Nintendo Switch platformówkami stoi. Od czasu Super Mario Odyssey trudno mnie było jednak czymś zaskoczyć… aż tu przyszedł Kirby!
Najnowszy Kirby już od początku zwrócił moją uwagę, szczególnie pokazując na pierwszych zwiastunach plenery, które kojarzyły mi się z jedną z moich ulubionych gier — The Last of Us. Zarośnięte przyrodą miasto z centrum handlowym, stary samochód, wszystko to sprawiło, że Kirby and the Forgotten Land znalazł się na moim radarze. Pomimo tego, że jeżeli chodzi o platformówki, nigdy nie spodziewam się fajerwerków. Tymczasem odpaliłem grę i…
Eskapizm
Muszę przyznać, że w przeciwieństwie do Mario, Kirby nie towarzyszył mi od najmłodszych lat. Nie zmienia to faktu, że jest jedną z najbardziej popularnych postaci Nintendo. Posiada zresztą swoją serię gier, która ukazuje się od 1992 roku. W najnowszym Kirby and the Forgotten Land nasz bohater wpada w tajemniczą burzę i zostaje wyssany ze swojego rodzimego świata Popstar. Burza przenosi go do tajemniczej krainy, w której musi ratować swoich kolegów — Waddle Dees przed nowymi dla serii przeciwnikami zwanymi Awoofys. Tak jak wszystko w grze, tak i przeciwnicy wyglądają bardzo kolorowo i na dobrą sprawę mało groźnie… Ale czy to źle?
Od pierwszych chwil, tak jak Kirby, zostałem wciągnięty do innego świata, który do tego bardzo polubiłem. Gra w pewien sposób pozwalała mi, przynajmniej na chwilę, odciąć się od wielu negatywnych informacji, które krążą ostatnimi czasy wszędzie wokół nas. W Kirby and the Forgotten Land udało się twórcom wiele rzeczy, a ja w dalszej części recenzji opiszę pokrótce najważniejsze z nich.
Grafika
Nawet tytuły AAA wychodzące na przenośną platformę borykają się z problemem przekonującej grafiki lub zadowalającej stabilności. Na fotorealistyczne modele oczywiście nie mamy co na Switchu liczyć. Jednak często zdarza się, że produkcje mają świetnie wyglądających bohaterów, ale na przykład już tła i postaci drugoplanowe pozostawiają wiele do życzenia. Było tak na przykład w lubianym przeze mnie No More Heroes III. Nawet świeżo wydanemu Pokemon Legend Arceus można w tej materii co nieco zarzucić.
Tymczasem Kirby and the Forgotten Land ma od początku do końca konsystentny, kolorowy dopracowany styl graficzny. Czasem może się wydawać, że zaraz cukierkowość osiągnie punkt kulminacyjny, jednak wtedy z pomocą przychodzi zmiana lokacji. W grze zwiedzimy opuszczone miasto, tereny tropikalne, zimowe, pustynię, wesołe miasteczko i inne. Jak widać, twórcy wysilili się trochę ponad standard: „jedna mapa śnieżna, pustynia, tropikalne wysepki i do domu”.
Wróćmy jednak do grafiki. Plansze są ukazane w trzech wymiarach, przeważnie możemy więc pójść tam gdzie chcemy. Z tym wyjątkiem, że inaczej niż w wypadku Super Mario Odyssey nie możemy dowolnie obracać kamery. Jedynie w niewielkim stopniu wpłyniemy na jej kąt. Kamera przesuwa się za Kirbym w miarę tego jak pokonuje teren. Na początku trzeba się do tego trochę przyzwyczaić.
W grze oglądamy zmienne, fajnie wymodelowane tereny, na których dużo się dzieje. Czy istnieje więc ryzyko poważnych spadków płynności? Trzeba uczciwie powiedzieć, że takie się zdarzają, Kirby and the Forgotten Land działa jednak przeważnie stabilnie.
Rozgrywka
Już wiemy, że świat przedstawiony w grze cieszy oko. Czy jednak poruszanie się po nim sprawia przyjemność? Odpowiedź jest tylko jedna: zdecydowanie tak! Krainy podzielone są na pomniejsze plansze oraz wyzwania. Pokonując te ostatnie, zdobywamy cenny surowiec, za pomocą którego ulepszymy umiejętności Kirbiego. Jeżeli znacie tę serię, wiecie już, że nasz bohater potrafi połykać przeciwników. Przejmuje wtedy ich moc, co dodaje nam specjalny atak, a nierzadko wpływa też na poruszanie się lub obronę bohatera. Te umiejętności oczywiście pomogą nam pokonać standardowe mapy, gdzie będziemy musieli pokonać przeróżnych przeciwników i mniejszych, bądź większych bossów.
Nie sposób tu nie wspomnieć o dodatkowej umiejętności naszej uroczej różowej kulki, jaką jest połykanie większych przedmiotów oczywiście w celu dalszego ich wykorzystania. Kirby może więc przejąć kontrolę nad autem, schodami, automatem na puszki i wieloma, wieloma innymi dużymi przedmiotami, a następnie wykorzystać to na planszy bądź podczas specjalnego czasowego wyzwania.
