Słowackie studio Games Farm postanowiło rzucić wyzwanie Blizzardowi w kategorii hack’n’slash – lub, jak kto dzisiaj woli, Action RPG. Czy ich najnowsze dzieło, Vikings: Wolves of Midgard, które już przed premierą okrzyknięte zostało „nordyckim Diablo”, ma szanse stanąć ramię w ramię z Panem Ciemności? Tego dowiecie się z poniższej recenzji
W Vikings: Wolves of Midgard gracz może wcielić w przywódcę lub przywódczynię rozbitego klanu wikingów Ulfung. Naszym zadaniem na początku jest uratowanie osady Midgard przed atakiem goblinów. Po udanej obronie Midgard zostanie naszym nowym domem, a nasza postać będzie wybrana na zarządcę osady. Do naszych głównych zadań będzie należała m.in. rozbudowa osady, często będziemy wyruszać na niebezpieczniej misje po bardzo cenne surowce. Nie zabraknie także podbijania i bratania się z innymi klanami, którym możemy pomóc w obronie wiosek. Warto tutaj dodać, że każda wyprawa kończy się pojedynkiem z bossem. Akcja ma miejsce w czasach Ragnaroku, czyli wielkiej wojny pomiędzy bogami, a gigantami, która miała zwiastować koiec świata. Vikings: Wolves of Midgard nie jest grą krótką, ukończenie wszystkich misji fabularnych na normalnym poziomie zajęło mi 23 godziny. Ale zacznijmy od początku.
Gra wita nas skromnym kreatorem postaci. Możemy wybrać płeć, rodzaj włosów(plus kolor)/zarost oraz tatuaż. Po stworzeniu postaci przychodzi moment na kluczowy wybór bóstwa, któremu będziemy oddani i którego moce będą nas wspierały w walce. Wybór bóstwa na wpływ na to, jakimi broniami będziemy władać. I tak Tyr wspiera bronie jednoręczne i tarcze, Loki wzmacnia bronie jednoręczne w dwóch dłoniach, Thor ulepsza ogromne topory, czy młoty trzymane w dwóch rękach, Skadi opiekuje się łucznikami. Ostatni jest Odyn, który wzmacnia wyłącznie kostury. Każde bóstwo ma swoje duże drzewko umiejętności, jednak w wikingach zdobywanie poziomów nie wygląda tak samo, jak w Diablo 3. Games Farm zrobili tutaj ukłon w stronę serii Dark Souls. Z zabitych przeciwników będą wypadać krople krwi, które z jednej strony będą nam odnawiać zdrowie, a z drugiej będą się odkładać, jak dusze w Dark Souls. W naszej wiosce będzie ołtarz krwi. To w nim będziemy składać ofiarę ze zdobytej krwi dla naszego bóstwa, a w zamian otrzymamy wyższy poziom bohatera, jeden procentowy punkt do wzmocnienia zdrowia/ataku/szybkości ataku, ochrony od żywiołów lub pancerza. Otrzymamy także dwa punkty daru, za które będziemy mogli odblokowywać nowe umiejętności, czy wzmocnienia w drzewku bóstwa. Wyższy poziom będzie wymagał od nas zdobycia większej ilości kropel krwi, ale tu pragnę już uspokoić: po śmierci bohatera nie tracimy zdobytej krwi. W lokacjach rozmieszczono wiele punktów kontrolnych, wiec gdy nasz bohater zginie, to szybko zaczyna rozgrywkę od ostatnio przekroczonego miejsca zapisu.
