Czy delikatne zmiany w rozgrywce przyniosły korzyść przedstawicielce serii znanej od ponad dekady? Dowiecie się tego z recenzji, do której to lektury zapraszam.
Samurai Warriors 4: Emires stanowi rozszerzenie dla recenzowanej już przeze mnie w tym miejscu czwórki. Dlatego też ta recenzja stanowić będzie raczej opis różnic między tegoroczną edycją, a wydaną przed 2 laty „podstawką”.
Największą zmianę stanowią tytułowe Imperia. Nowe Samurai Warriors wprowadza elementy strategiczne. Głównym miejscem, punktem wypadowym, jest wioska, z której zarządzamy naszymi wojakami. Możemy przydzielać tu ministrów odpowiedzialnych między innymi za rozdzielanie zapasów i funduszy. Trzeba bowiem wiedzieć, że każda bitwa, w jakiej chcemy brać udział niesie za sobą koszt. Jeden oficer w walce to równowartość 100 monet. Bywa więc tak, że batalię toczymy jako tylko jeden dowódca (co nie jest jeszcze najgorsze, ale bez wątpienia potrafi sprawić trudność), ale może stać się też tak, że nie będzie nas stać na walkę. Nie jest to nic wielkiego, gdy nie jesteśmy atakowani (opóźni to jedynie naszą ekspansję). Gorzej jednak kiedy inne klany japońskie niż nasz usiłują odebrać nam teren – wtedy niemożność przeciwdziałania niesie poważne konsekwencje (warto jednak wiedzieć, że czasem i tak uda się nam obronić twierdzę – jeśli będą w niej stacjonować dowódcy, których sumaryczna siła przewyższa atakującego, twierdza pozostanie nasza). Element strategiczny jest bardzo rozbudowany w recenzowanej produkcji. Po każdej batalii możemy wdrożyć polityki proponowane przez magistrów (są to często na tyle sensowne koncepcje, że warto na nie przystawać), ale nic nie stoi na przeszkodzie, by podjąć własną decyzję. Możemy podnieść podatki (wpływające korzystnie na saldo, ale godzące w szacunek obywateli do władcy), uprawiać ryż, inwestować, budować nowe zamki, rozwijać zbrojownie, stadniny, sklepy, ulepszać oręż, zawierać sojusze – to tylko wierzchołek góry lodowej i osoby ceniące strategie z pewnością ucieszą się ze sporego pola do popisu.
Nie może on jednak i nie jest w stanie przesłonić tego, co zawsze było i pozostaje najważniejsze w serii Samurai Warriors. Mowa oczywiście o wielkich walkach, inspirowanych prawdziwymi starciami. Opis rozgrywki znajdziecie we wspomnianej wcześniej recenzji, w Empires nie uległa ona w zasadzie żadnym zmianom, nie licząc niewielkich modyfikacji w sterowaniu. Wielka szkoda, że przeniesieniu Samurai Warriors na PlayStation 4 nie towarzyszyło wykorzystanie wbudowanego w DualShock 4 głośnika. Na usprawnienia od strony wizualnej również nie ma co liczyć. Produkcja wygląda identycznie jak wersja na PlayStation 3 w 2014 roku. Już wtedy oprawa nie zachwycała, więc nie ma niczego dziwnego w tym, że i wersja na PlayStation 4 razi w oczy tym, jak wygląda.
Co do udźwiękowienia – spisuje się identycznie, jak 2 lata temu. Jest przyzwoicie, aczkolwiek mogłoby być zdecydowanie lepiej.
Samurai Warriors 4: Empires wspiera także tryb rozgrywki wieloosobowej, w tym lokalną współpracę na podzielonym ekranie. Muszę jednak przyznać, że grając w tym trybie ze znajomym rozgrywka nas nie porwała i tryb ten sprawiał wrażenie całkowicie zbędnego, niepotrzebnego w takiej produkcji. Tym bardziej, że podział ekranu jeszcze bardziej utrudniał zorientowanie się na minimapie i odnalezienie swojego wojownika w gąszczu bliźniaczo podobnych postaci.
Empires zawiera również tryb Genesis, umożliwiający na tworzenie własnych postaci i scenariuszy. Brzmi to co prawda dobrze, ale jednak w zasadzie nie różni się od podstawowego Conquest.
Wobec tego, czy warto kupić recenzowane dzieło, jeśli mieliście styczność z „gołą” czwórką? Moim zdaniem nie. Owszem, elementy polityczne mogą się podobać, jednakże nie stanowią one argumentu do wydania 70 zł (Samurai Warriors 4 zostało wycenione na 99 zł, natomiast wersja z dodatkiem na 169 zł). Jeśli jesteście spragnieni walk z mnóstwem przeciwników, możecie bez zastanowienia kupować czwórkę. Nie stracicie wiele, omijając Empires.
Dziękuję firmie Koei Tecmo za dostarczenie gry do recenzji
Dodaj komentarz