Muszę też wspomnieć, że podczas rozgrywki bardzo często się uśmiechałem, a nieraz nawet śmiałem się z tego co widziałem na ekranie. Animacje Kirbiego, jego przyjaciół oraz przeciwników są bardzo dobre i dowcipne. Rozgrywka zaś ani za trudna, ani za łatwa — zresztą do tematu poziomu trudności jeszcze wrócę. Ważne, że możemy wybrać jeden z dwóch układów klawiszy, skakanie zdecydowanie lepiej wychodziło mi w alternatywnym ustawieniu!
Tryb współpracy
Warto wspomnieć, że Kirby and the Forgotten Land oferuje tryb współpracy. Obok Kirbiego będzie można zagrać Banana Waddle Dee, który wyposażony jest we włócznię. Przy jej pomocy będzie mógł uderzać w przeciwników w bezpośrednim starciu, ale na tym nie koniec. Przyjaciel Kirbiego może również nią rzucać, a także przez krótki czas latać i strzelać we wszystko, co znajduje się pod nim.
Co się dzieje, kiedy jeden z graczy zginie? Wystarczy, żeby drugi z bohaterów pozostanie przy żuciu przez określony czas, aby za chwilę móc znowu kontynuować wspólną zabawę. Jest to jakby nie patrzeć drobne ułatwienie, jednak nie zmienia to faktu, że umieszczenie trybu współpracy w Kirby and the Forgotten Land to strzał w dziesiątkę. Jest to bardzo niezobowiązująca, ale przyjemna rozgrywka. Oczywiście są na rynku lepsze gry dla dwóch graczy stworzone typowo pod ten typ rozgrywki. Jednak spokojnie mogę zaproponować Wam nowego Kirbiego, jeśli planujecie zagrać w niego z młodszym graczem. Może on spokojnie „pouczyć” się obsługi pada, ponieważ niepowodzenie nie będzie tutaj zazwyczaj oznaczało niczego złego, jedynie paręnaście sekund przerwy od zabawy dla jednego z Was.
Poziom trudności
W grze może dobrze się bawić tak dorosły, jak i młody gracz. Tym bardziej że w Kirby and the Forgotten Land dostępne są dwa poziomy trudności. W grę grałem przeważnie na tym trudniejszym. Zwykle udawało mi się przechodzić poziomy i wyzwania za pierwszym razem, choć było parę wyjątków. Za przejście każdej planszy ratujemy 3 Waddle Dees, jednak podczas rozgrywki możemy odkryć wiele sekretów, wykonać ukryte cele i tym samym uratować pod koniec więcej przyjaciół. „Wymaksowanie” poziomów może być więc niemałym wyzwaniem. Uratowanie niektórych więźniów wymaga wyczucia czasu, więc niepowodzenie może oznaczać powtórzenie poziomu. Niestety nie możemy wracać do etapów planszy, które już pokonaliśmy, a na przykład przegapiliśmy ukryte zadanie. Na szczęście, całe pokonanie poziomu zajmie nam około 10-15 minut. Kirby and the Forgotten Land może być więc bardzo dobrym, krótkim rzerywnikiem.
Jeżeli jednak recenzowany tytuł okaże się zbyt dużym wyzwaniem dla początkującego gracza, dostępna jest jeszcze łatwiejsza opcja. Tryb ten gwarantuje więcej zdrowia bohaterów i jednocześnie na planszach pojawi się mniej przeciwników.
Waddle Dee Town
Warto jeszcze wspomnieć o tym co dzieje się z naszymi uratowanymi przyjaciółmi. Pomiędzy misjami możemy ich odwiedzić w Waddle Dee Town. Im więcej z nich uratujemy, tym więcej domów i atrakcji będą w stanie zbudować. Poza spędzeniem nocy w domu Kirbiego możemy na przykład udać się do kina, gdzie będziemy mogli zobaczyć odkryte przerywniki filmowe. W zbrojowni ulepszymy umiejętności Kirbiego i wybierzemy moc na kolejną misję. W kawiarni nabędziemy przedmioty, których będziemy mogli użyć podczas przygody oraz zagramy w minigrę polegającą na obsłudze głodnych mieszkańców wioski. To zresztą niejedyna minigra (druga oparta jest nawet na żyroskopach).
Na mnie jednak największe wrażenie zrobił stadion, gdzie będziemy mogli ponownie zmierzyć się z bossami (a także nowymi przeciwnikami) w celu zdobycia atrakcyjnych nagród. Wraz z postępem w rozgrywce, miasto coraz bardziej ożywa i oferuje nowe atrakcje. To oczywiście nie wszystkie z nich jednak resztę pozwolę Wam odkryć osobiście!
Werdykt
Zachęcam Was, abyście osobiście sprawdzili tę grę, ponieważ moja rekomendacja może być tylko jedna. Kirby and the Forgotten Land to jedna z lepszych platformówek 3D, jakie wydano na przenośne konsole. Co ważne, już na premierze jest to w pełni kompletny produkt. Rozgrywka jest wciągająca i satysfakcjonująca, a jednocześnie dowcipna. Czas spędzony z grą nie był tylko przyjemny, ale i bardzo relaksujący. Jeżeli potrzebujecie dużego wyzwania, uratowanie wszystkich Waddle Dees z każdej planszy najpewniej Was zadowoli. Do tego dochodzi tryb współpracy, który może nie stanowi wielkiej próby, ale jest miłą opcją na spędzenie wieczoru. Jeżeli jeszcze Was nie przekonałem, to możecie sięgnąć po darmowe demo na Nintendo eShop.
Grę do recenzji przekazał ConQuest Entertainment - Oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.
Dodaj komentarz