W tytule recenzji napisałem, że Vikings: Wolves of Midgard to uproszczone Diablo, więc teraz chciałbym się do tego odnieść. Zacznijmy od ekwipunku, szczególnie od pancerza, bo on w Wikingach dzieli się tylko na trzy części: hełm, szarfę oraz zbroję. Nie ma tutaj tak rozbudowanego systemu zbierania poszczególnych elementów jak buty, rękawice, naramienniki, który znamy z Diablo 3. Oczywiście pancerze i bronie zostały podzielone wedle jakości; od pospolitych, przez legendarne i epickie na Artefaktach kończąc. Artefakty są najlepszymi broniami, jakie możemy zdobyć w grze, jednak ich uzyskanie wymaga trochę czasu, gdyż każdy taki oręż jest rozbity na trzy części, które są dobrze ukryte w całym świecie gry. Gdy już zdobędziemy wszystkie elementy, to sami możemy je w dowolnym momencie połączyć, aby otrzymać potężną broń. Z dodatkowych przedmiotów mamy talizman, pierścień oraz dodatkowe akcesorium, które będzie nam dawało wsparcie do ataku lub obrony. Warto tutaj zatrzymać się chwilę przy talizmanach, bo one dają nam jedną dodatkową silną moc, która aktywuje się przyciskiem R1 i odnawia co 60 sekund. Może to być silny atak żywiołów, ale też czar, który unieruchomi przeciwników, zamieni w prosięta lub sprawi, że będą walczyć po naszej stronie. Może to być także czar obronny, np pole biotyczne, które przez kilka sekund będzie nam odnawiać zdrowie. Będąc przy regeneracji zdrowia, warto teraz opisać formę leczenia. Jak dobrze pamiętacie, w Diablo 3 Blizzard zrezygnował z buteleczek z eliksirami i mieliśmy tylko jeden eliksir zdrowia, który odnawiał się co kilkadziesiąt sekund. W Wikingach leczymy się za pomocą ładunków leczniczych, których możemy mięć przy sobie od 2 (duża odnowa zdrowia) do 4 (małe porcje odnowy). W trakcie wyprawy nie zabraknie miejsc w których możemy sobie zdrowie odnowić. Mało tego, że zdrowie zostanie przywrócone do maksymalnego poziomu, to jeszcze odzyskamy wszystkie wykorzystane ładunki lecznicze.
Wracając do pancerzy i oręża, to dużym ułatwieniem jest to, że wszystko co nosimy na sobie i wszystko, czym walczymy nie ulega żadnym uszkodzeniom. W naszej osadzie mamy kowala i płatnerza, ale służą nam oni tylko do kupowania i sprzedawania broni i pancerzy. Wzorem klejnotów, które mogliśmy osadzać do pancerzy i broni w Diablo 3 w Wikingach mamy runy, które dzielą się na pięć jakościowych gatunków oraz na pięć wzmocnień do broni lub wsparcia ochrony na pancerzu. O ile łatwo jest zamontować runy, tak niestety nie ma żadnej możliwości ich usunięcia. Mało tego, nie możemy sprzedawać odnalezionych run i tylko nie potrzebnie zajmują nam miejsce w ekwipunku. Zresztą poszukiwanie ich nie jest specjalnie wymaganym zajęciem, gdy z łatwością możemy je kupić za złoto u handlarza w naszej osadzie. Wspomniałem o ekwipunku, wiec teraz wylewam kubeł zimnej wody na głowę słowackiego dewelopera. Nie rozumiem dlaczego w osadzie nie ma kufra na przedmioty. Nic nie możemy sobie odłożyć ani kolekcjonować. Wszystkie przedmioty musimy nosić przy sobie, a ich maksymalna ilość wynosi 99 i nic nie możemy z tym zrobić. Ode mnie wielki minus za brak kufra.
Vikings: Wolves of Midgard nie jest grą z otwartym światem. Diablo 3 też nie jest, ale w produkcji Blizzard mamy 5 ogromnych światów. Games Farm postanowiło pójść w stronę dużej ilości lokacji, które są umiejscowione na małych terenach. Nie jest to minus, ponieważ miejsca, które odwiedzamy są bardzo urozmaicone. Trafimy do lasów tropikalnych i na pustynię, gdzie dużym niebezpieczeństwem będą wciągające piaski. Nie zabraknie podbijania ogromnych fortec strzeżonych przez rycerzy, wybierzemy się także do podziemi, gdzie czyhać będą na nas niebezpieczeństwa takie jak trucizny, gorące powietrze, czy mrok. Wszystko, to co teraz wymieniłem jest oddziaływaniem środowiska na gracza. I to bardzo mi się spodobało. Większość lokacji wpływa negatywnie na postać gracza, a nieprzyjazne warunki takie jak: zimno, żar, unosząca się w powietrzu trucizna w nadmiernej ilości zacznie zabierać nam punkty zdrowia. Poniżej paska zdrowia znajduje się inny pasek, który pokazuje, jak negatywnie środowisko oddziałowe na gracza. Aby zredukować niekorzystne warunki, musimy udać się do bezpiecznej strefy; w przypadku zimna musimy szukać ogniska, a w przypadku unoszącej się trucizny – jaskini z czystym powietrzem. Bardzo miło zaskoczyło mnie to działanie nieprzyjaznych warunków. Dzięki temu Vikings nie są zwykłem hack’n’slashem, w którym rąbiemy wszystko co stanie nam na drodze. Musimy mieć cały czas na uwadze pasek, który informuje o ich oddziaływaniu, przez co każda walka w złych warunkach musi być starannie zaplanowana. Jeżeli chodzi o przeciwników, to jest ich ponad 50 rodzajów. Jak już wspomniałem na początku recenzji, akcja gry ma miejsce w czasach Ragnaroku, czyli wielkiej wojny pomiędzy bogami a gigantami. I tych gigantów jest w Wikingach bardzo dużo. Są to naprawdę wielkie stwory, często kilkukrotnie większe od postaci naszego bohatera. Walka z nimi to sama przyjemność, tym bardziej, że takie stwory mają bardzo dużo zdrowia i każdy pojedynek jest wymagający. Podobnie jest z bossami. Jak już wspomniałem, każda lokacja kończy się pojedynkiem szefem regionu – czasami będzie to potwór, czasami człowiek, ale emocji w takich walkach nie brakuje.
