Razem z wiosną dni staja się dłuższe i coraz więcej czasu chciałoby się spędzić na powietrzu, pandemia niestety nie zwalnia i mimo ogromnej potrzeby napawania się słońcem zaleca się jednak pozostać w domu. W zeszłym roku, aby poczuć się „na powietrzu” wielu sięgneło po Animal Crossing: New Horizons. Dziś spróbujemy rustykalnego życia na obrzeżach Olive Town w nowej odsłonie serii Story of Seasons.
Ucieczka od miejskiego życia
Przygodę w grze zaczynamy, jak praktycznie w każdej grze o życiu na farmie. Przyjeżdżamy z miasta, aby przejąć posiadłość po dziadku. Niestety widok, jaki napotkamy jest daleki od bogatego gospodarstwa, które znamy ze wspomnień. Już od progu spotykamy burmistrza Olive Town. Z początku nas nie poznaje i w tej sposób gra daje nam szanse, aby określić płeć, której będziemy używać oraz imię. Opowiada nam, że farma nie jest wprawdzie pierwszej świetności, ale ciężką pracą na pewno uda nam się ją odbudować. Wręcza narzędzia, narzeka chwilę na brak pomysłów aby rozpromować miasteczko i odjeżdża.
Od tego momentu czeka nas już pełna swoboda w działaniu. Wprawdzie w kolejnych dniach burmistrz odwiedzi nas wraz z innymi gośćmi, ale nie narzuca nam konkretnej ścieżki rozwoju. To od nas zależy, czy najpierw zajmiemy się renowacją farmy, czy od razu zakasamy rękawy i zabierzemy się za uprawę, a może w inny sposób zdobędziemy pieniądze i postanowimy być potentatem jajek i majonezu? Choć możliwości jest ogrom, to tak naprawdę aby ułatwić sobie życie na gospodarce musimy spróbować poświęcić czas na wszystko.
Życie na farmie
Nasz awatar ma limitową ilość energii, którą może spożytkować na pracę. Aby jak najlepiej ją wykorzystać musimy znaleźć sposób na usprawnianie narzędzi. Dlatego wspomniałam, że musimy spróbować każdej aktywności, bo tak naprawdę tylko wtedy rozwiniemy swoje imperium. Będziemy wciąż potrzebować materiałów, żeby wytwarzać dobra na sprzedaż, lub do ulepszania budynków i narzędzi. Nie możemy też zapomnieć o naszym domu. Grę zaczynamy z namiotem, gdzie oczywiście możemy dokonać podstawowych czynności, jak sprawdzić datę w kalendarzu, czy położyć się spać. Jeśli jednak poświęcimy czas na rozbudowę, to zyskamy też kuchnię i możliwość przygotowywania posiłków. Nic tak nie stawia na nogi, jak dwudaniowy obiad z pysznym deserem, a na farmie jest dużo do roboty.
Samorozwój
Czas w grze upływa zaskakująco szybko i moja uwagę skupiała się przede wszystkim na ulepszaniu narzędzi i zdobywaniu dodatkowych serc, które symbolizują energię do pracy. Z jednej strony denerwowało mnie, że wstając o 6 już chwile po 14 padał z nóg i nie mogłam zrobić nic więcej na farmie. Plusem tej sytuacji był jednak spory zapas czasu, który mogłam wykorzystać na poznanie miasta i jego mieszkańców. Jeśli nie graliście nigdy w Harvest Moon lub poprzednie Story of Seasons to śpieszę przypomnieć, że częścią naszej misji jest też ustatkowanie się. W mieście poznajemy nowych bohaterów, zawieramy znajomości i przede wszystkim – szukamy drugiej połówki. Docieramy w tym miejscu do jednej z większych wad Pioneers of Olive Town, czyli interakcji z NPC. Dialogi w symulacjach farmy nigdy nie stały na jakimś super wysokim poziomie, ale to, czego byłam świadkiem w tym tytule naprawdę odstaje od obecnych standardów. Postacie są zupełnie bez życia i charakteru. Jeśli zbliża się sezonowe wydarzenie, dajmy na to festiwal – praktycznie każdy po przywitaniu się doda jakieś generyczne zdanie na jego temat. Zaraz po wydarzeniu też wspominają tylko o nim.
Odniosłam wrażenie, że twórcy przyoszczędzili na osobie od pisania dialogów i zaprogramowali bota, który składał zdania w jednym temacie i losowo przypisywał ich do postaci w kodzie gry. Sam dobór partnera wydaje się być też utrudniony, bo nim dobrze poznam drugą połówkę, to już muszę wejść na ścieżkę romansu. Po dokonaniu wyboru rozmowy się nie bardzo zmieniają, ale to jedyny sposób, żeby tak naprawdę zbudować przyjaźnie. Ponieważ małżeństwo w grze można rozwiązać, można pokusić się o tezę, że jedyny sposobem na bardzo dobre poznanie wszystkich mieszkańców miasteczka jest… po kolei z każdym się hajtnąć. Dla mnie jest to niedorzeczne, szczególnie, że NPC z gry ani nie zdradza, ani też się za bardzo nie odzywa – po co miałoby się z nim rozstawać. Jeśli marzy nam się pełna rodzina, to oczywiście jest szansa posiadać w grze potomstwo. Wracamy tutaj jednak do kwestii średnio zaprojektowanych interakcji. O ile z dzieckiem jest kilka wydarzeń i cokolwiek się dzieje, to bardzo szybko zamienia się w dorosłego i wtedy nasza relacja się zatrzymuje. Nie można dawać mu prezentów, zacieśniać więzi. Odniosłam wrażenie, że cały społeczny aspekt gry, który mógł być jej wielkim atutem został po prostu odbębniony bez większej przykładności. Szkoda, bo nawet dziś pamiętam, jak trudnym wyborem było dla mnie dobranie odpowiedniej żony w pierwszym Harvest Moon jeszcze ze SNESa.
