Ghostwire: Tokyo, po ponad roku wyłączności na konsolach PlayStation 5, ukaże się już dziś na konsolach Xbox Series. Jak ten unikatowy horror sprawdza się na nowej platformie?
Czy rozpisywanie się o fabule Ghostwire: Tokyo ma sens? O tym chyba wszystko opowiedział Bartosz w marcu zeszłego roku. Fabularnie nic się tu nie zmieniło, poza dodatkiem Pajęcza Nić, który dostępny będzie dopiero po ukończeniu drugiego rozdziału gry. Na tym etapie poznamy już mechanizmy gry i odblokujemy większość umiejętności – część z nich uzależniona jest od naszego poziomu, a ten może rosnąć ciut wolniej, jeśli skupimy się wyłącznie na głównym wątku historii.
Rozgrywka
W grze wcielamy się w Akito, młodego chłopaka, którego ciało na skraju śmierci „opętała” dusza zmarłego KK. I tak oto rozpocznie się historia o zemście na zamaskowanym nieznajomym. Hannya (oprócz tego, że wygląda niesamowicie) porwał siostrę Akito i prawdopodobnie zamieszany jest w zniknięcie lokalnych ludzi.
Tłem do historii będzie Shibuya, miejsce znane nawet tym, których Japonia średnio interesuje.
Czy uda nam się pokonać czyhające na nas stwory, przywrócić dusze „znikniętych” ludzi i ocalić Mari? Jak myślicie?
Postacie
Protagonistą naszej historii jest Akito, 22-latek, który prawie zginął w wypadku na najpopularniejszym skrzyżowaniu dzielnicy Shibuya. Na skraju śmierci jego ciało przejmuje jednak KK, który posiada niespotykane moce, bardzo przydatne w walce, eksploracji miasta i wykonywaniu praktycznie wszystkiego, czego nasz młody Akito jeszcze nie umie.
Antagonistą historii jest zamaskowany Hannya, który wydaje się stać za wszelkim złem ostatnich wydarzeń, a głównym „celem” i motywacją dla naszego bohatera będzie siostra Mari.
Wśród przeciwników znajdziemy dżentelmenów w garniturach przypominających Slendermana, typowe uczennice w szkolnych mundurkach, czy małe dzieci w żółtych płaszczach przeciwdeszczowych. Nie zabraknie też duchów, kukiełek czy stworzeń przypominających te znane z mitologii. A część z nich będzie miała swoje warianty, często różniące się poziomem skomplikowania.





W Ghostwire: Tokyo eksplorujemy to kultowe miasto po tym, jak znikła z niego cała populacja. Co więc zostało na ziemi? Czworonogi! Na naszej ścieżce napotkamy mnóstwo psów i kotów, a większość z nich będziemy mogli pogłaskać czy nawet nakarmić.
Eksploracja świata Ghostwire: Tokyo
Wraz z postępem gry odblokowujemy nie tylko nowe umiejętności, ale też kolejne części mapy. Na samym starcie do dyspozycji będziemy mieli zaledwie kawałek dzielnicy, co zagęszcza początkową rozgrywkę i pozwala nauczyć się mechanizmów w naturalnym tempie. Oczyszczanie Bram Tori pozwoli nam na pozbycie się mgły z kolejnych regionów i dalszą eksplorację miasta. I minie naprawdę sporo godzin, zanim nasz świat będzie kompletnie otwarty.


W kwestii samej eksploracji, choć czasem zobaczymy Akito na motorze, nie będzie to jego typowy środek transportu. Obok wałęsania się na piechotę i odblokowywanej później opcji Szybkiej Podróży pomiędzy Bramami, Tango Gameworks zdecydowali się jeszcze na dorzucenie nam… Tengu. Tengu to skrzydlate kreatury, do których możemy się przyciągnąć, by następnie skakać po dachach, szybować i eksplorować „świat” trochę bliżej nieba. Nie uchroni nas to przed morderczą mgłą, ale pozwoli ocalić więcej dusz i spotkać się z innymi typami kreatur, niż te stąpające po chodnikach. To fajna ucieczka od wąskich uliczek, z którymi będziemy mieli do czynienia przez większość czasu.
Walka
Oh. Serio. Nie przepadam za horrorami, szczególnie takimi, w których mamy coś więcej poza eksploracją i zbieraniem wskazówek. Powiecie mi, że gra ma elementy walki, a ucieknę schować się pod kołdrę i włączę filmowy horror, gdzie życie głównego bohatera nie będzie w moich rękach.
A tutaj? Bawiłam się świetnie. Choć strzelanki to mój główny gatunek, w grach z pogranicza FPS znacznie lepiej odnajduję się walce wręcz, niż strzelaniu. Tutaj nie dostaniemy do ręki normalnej broni palnej, choć na plecach nosić będziemy kołczan, a w rękach łuk. O ile zdecydujemy się na używanie śmiercionośnych strzał, zamiast mistycznych mocy KK.
Nasze główne moce powiązane będą z żywiołami – ogniem, powietrzem i wodą. Powietrze będzie pierwszym dostępnym i pewnie najczęściej używanym przez pierwszą połowę gry, jednak gdy przyjdzie nam walczyć z twardszymi i bardziej zróżnicowanymi przeciwnikami, będziemy mieć już swoje preferencje i wyćwiczone taktyki. Pod koniec drugiego rozdziału zakochałam się w używaniu wody, choć zarówno powietrze, jak i ogień miały nadal swoje specjalne zastosowania.