W Vikings: Wolves of Midgard możemy grać w kooperacji, jednak, aby to było możliwe, musimy wyjść z gry i zaznaczyć, że chcemy brać udział w rozgrywce wieloosobowej. Możemy ustawić matchmaking publiczny – wtedy dołączy dowolny gracz – lub zaprosić znajomego. Po dołączeniu drugiego gracza automatycznie rośnie poziom trudności. Gdy nasz towarzysz zginie, to jedynym sposobem na jego powrót do gry jest podniesienie przez kompana. W kooperacji gra się tak samo przyjemnie, jak w Diablo 3. Niestety nie otrzymaliśmy tutaj kooperacji na jednym ekranie.
Niestety, produkcja cierpi na kilka błędów. Raz trafiłem do lokacji, w której przeciwnicy w ogóle się nie ruszali, innym razem moja postać stanęła w miejscu i nie miałem nad nią kontroli. Najgorsze jednak są okolicznościowe zamrożenia na zwykłej wersji PS4. Do tego dubbing postaci jest nijaki. Jeżeli oglądaliście serial Vikings, to wiecie dobrze, jak brzmią głosy i okrzyki wikingów. W grze cały czas miałem wrażenie, jakby studnio do dubbingowania zatrudniło przypadkowych ludzi, którzy po prostu czytali swoje kwestie, nie mając pojęcia, w jakim projekcie uczestniczą. W głosach brakuje brutalności i agresji, z której słynęli nordyccy wojownicy. Dla odmiany fantastycznie nagrana została ścieżka dźwiękowa, w wydobywanych dźwiękach z bębnów oraz w głosach wokalistów naprawdę słychać, że są oni związani ze środowiskiem wikingów.
Niestety linia fabularna także nie porywa. Można powiedzieć, że w Diablo 3 też nikt nie gra dla fabuły, ale wystarczy przypomnieć sobie, jak fantastyczne scenki przerywnikowe robi Blizzard. W Wikingach niestety nic takiego nie ma. Przed i po każdej wyprawie widzimy tylko animowaną kartę papieru, na której pojawia się krótki opis i podsumowanie zadania czytane jest przez lektora. To stanowczo za mało, aby wkręcić się w świat wikingów. I jeszcze ważne ostrzeżenie na koniec: po ostatnie misji nie ma już powrotu do naszej rozbudowanej wioski. Wracamy do menu gry, gdzie jest możliwa tylko Nowa Gra+. Nasza postać zachowuje statystki i rozwinięte umiejętności, ale traci wszystkie bronie, pancerze, a osadę trzeba rozwijać od zera.
Vikings: Wolves of Midgard to całkiem udany hack’n’slash. Nie jest to klon Diablo 3, ale produkcja czerpie z dzieła Blizzarda pełnymi garściami, dodając jednocześnie kilka ciekawych elementów z Dark Souls i własnych pomysłów jak choćby oddziaływanie środowiska na postać bohatera, ale i tez kilka ułatwień w rozgrywce. Niestety jest kilka ubytków i niedociągnięć, które trzeba poprawić, ale gdyby skupić się na samej walce i rozwoju postaci oraz rozbudowie osady, to mamy całkiem przyjemny tytuł action RPG. Niestety, to za mało, aby płacić za niego 249 zł. Jednak przy najbliższej promocji naprawdę warto się zainteresować słowacką odpowiedzią na Diablo.
Ocena portalu: 7.5
Dziękujemy firmie CDP za dostarczenie kopii recenzenckiej
Dodaj komentarz