Zarządzanie gospodarstwem
Jeśli priorytetem będzie jednak dla was zainwestowanie czasu w farmę i dorobienie sie na tym fortuny – tutaj tez nie jest różowo. Same mechaniki się niespecjalnie zmieniły od poprzednich odsłon. Zarabiamy sprzedając dobra, produkowane na naszej ziemi. Mogą to być produkty odzwieżęce, jak mleko czy jajka, albo warzywa i owoce. Jeśli zechce nam się zarabiać więcej poprzez produkcję sera, jogurtu, majonezu czy innych tego typu rzeczy, to musimy postawić maszynę, która surowce przerobi w produkt. Tutaj leży niestety największa bolączka nowej odsłony Story of Seasons. Owe maszyny odblokowujemy z czasem, zajmują spora przestrzeń, a co najgorsze – nie mogą przerabiać surowca samoczynnie. Jeśli potrzebujemy desek, to musimy włożyć określoną liczbę kłód i po dwóch godzinach… dostać jedną deskę. Dopiero po jej wyjęciu możemy rozpocząć produkcję kolejnej. W ten sposób musimy mieć wiecznie z tyłu głowy, że dla maksymalnej produkcji wciąż musimy się odciągać od zajęcia i biegać do maszyny. Nie możemy po prostu całego dnia poświęcić na zwiedzaniu kopalni w poszukiwaniu złota i diamentów. Nie możemy cały dzień siać nowych roślin, albo zbierać upraw. Musimy co i raz zostawić coś, czym się zajmujemy i sprawdzić maszynę. Nie byłoby to może aż tak straszne, gdyby było ich tylko kilka typów i np. dzieliły się na takie do wytworzenia produktów z materiałów podobnej kategorii. Niestety, praktycznie każdy półprodukt potrzebuje własnej maszyny. Chcielibyście sprzedać kolorowa nić? Potrzebujecie najpierw przerobić trawę na szpulkę w jednej maszynie, w innej przerobić kwiatek na dany barwnik, na koniec w innej połączyć je ze soba. Super, macie jedna szpulke kolorowej nitki! Zajęło to tylko pół dnia i bieganie do trzech maszyn. Na tym samym terenie można by zrobić trzy, albo i cztery rzędy grządek, po 10 pół na rząd. Jest to frustrujące, hamuje rozwój i zniechęca do produkcji wielu różnych dóbr. Nie pomaga możliwość postawienia wielu maszyn jednego typu, bo czas, jaki trzeba poświęcić na zebranie materiałów do ich wytworzenia też można by lepiej spożytkować.
Problemy techniczne
Największą jednak wadą tytułu jest jego optymalizacja. O ile długie ekrany ładowania, które spotkacie dość często przemieszczając się między lokacjami zostały skrócone w ostatniej łatce, to dalej tytuł gubi klatki. Kiedy dzieje się dużo na ekranie, ścinacie kilka drzew naraz w zarośniętym lesie, albo mieszkańcy miasteczka zbierają się na placu z okazji festiwalu gra przestaje płynnie działać. Mocno psuje to zabawę, szczególnie, że tytuł nie jest bardzo zaawansowany graficznie. Mam nadzieję, że te błędy również uda się zmniejszyć w kolejnych łatkach.
Pozostaje jeszcze kwestia ogólnej zawartości. Nasze włości podzielone są na kilka obszarów, które odblokowujemy wraz z rozwojem, po uzbieraniu odpowiednich materiałów lub sumy pieniędzy. Do tego mamy jeszcze miasteczko i jedną sekretna lokację, z której istnienia na pewno zdają sobie sprawę weterani serii. Nawet jeśli jako osobnymi lokacjami nazwiemy kopalnie, to dalej jest to niezmiernie mało w porównaniu do poprzednich tytułów spod znaku Story of Seasons. Patrząc na nowości, jakie zaserwowali nam twórcy odnosi się wrażenie, że skopiowali ciekawe pomysły z innych gier, ale nie postarali się, żeby rozwinąć znaną i lubianą bazę.
Dla kogo?
Story of Seasons: Pioneers of Olive Town jest grą zdecydowanie skierowaną do fanów gatunku. Nie śmiałabym jej polecić na pierwszy rzut, chociażby ze względu na uprzykrzające życie z maszynami. Wizualnie jest ciekawsze od konkurencyjnego Harvest Moon, ale nie mam porównania w rozgrywce, żeby wyłonić konkretnego faworyta. Nie jest to na pewno zła gra, ale ma sporo niedoróbek, które mogą zniechęcić. Jeśli jednak tęsknicie za wolnością na świeżym powietrzu i chcielibyście czasem opuścić swój domek z Animal Crossing i posprzątać z chwastów z innego poletka – Story of Seasons: Pioneers of Olive Town jest dokładnie dla was. Bardzo dobrze się bawiłam w tym tytule, ale jestem już sim-farmingowym weteranem i powtarzanie tych samych czynności sprawia mi po prostu frajdę. Dla zupełnie początkujących, ale niekoniecznie kochających piksele lepszą grą na start byłby remake Friends of Minerał Town.
Dziękujemy agencji Stride PR za dostarczenie gry do recenzji.