Gra od początku uczy nas zarządzania „zasobami”, bo ataków nie możemy używać bezkarnie. Są też dodatkowe „nagrody” za skradanie się i ataki z zaskoczenia. Będzie też atak z powietrza, gdzie nasze lądowanie zrani przeciwników. Do tego wszystkiego mamy także talizmany o przeróżnym zastosowaniu, które pomogą w walkach, czy to dając nam dodatkową osłonę, czy to zatrzymując przeciwników.
Walki są bardzo satysfakcjonujące i wyglądają przepięknie.
Oprawa audiowizualna
Tutaj nie ma chyba żadnych wątpliwości. Ghostwire: Tokyo wygląda świetnie. Gra jest bardzo ładna i stabilnie trzyma 60 klatek. Nawet w trakcie bardzo intensywnych walk wszystko było płynne i bezproblemowe.
Dźwięk – domyślnie ustawiony jest japoński język w dialogach, co oczywiście ma sens, skoro akcja gry rozgrywa się w Japonii. Mamy jednak opcję zmiany dubbingu na angielski. Ja zdecydowałam się na oryginalne audio i angielskie napisy oraz interfejs, bo tak ustawiona jest moja konsola.
Z detali, bardzo podobają mi się dźwięki otoczenia, to, że czasem słychać miauczenie kota, a innym razem muzykę dobiegającą ze sklepu, klubu czy restauracji. Cudowne i niepotrzebne, a jednocześnie bardzo przydatne w budowaniu wiarygodnego świata.
Interfejs
Interfejs w Ghostwire: Tokyo nieszczególnie wzmaga imersję. Z lewej strony ekranu zawsze będziemy mieć mapę pełną ikonek oraz listę aktywnych zadań. Po prawej wskaźniki z „amunicją” w naszych żywiołowych atakach, poziom zdrowia oraz ikonkę z aktualnie wybranym jedzeniem. Więc dzieje się tam sporo. Po dłuższym czasie w grze jednak się przyzwyczajamy i wszystko jest jedynie tłem.
Oprócz tego mamy jeszcze ekran z mapą, umiejętnościami, ekwipunkiem i obszerną bazą wiedzy. A umiejętności? No też jest całkiem sporo. Każdy z żywiołów będzie miał swoje własne specjalne drzewka do odblokowania. Poza nimi będą jeszcze rozwinięcia podstawowych ataków czy innych zdolności. Część powiększy nam ekwipunek czy zwiększy ilość dostępnych przekąsek albo talizmanów.





Na mapie dzieje się sporo, bez problemu rozpoznamy, gdzie wciąż szaleje mgła, a najważniejsze punkty oznaczone będą innymi kolorami. Bramy Tori, które wciąż czekają na oczyszczenie będą błękitne, misje poboczne znajdziemy pod zielonym, a żółte będą Bramy, które pozwolą nam na szybką podróż.
Problemy i głupotki
Nie wiem na ten moment, czy Tango Gameworks planuje aktualizację do gry zaraz przy premierze, ale muszę wspomnieć, że gra wywaliła mi się dwa razy. Za pierwszym razem nie pozwalając nic kliknąć, za drugim po prostu wrzucając mnie do dashboardu konsoli.
Na szczęście gra dość często wykonuje automatyczne zapisy, więc w obu przypadkach nie straciłam więcej niż pięć minut postępów.
Wrażenia z Ghostwire: Tokyo
Powiem Wam, że dawno mnie gra aż tak nie wciągnęła. Ostatnio był to chyba High on Life, który od premiery skończyłam dwa razy. A jest tu tyle do roboty! Obok misji fabularnej, która stawia przed nami coraz to nowe wyzwania, mamy też misje poboczne. Większość będzie dość krótka, ale też nie zabraknie w nich różnorodności. Wśród nagród znajdziemy papierowe duszki, które pomogą nam zbierać zagubione dusze. Oprócz nich także walutę z gry, za którą kupimy przeróżne jedzenie, strzały czy talizmany. Do tego jeszcze znajdźki. Małe bóstwa, które powiększą nasze zasoby żywiołów, naklejki do zdjęć czy wróżby, akta spraw, muzyka i przeróżne przedmioty, które opchniemy w specjalnych sklepach operowanych przez lewitujące koty o dwóch ogonach.









Eksploracja mapy na różne sposoby, mnóstwo sekretów i walka, która w ogóle się nie nudzi, bo wciąż jest satysfakcjonująca. Dziesiątki różnych przeciwników i sposobów na ich pokonianie? Gdzie tu rutyna.
Moje serce skakało za każdym razem, gdy udało mi się znaleźć kolejne nawiązania do popkultury. Wzmianki o Edzie Warrenie, czy opętana kaseta to dopiero początek!
Nie wiem naprawdę, czy jest coś, co mi się w Ghostwire: Tokyo nie podoba. I nawet na te drobne problemy z wysypywaniem się gry, mogę przymknąć oko.
Czy warto było czekać rok na tę grę na Xbox Series? Absolutnie.
Grę do recenzji dostarczyła Bethesda.
Dodaj komentarz