Homefront The Revolution jest pierwszym dużym rozczarowaniem tego roku. Bez owijania w bawełnę i szczegółowego opisywania gry mogę napisać, że tytuł ten jest niestety na chwilę obecną niegrywalny. Wersja na PS4 często gubi klatki, o stabilnych 30 mogłem tylko pomarzyć, zazwyczaj cała rozgrywka buja się w plus minus 20 klatkach. Mało tego gra często, łapie zamrożenia obrazu na 2-3 sekundy. Homefront ma dynamiczną zamianę dnia i nocy oraz pogody. Gdy zaczyna padać deszcz, klatki lecą na łeb. Dodajmy do tego noc, światła reflektorów i trochę ognia wydobywającego się z beczek i mamy przyspieszony pokaz slajdów. Celowanie w takich warunkach jest niekomfortowe, żeby nie napisać niemożliwe. Niestety kiepskiej optymalizacji kodu gry nie ratuje grafika, która także trzyma niski poziom. Homefront The Revolution swoim wyglądem częściej przypomina budżetowy remaster niż nowy duży tytuł.
Pewnie sobie teraz pomyślicie, że gra stworzona została na jakimś tanim i słabym silniku graficznym. Otóż nie! Nowy Homefront wykreowany został na CryEnginie czwartej generacji! Na obecnej generacji konsol powstały już na nim dobre i pięknie wyglądające produkcje jak: Evolve, Everybody’s Gone to the Rapture, czy Ryse: Son of Rome na Xboxa One. Każda z tych gier działała i wyglądała fantastycznie.
Za nowego Homefronta odpowiada brytyjskie Dambuster Studios, które powstało w 2014 roku. W jego skład wchodzą byli pracownicy Cryteka. Pewnie pamiętacie tę aferę z 2014 roku, gdy Crytek UK wpadł w mocne kłopoty finansowe i nie był wstanie wypłacać należności brytyjskiej ekipie. Wtedy z ratunkiem przyszło Deep Silver, które wykupiło Homfront The Revolution.
Homefront The Revolution powstawał przez cztery lata i zapowiadał się na naprawdę ciekawego FPS, z intrygującą fabułą, pomysłem na rozgrywkę, a nawet trybem kooperacji dla czterech graczy. Wszystko to oczywiście jest, ale działa tak źle, tak wolno, zacina się, freezuje, że w takiej formie nie powinno nigdy trafić do sklepów. Homefront jest niedokończonym produktem, który wygląda na mocną wersję alfa na konsolach. Nie wiem, czy tam nie mają testerów, no i jak osoba, która zatwierdziła „status gold”, czyli dopuściła tę grę do sprzedaży detalicznej, może teraz dziennikarzom i graczom patrzeć w oczy.
Nowy Homfront wymaga jeszcze dużo pracy w optymalizacji płynności rozgrywki. Nie marzę nawet o 60 FPSach, ale te stabilne 30 klatek w strzelance jest cholerną podstawą. W takich grach precyzja to podstawa, a jak gracz ma dokładnie trafić w głowę, kiedy wyświetlany obraz jest w 20 klatkach? Oczywiście w grze napotkałem tez mnóstwo błędów graficznych, jak przenikające przez siebie postaci, pojazdy zapadające się w podłożu, jeżdżące do przodu, a za chwilę teleportujące się z tyłu. Są też przeciwnicy, którym karabiny przenikają za bramę, jest masa lewitujących różnych przedmiotów.
Kilka błędów, które nagrałem:
Koniecznie muszę jeszcze przestrzec przed łatką 1.03, która co prawda mi krzywdy nie wyrządziła, ale moja dobra koleżanka straciła cały zapis gry. Po prostu uruchomiła Homefront, a jej oczom ukazała się cała mapa, bez żadnych misji i zadań pobocznych, a w statystykach miała mnóstwo dziewiątek.
Fabularnie Homfront The Revolution zapowiadał się dość ciekawie. Korea Północna atakuje Stany Zjednoczone, które z czasem są coraz to pod większą okupacją wroga. Gracz wciela się w rewolucjonistę, który razem z Ruchem Oporu będzie starał się odbić kolejne dzielnice i ważne strategiczne punkty Filadelfii. Rozgrywka bardzo mocno przypomina, to, co widzieliśmy już w inFamous: Secods Son. Czyli naszymi zadaniami będzie głównie odbijanie dzielnicy za dzielnicą w drodze ku wolności. Pierwsza część była bardzo liniowa, tutaj mamy otwarty świat, który tak naprawdę do końca nie jest otwarty. Często aby przenieść się do innej dzielnicy, musimy skorzystać np. z tunelu metra. Trochę to też przypomina Takiego Far Cry’a z domieszką Metro.
Niewątpliwie największym plusem gry jest arsenał broni i gadżetów, który bohater ma do swojej dyspozycji. Bez wątpienia spodoba wam się modyfikacja broni w czasie rzeczywistym. Gdy będziecie mieli wykupione odpowiednie części, to będziecie mogli przerobić np. zwykły pistolet w maszynowy lub pneumatyczny (czyli wyciszony). Karabin szturmowy, będziecie mogli w kilku ruchach przerobić w LKM-a, a z karabinu bojowego zrobicie snajperkę, czy małą wyrzutnię rakiet. Mało tego, do każdej broni możemy montować różne uchwyty, celowniki, czy tłumiki. Jednak z nimi akurat jest pewien problem; można go zamontować tylko do pistoletu maszynowego, a nie do żadnych karabinów – w tym nawet do snajperki!
Nasz rewolucjonista to też prawdziwy gadżeciarz, który niestety nie posiada żadnych granatów, ale ma za to mnóstwo koktajli Mołotowa, petardy, rurobombe (no dobra, to działa jak granat) i urządzenia do hakowania np. urządzenie otwierające bramy. Każdy z tych gadżetów może przyczepić do zdalnie sterowanego autka i zaskoczyć tym samy niczego niespodziewającą się grupę przeciwników. Fajnie, szkoda tylko, że autko ma ogromne przyspieszenie, przez co nie najlepiej się prowadzi.
Tryb kooperacji to nic innego, jak misje z kampanii przeniesione do trybu wieloosobowego. W grupie do czterech graczy możemy razem wykonywać różne zadania na trzech poziomach trudności. Niestety zdobyty arsenał w kampanii nie przenosi się do kooperacji i musimy tam wszystko odblokowywać od nowa.
Homfront The Revolution nie okazał się niestety żadną rewolucją, a raczej produktem budżetowym, który na dzień dzisiejszy posiada status alfa. Wszystkim zainteresowanym tą grą polecam poczekać na dużą łatę, który kiedyś poprawi płynność gry na chociaż stabilnych 30 klatkach. W maju każda z wydanych produkcji będzie lepsza od Homefronta, który w takiej formie nie powinien trafić do sprzedaży.
Grę do recenzji dostarczył wydawca – Techland Wydawnictwo
Warto także zobaczyć porównanie wersji PS4 z PC przygotowane przez Digital Foundry:
Dodaj komentarz