Kiedy tytuł gry sugeruje, że nie ma się czego bać, to od razu wiadomo, co nas czeka. Tym razem wcieliłam się w sylwetkę uprowadzonego jedenastolatka, który walczy, dosłownie, o przetrwanie. Oto recenzja Don’t Be Afraid w wersji na konsole Nintendo Switch.
Don’t Be Afraid jest zrealizowaną w konwencji survival horroru grą przygodową, z widokiem FPP. Inaczej niż w tego typu grach, wcielamy się w walczące o przetrwanie 11-letnie dziecko. Produkcja została opracowana przez niezależne polskie studio Broken Arrow Games, a jej wydaniem zajęła się rodzima firma Hydra Games. Głównym bohaterem jest wcześniej wspomniany nastolatek imieniem David. Został on porwany przez dziwnego mężczyznę w masce, a następnie zamknięty w mrocznej posiadłości. Mimo paraliżującego strachu i obserwacji musi podjąć próbę ucieczki z tego koszmaru. Jednocześnie musi być czujny, by nie dać się złapać sadyście, który go uwięził. Gra pojawiła się na konsolach Nintendo Switch, Xbox One oraz PlayStation 4 28 stycznia 2022.
Weź, nic się nie bój
Nie pozostało mi nic innego jak usiąść wygodnie na kanapie, dać głośniej konsolę i „nie bać się”. Swoją straszną zabawę rozpoczynamy od razu w ciele Davida, który budzi się w ciemnym, zimnym pokoju, a swój monolog wygłasza do niego dziwny gość o imieniu Franklin. Gorączkowo rozglądamy się po całym pomieszczeniu, dokonując odkrycia, jakim jest wisząca za nami dziwna postać. Ni to człowiek, ni kukła, ale krwi i przerażającego wyrazu twarzy nie brakuje. Gra, na całe szczęście podpowiada nam, jakich klawiszy używać do poruszania się. Pierwsze wrażenie – no, trzeba będzie pogłówkować, żeby się wydostać. Nie myliłam się.
Ciemność jest straszna
Po odkryciu obserwujących nas kamer i świadomości, że każdy nasz ruch jest bacznie obserwowany, wchodzimy w ciemność. Przerażającą ciemność, nie wiedząc, z którego zakamarka coś może na nas wyskoczyć. Co jakiś czas wokół słychać przerażające dźwięki, nie brakuje również przemykających ukradkiem postaci, które możemy zaobserwować kątem oka. Na całe szczęście w niektórych miejscach znajdziemy stojące świeczki, a nasza nastoletnia postać z chęcią poczęstuje się jedną, rozświetlając nieco piwniczne, wilgotne zakamarki.
Czy można to nazwać osiągnięciami?
W menu gry możemy znaleźć zakładkę „Osiągnięcia”. Odblokowujemy je zgodnie z postępami w grze. Jest ich sporo, więc większość nas nie ominie. W trakcie całej rozgrywki przemieszczamy się po dwunastu paskudnych i mrocznych lokalizacjach. Nie ominie nas moja ulubiona część w każdej grze (ehę), czyli rozwiązywanie zagadek. Często można zatrzymać się na dłużej podczas ich rozwiązywania, jednak dla fanów tego typu dodatków w grach – uczta wręcz idealna. Rozwiążesz zagadkę, uda się pójść dalej. Nie rozwiążesz, będziesz krążył po pokojach w nieskończoność, wsłuchując się w dziwne dźwięki i bicie swojego serca. Na całe szczęście nie brakuje subtelnych podpowiedzi, by móc je sprawnie rozwiązać.
Kasety, zapiski, stos informacji
Co jakiś czas, sprawdzając szuflady i półeczki, znajdziemy ukryte kasety (poza tymi, które pod nos podsuwa nam psychopata) oraz notatki, dzięki którym będziemy mogli złożyć historię w logiczną całość. Tak właściwie to najbardziej pożądane okażą się klucze. Po zdobyciu plecaka mogłoby się wydawać, że będzie łatwiej – nic bardziej mylnego. Na naszej drodze regularnie będą się pojawiać groźni przeciwnicy o mocno zróżnicowanych możliwościach. Uciekniemy i unikniemy śmierci – uda nam się przenieść do kolejnej lokalizacji. Ile razy zginęłam, to nawet nie jestem w stanie zliczyć. Nie mówiąc już o tym, ile razy się wystraszyłam wibrującymi joy-conami.
Od strony graficznej
W tej produkcji nie znajdziemy pięknych i gładkich postaci, które zauroczą nas swoim wdziękiem. Wszystko wokół wygląda dość… prosto, nie brakuje ostrych krawędzi w sylwetkach. Poruszanie się może pozostawić wiele do życzenia (po prostu jedenastolatek bankowo biega szybciej niż w tej grze). Do tej nieskomplikowanej, jednak mającej coś w sobie grafiki dochodzi cisza, z której od czasu wyłaniają się dziwne odgłosy, tupoty, a co jakiś czas odwiedzi nas doskonale wszystkim znany jump scare. Całe szczęście tytuł śmiga bezproblemowo. Zatem łatki horroru nie można tu odmówić.
Klimatycznie, nawet bardzo
Krwawe, poruszające się manekiny, potwory, dźwięki, jęki i tajemniczy, psychopatyczny Franklin tworzą atmosferę pełną grozy. Od czasu do czasu manekin zdmuchnie świeczkę. Innym razem zapomnimy zakręcić wodę, a ciemność jest bardzo przerażająca. I klimatyczna, bo o to chodzi w tego typu grach. Don’t Be Afraid poprzez nasze czyny w grze oferuje trzy zakończenia toczącej się na naszych oczach opowieści. Choć tajemnic nie brakuje, a potwory i pułapki czyhają na każdym kroku, jest to zdecydowanie tytuł, który zaciekawia. Do tego stopnia, że w pewnym momencie zapomniałam całkowicie o robieniu jakichkolwiek screenów. To trzeba przejść, bo w końcu… Nie ma się czego bać.
Kod recenzencki dostarczyło Hydra Games.
Dodaj komentarz