często i za to studiu Gearbox Software należą się słowa uznania.
Strona audiowizualna Borderlands nie daje większych powodów do narzekań. Co prawda czasem tekstury doczytają się z małym opóźnieniem, ale są to sporadyczne przypadki. Przeszkadzają nieco niewidzialne ściany w niektórych niespodziewanych miejscach i okazjonalne problemy z klinowaniem się naszego samochodu (którym możemy jeździć jako kierowca lub jako operator broni w przypadku rozgrywki wieloosobowej). Niemniej jednak należy wziąć pod uwagę fakt, że gra jest dość wiekowa i pewne naleciałości zostały nieruszone. Szkoda, że nie zostały one poprawione, ale liczyłem się z tym, sięgając po recenzowany tytuł.
Udźwiękowienie stoi na dość wysokim poziomie. Nie dosięga on co prawda najlepszych kompozycji ze świata gier, ale może się podobać i odpowiednio współgra z dziwacznym i pozytywnie pokręconym humorem Borderlands. Odgłosy wydawane przez bronie, wybuchy, okrzyki pokonanych przeciwników i kierowane w naszą stronę groźby – wszystko brzmi, na ile to możliwe, realistycznie i stanowi idealne dopełnienie warstwy rozgrywki i strony graficznej.
Borderlands: Game of the Year to tytuł niemal idealny. Małe udogodnienia, z jakimi mamy do czynienia sprawiły, że interfejs jest bardziej czytelny, a odnalezienie drogi do celu jest łatwiejsze. Sporym plusem jest mnogość opcji w trybie rozgrywki wieloosobowej i mnóstwo broni do zbierania oraz rewelacyjny klimat. Szkoda natomiast, że nie zdecydowano się na poprawienie problemów z blokowaniem się samochodu i że gra nie posiada polskiej wersji językowej. Jeśli to Wam nie przeszkadza i oczekujecie prostej, ale szalenie wciągającej rozgrywki, to Borderlands jest idealną propozycją.
Kod recenzencki dostarczyła Cenega.
Dodaj komentarz