Myśląc o baśniowych grach prosto z Japonii, widzę przed oczami Ni no Kuni lub inna produkcję bazującą na dobrodziejstwach tamtejszej animacji dla dzieci. Recenzowana dzisiaj gra też w pewnym sensie jest baśnią jednak dla dorosłych, bardzo pokręconą i nie mającą za wiele wspólnego z radością i szczęściem. Przedstawiam Wam dziś The Witch and the Hundred Knight: Revival Edition, grę, na która czekałam z wypiekami na twarzy, tylko po to by później z niemałym trudem w nią grać. Zaraz wyjaśnię dlaczego.
Pierwotnie The Witch and the Hundred Knigt wyszło na PS3, co ciekawe miało również oficjalnego wydawcę w Polsce. NIS zapowiedział już jakiś czas temu kontynuację tego tytułu, dlatego też zdecydował się na remaster pierwszej części. Pozwolę sobie zacząć od porównania z oryginałem, w który tez przyszło mi wcześniej grać. Nie bez przyczyny użyłam słowa remaster – nowe wydanie to nie tylko podbita rozdzielczość, poprawiono też animację by gra działała płynnie w 60 klatkach na sekundę. Poza widocznymi zmianami mamy też dostęp do nowego trybu, którym jest Tower of Illusion. Co to i czy warte to ponownej inwestycji czasu i pieniędzy w ten tytuł napiszę już niebawem.
Wróćmy do samej gry. Próbując ją zawsze streścić znajomym nazywam ją mangowym Diablo. Jest to hack’n’slash RPG z widokiem z rzutu izometrycznego. Zaczyna się klimatycznie, ale czy tak naprawdę jest?
Naszym bohaterem jest setny rycerz, istota powołana do tego świata przez złą wiedźmę Metalie. Metalia zamieszkuje bagno w lesie, z którego nie może się ruszyć. Pragnąć jednak rozgłosu i sławy przed śmiercią znajduje sposób jak na to zaradzić – rozlać bagno na dalsze połacie ziemi. Nie jest to jednak takie proste, jeśli nie można się ruszyć poza obręb oryginału. Tutaj z pomocą nadchodzi nasz bohater. Jako mało inteligenta istota, która niezbyt może protestować zostajemy przydzieleni do prostego zadania – iść w świat i rozszerzać wpływy bagna. Nie brzmi to nader interesująco i nie będę Was okłamywać, takie też jest. Rozgrywka polega głównie na tym by eksplorować kolejne lokacje i zabijać wszystko co się nam napatoczy pod broń. Na końcu oczywiście stawiamy opór bossowi i wracamy szczęśliwi z mnóstwem skarbów do bazy. Nie mamy tutaj otwartego świata, który byśmy przemierzali wykonując kolejne zadania i zbierając przedmioty. Nie mamy też w ogóle zadań pobocznych. Wykonujemy rozkazy Metalli i na tym kończy się nasza rola. Taki szkielet gry sprawia, że niestety nie byłam w stanie usiąść do niej na dłużej niż godzinę. Choć lokacje są dosyć klimatyczne i cała oprawa przypomina dość pokrętną baśń gdzie „ci źli” wiodą prym, to niestety ich zamknięty schemat oraz brak jakiejkolwiek interakcji z otoczeniem sprawiły, że nie potrafiłam przysiąść do tego tytułu na długie godziny ciurkiem. Jedynym ciekawym elementem jest fakt, że nasze poczynania na mapie, w trakcie misji fabularnej są ograniczone czasowo. Aby wydłużyć sobie czas potrzebny na wykonanie misji musimy wymieniać punkty z zabitych przeciwników. Jeśli jednak czasu mamy zapas to punkty możemy spożytkować na podbicie naszych umiejętności w ataku, czy obronie na tę konkretną misję. Brzmi ciekawie jednak co kolejna misja to wyższe wymagania i z czasem okazuje się, że wymiana punktów na cokolwiek poza dodatkowym czasem może być dla nas zgubna.
O ile rozgrywka jest dość wtórna, to jednak fabuła powinna mocno motywować gracza by pokonywać kolejne lokacje. Na ogół nie mam problemu z humorem w japońskich grach, kojarzę stylistykę NISa i wydawało mi się, że jestem dobrze przygotowana, a jednak udało im się mnie zaskoczyć. Gra ma PEGI 16 i w moim odczuciu jest to zbyt mało. Sam język jest do przeżycia. Nie jestem fanką wypowiedzi opartych na przekleństwach i język Metalli niekoniecznie przypadł mi do gustu, jednak nie to jest najgorsze. Gra miejscami potrafi być po prostu niesmaczna. Żarty są bardzo mało wysublimowane, w pewnych momentach aż mną wstrząsało, gdy wiedźma potrafiła życzyć swojej przeciwniczce gwałtu czy śmierci w katuszach. Z tego powodu coś, co miało być głównym atutem gry stało się w moich oczach najbardziej odpychającą od niej elementem.
Dodatkowym elementem Revival Edition jest Tower of Illusion. Alternatywny świat, gdzie możemy się przypatrzeć trochę innej Metalli, a nawet czasem nią chwile pokierować. Niestety ponad to niewiele nam ten tryb oferuje. Jest to po prostu wieżą, gdzie z każdym kolejnym piętrem mamy do pokonania kolejnych przeciwników, a co 10 pięter pojawia się boss. Przy wejściu do wieży mamy też dostęp do nowej opcji modyfikacji ekwipunku czyli Alchemii. Korzystanie z tej opcji jest czysto opcjonalne, gdyż pierwotna modyfikacja broni w zupełności wystarczy aby przejść ten tytuł.
Oprawa audio-wizualna jest poprawna. Gra działa bardziej płynnie i wygląda dużo lepiej niż oryginał, który niestety niezbyt dobrze się zestarzał. Melodie z poszczególnych lokacji potrafią wpaść w ucho i pomagają zbudować klimat baśni z domieszką koszmaru. Irytujące są jednak odgłosy z głośnika umieszczonego w padzie. Wszelkie poczynania naszego rycerza słychać właśnie z tego głośnika. Byłoby to może bardziej znośne gdyby nie fakt, że każdy wymierzony cios to kolejny okrzyk wydany dość piskliwym głosikiem.
The Witch and the Hundred Knight to po prostu średniak. Dodatkowo jeszcze jego oprawa sprawia, że jest skierowany do naprawdę wąskiej niszy. Jeśli japoński humor Wam nie straszny, śmiejecie się z każdego żartu z serii Disgaea i zawędrowaliście na koniec 4chana, to tytuł niczym Was nie zaskoczy. Jeśli dodatkowo gry Diablo-podobne to Wasz konik to właśnie znaleźliście pozycję dla siebie. Resztę zapraszam do spróbowania na własną odpowiedzialność, mnie wiedźma niestety nie urzekła.
Za użyczenie gry do recenzji bardzo dziękujemy wydawcy – NIS Europe.
Dodaj komentarz