Do biura Flying Wild Hog weszliśmy z hukiem! Krótkie zwiedzanie, spojrzenia wymienione ze wszystkimi siedzącymi przy biurkach pracownikami, aż wreszcie dotarliśmy do upragnionego pokoju. Do Rzeźni! Do miejsca, gdzie położyliśmy swoje ręce na wersji demonstracyjnej Shadow Warriora 2.
Trzeba przyznać, że panowie promują swoje nowe dziecko z rozmachem. Od dobrych kilku lat śledzę media społecznościowe, które przeżywają swoje różne etapy. Premiera Uncharted 4, trailery Battlefielda i Call of Duty, świeże plotki… Gdzieś wśród wszystkich dramatów odkryłem stanowisko Shadow Warriora na ostatnim PAX-ie. Ależ to pięknie wyglądało! Kilka obejrzanych gameplayów, parę widoków dostępnych broni i byłem kupiony. Możecie więc sobie wyobrazić, jak duży uśmiech na mojej twarzy spowodowała informacja o zaproszeniu do studia na ogranie demka.
Nie wdając się w zbędne szczegóły, Shadow Warrior 2 pod względem koncepcji nie różni się bardzo od swojego poprzednika. Prosta fabuła, która dla gracza jest głównie pretekstem do wielkiej, widowiskowej rozwałki. Wszystko to ubrane w bardzo imponującą grafikę, humor, mnóstwo zabawnych odniesień oraz kapitalnie zaprojektowane przedmioty.
Koncepcja jest prosta. Gadamy z naszym mistrzem, dostajemy kilka rzeczy do zrobienia, a potem zostajemy wrzuceni na doskonale przemyślaną, losowo generowaną mapę. Chodzimy po niej niczym po małym otwartym świecie. Czasami znajdzie się jakaś broń, innym razem trafimy na bossa. Możemy spieszyć się do wykonywania objective’ów albo zabić wszystko, co tylko podejdzie nam pod celownik, licząc na sowite wynagrodzenie. Oddajemy ukończony quest, zbieramy nagrody, bierzemy kolejny i… I tak w kółko.
Nowe dziecko Flying Wild Hog najbardziej zaskakuje drugim dnem. Dnem, które zapowiada nie tylko 10 godzin świetnej zabawy w trybie fabularny, ale również rozrywkę na długo po pierwszym poznaniu historii. Przede wszystkim, bronie. Mechanizm mający na celu zatrzymać przy sobie graczy na dłużej jest rozwiniętym systemem gemów z Diablo 3. Przedmioty mają trzy sloty na kryształy. Kryształy wypadają z przeciwników. Każdy z nich dodaje naszym broniom określone cechy. Jeden pozwala na noszenie drugiego pistoletu, a inny pozwala zatruwać lub podpalać przeciwników podczas celnych ataków.
Oprócz samego przejścia fabuły, będziemy więc mieli również do czynienia z konkretnym grindem. Możemy nosić przy sobie aż osiem przedmiotów. Łatwo wyobrazić sobie, jak dużo trzeba będzie spędzić czasu na odcinaniu głów kolejnych przeciwników, żeby wyposażyć się w cechy, na których zależy nam najbardziej. Shadow Warrior 2 w całej tej rozwałce nie zapomina o pewnych elementach logiki. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z moimi przewidywaniami, internet zaleją różna buildy postaci, combo kilku broni ze sobą i strategie na najwyższe poziomy trudności.
Możemy mieć naprawdę duży hit. Demo następnego tytułu Flying Wild Hog robi doskonałe pierwsze wrażenie. I drugie. Potem chcecie po prostu sprawdzić kolejną z siedemdziesięciu dostępnych broni, znaleźć jakiś kryształ i odciąć kilka głów. Albo zestrzelić jakąś beczkę, podpalając wszystko dookoła. Zniszczyć trochę otoczenia, pociąć czyjeś truchło… Panowie zdają się mieć wszystko pod kontrolą. Bardzo efektowny marketing, świetne zaprojektowana gra, sprawdzone mechanizmy i niezwykle wciągający gameplay. Pozostaje jedynie uzbroić się w cierpliwość w oczekiwaniu na premierę.
Dopisz mi coś, więc dopisał – dwa zdania od Kamila
Padło hasło dopisz mi dwa akapity, to jedziemy. Po umówionym spotkaniu w studiu Flying Wild Hog nie wiedziałem czego się spodziewać. Nie miałem okazji wcześniej podglądać z bliska pracy developerów więc nie można było przepuścić takiej okazji. Wiedziałem, że naszym celem docelowym jest Shadow Warrior 2. Mam w głowie wspomnienia jak za dzieciaka zagrywałem się w Shadow Warriora, gdzie obok Blood był to dla mnie pogromca wysłużonego Duke Nukema 3D. W międzyczasie grałem w remake z 2013 roku, w wersji remasterowanej na aktualną generację. Z tymi doświadczeniami zasiadłem na kanapie w studiu, nie spodziewałem się wiele, przez co zaskoczenie było tym potężniejsze.
Od początku rzuca się w oczy, że SW2 zmieniło się bardzo w porównaniu do poprzedniczki. Począwszy od grafiki, dynamiki rozgrywki po jej złożoność. Wszystko dostało konkretnego kopa. Można powiedzieć, że rozpierdziel jaki towarzyszy wycinaniu demonów urywa łeb, w przenośni i dosłownie. W skórę Lo Wanga wcielamy się ponownie po 5 latach, ludzie zaczęli żyć wspólnie z demonami, ale jak wiadomo, idylla nie mogła trwać w nieskończoność. Tu pojawia się okazja do ponownego przelania hektolitrów posoki. Trzeba przyznać, że artyzm, z jakim można to robić, jest wart docenienia. Dziesiątki osprzętu do dekapitacji i dziurawienia przeciwników, pozytywnie przytłaczają. Dodatkowo możemy tez modyfikować naszą broń i bohatera co daje kolejne setki wariantów do sprawdzenia. Wszystko to w jednym kotle daje nam bardzo dynamiczne starcia, gdzie pociski, flaki i części ciał latają wszędzie. Do tego bardzo dynamiczne dashe, podwójne skoki, ciosy specjalne i umiejętności. Wszystko posypane masą różnorodnych przeciwników, których design jest zarówno klimatyczny, jak i odrażający. Wszystko to do sprawdzenia samotnie lub w ekipie do czterech graczy. Nie wiem ile mam miejsca, nie chce się rozpisywać, osobiście czekam bardzo, brakuje nam gier, w których tak kreatynie możemy rozprawiać się z maszkarami. Istny balet ninja. Balet moi drodzy…
A tak prezentuje się rozgrywka w Shadow Warrior 2:
https://www.youtube.com/watch?v=LN2OHkCer50

Dodaj komentarz